Po raz pierwszy w życiu
Łukasza Zwolińskiego zaskoczyła reakcja kibiców na jego gola ze Stalą Stalowa Wola.
Łukaszowi Zwolińskiemu spadł kamień z serca. Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus
WISŁA KRAKÓW
166 dni, 17 oficjalnych meczów czekał na przełamanie drugi najlepszy strzelec Białej Gwiazdy. W zimowych sparingach imponował skutecznością, ale wraz z nadejściem piłkarskiej wiosny zablokował się na dobre. W ostatnim czasie coraz częściej siadał na ławce i przełamał się jako rezerwowy.
Droga przez mękę
Gol Łukasza Zwolińskiego przeciwko zespołowi ze Stalowej Woli dał Wiśle prowadzenie 3:0 i wówczas krakowianie rozpoczęli proces śrubowania wyniku. Był to czwarty mecz w sezonie, w którym podopieczni Mariusza Jopa fetowali pięć bramek. Wcześniej po 5:0 rozgromili Odrę Opole i Ruch Chorzów, a Stal po raz drugi była ich ofiarą, bo wiosną przegrała 1:5. Przez większość rundy wiosennej Zwoliński nie mógł znaleźć sposobu na pokonanie bramkarza. Dochodził do sytuacji, ale je marnował. Podobnie było na początku sezonu, ale wtedy razem z trenerami tłumaczył problemy nieprzepracowanym w pełni okresem przygotowawczym. Zimą nie miał żadnych problemów, strzelał niczym najlepszy snajper w gangsterskich filmach. Nic nie zapowiadało, że czeka go droga przez mękę.
Chwila wątpliwości
Nie dziwi, że po przełamaniu jego radość była ogromna. W czasie meczu fetował gola z kolegami, a po zakończeniu razem z kibicami. Czekał na to od 30 listopada, kiedy zaliczył dublet przeciwko ŁKS-owi Łódź. – To są momenty, które pamięta się do końca życia. Cieszę się z reakcji kibiców. Dali mi olbrzymie wsparcie i ta chwila na długo zapadnie mi w sercu. Do tego reakcja sztabu, chłopaków z drużyny. To pokazuje, ile ten gol znaczył nie tylko dla mnie, ale też dla nich – podkreśla 32-latek.
Trybuny skandowały już jego nazwisko w Gdańsku, kiedy w barwach Lechii strzelał hat-tricka, i w Szczecinie, bo jest wychowankiem Pogoni. Reakcja fanów na stadionie przy ulicy Reymonta w Krakowie zaskoczyła go. – To dla mnie bardzo ważne, a przecież jestem krótko w Wiśle – zwraca uwagę. Sędziowie nie od razu uznali gola. Sprawdzali, czy w momencie podania za linie obrony od Marca Carbo Zwoliński nie był na spalonym. – W pierwszym momencie byłem pewny, że nie ma spalonego, ale im dłużej sędzia czekał, tym większa była niepewność. „Znowu coś” – pomyślałem sobie – mówi.
Trzy przełamania
W ubiegły piątek odblokował sie nie tylko on. Jesus Alfaro i Tamas Kiss, którzy strzelali na 4:0 i 5:0, czekali na trafienie jeszcze dłużej, bo od 10 listopada i 27 października. – Trener powiedział nam na odprawie przedmeczowej, że być może to jest ostatni mecz na Reymonta. Zaapelował, żebyśmy zagrali go dla kibiców, godnie podziękowali im za wsparcie w trakcie tego sezonu i zrobili wszystko, aby wygrać, aby kibice mogli nas jeszcze zobaczyć na naszym stadionie. To motywujący zastrzyk przed kolejnym meczem w Rzeszowie i barażami – zdradza Zwoliński. Dla całej trójki to ważne chwile, a na najważniejsze spotkania trener potrzebuje piłkarzy pewnych siebie. Bramki są jednym z elementów, który pozytywnie wpływają na zawodników.
Michał Knura