Sport

Pół godziny i po sprawie

Czy gdyby trzecioligowiec wykorzystał stuprocentową okazję, w finale Pucharu Niemiec doszłoby do sensacji?

Stuttgart zdobył swój czwarty Pokal w historii! Fot. PAP/EPA

NIEMCY

Przy pięknej oprawie i euforii kibiców obu ekip rozpoczął się na berlińskim Olympiastadion finał DFB-Pokal. Choć Arminia Bielefeld to trzecioligowiec, a Stuttgart niedawno grał w Lidze Mistrzów, w pierwszych minutach szczególnej różnicy w grze nie było widać. Zresztą to właśnie Die Blauen w 10 minucie powinni wyjść na prowadzenie, kiedy niepilnowany 5 metrów od bramki Stuttgartu znalazł się Noah Sarenren Bazee. Dostał płaskie podanie z lewej flanki, nie przeciął go żaden obrońca, a jeden z nich przepuścił piłkę między nogami. 28-letni skrzydłowy tracił jednak w poprzeczkę, czego w żaden sposób nie dało się usprawiedliwić. Mowa zresztą o jednym z najbardziej doświadczonych zawodników Arminii, mającym za sobą 46 występów w najwyższej lidze.

Wtedy wszystko się ekipie z Bielefeldu posypało. 13 minut potrzebowały Szwaby, aby strzelić 3 gole. Wykazały się zabójczą skuteczności w kwestii zbierania tzw. drugich piłek, kontrataków czy natychmiastowego przenoszenia futbolówki w „szesnastkę” przeciwników maksymalnie dwoma podaniami. Strzelanie zaczął król strzelców tej edycji Pucharu Nick Woltemade, potem swoje dorzucił ocierający się o kadrę Francji Enzo Millot, a następnie trafił mający za sobą słabą wiosnę gwiazdor jesieni Deniz Undav. Żaden inny zespół nie strzelił nigdy w finale DFB-Pokal trzech goli w 28 minut od pierwszego gwizdka! Było po meczu, choć w drugiej połowie doszło jeszcze do przypudrowania wyniku na 4:2. Stuttgart zgodnie z planem wygrał więc swój 4. Puchar Niemiec, a pierwszy od 1997 roku. Wtedy również pokonał w finale trzecioligowca, tyle że była nim Energie Cottbus. VfB miał wtedy znakomity skład, z takimi nazwiskami jak Elber, Bałakow, Bobić, Berthold czy... Radosław Gilewicz. Prowadził go wówczas słynny Joachim Löw, który w minioną sobotę przed pierwszym gwizdkiem wniósł trofeum na murawę.

– Stworzyliśmy historię. Kiedy obejmowałem tę drużynę dwa lata temu, była jeszcze daleka droga, aby ktoś skojarzył VfB z tytułem. Towarzyszą mi dość dziwne uczucia. Najpierw mieliśmy szczęście, że nie przegrywaliśmy, a potem przechyliliśmy szalę całkowicie na naszą stronę. W drugiej połowie mieliśmy szansę, by zamknąć mecz, myśleliśmy, że to już koniec... a tu nagle wynik znowu się otworzył – mówił rozkojarzony sukcesem trener Stuttgartu Sebastian Hoeneß. Szwaby będą miały jeszcze jedną okazję na trofeum. Sezon 2025/26 zaczną bowiem starciem o Superpuchar Niemiec z Bayernem Monachium.

Piotr Tubacki

4 PUCHARY NIEMIEC ma już na swoim koncie Stuttgart. Więcej zdobyli tylko: Eintracht Frankfurt, Borussia Dortmund, Schalke (wszyscy po 5), Werder Brema (6) oraz Bayern Monachium (20).


◼  Arminia Bielefeld – Stuttgart 2:4 (0:3)

0:1 – Woltemade (15), 0:2 – Millot (22), 0:3 – Undav (28), 0:4 – Millot (66), 1:4 – Kania (82), 2:4 – Vagnoman (85, sam.).

ARMINIA: Kersken – Hagmann (46. Lannert), Schneider, Großer, Oppie – Russo – Sarenren Bazee (59. Felix), Schreck (46. Young), Corboz, Wörl (83. Kunze) – Grodowski (80. Kania). Trener Michel KNIAT.

STUTTGART: Nübel – Vagnoman, Jaquez, Chabot (76. Jeltsch), Mittelstädt – Karazor, Stiller (87. Nartey) – Millot (69. Demirović), Undav, Führich (69. Hendriks) – Woltemade. Trener Sebastian HOENEß.

Sędziował Christian Dingert (Niemcy). Widzów 74 036. Żółte kartki: Sarenren Bazee, Schneider, Felix – Vagnoman, Millot


Gra o kasę

Dziś wieczorem odbędzie się rewanż w dwumeczu o Bundesligę. W Heidenheim gospodarze zremisowali z drugoligowym Elversbergiem 2:2, mimo że przegrywali do przerwy 0:2. W drugim spotkaniu sprawa pozostaje więc otwarta, a stawka ogromna – bo chodzi nie tylko o prestiż, ale i o pieniądze. Prezes Heidenheim Holger Sanwald wprost przyznał, że jeśli jego klub spadnie, budżet zmniejszyłby się o połowę – z 80 do 40 mln euro. Najbardziej zabolałyby znacznie zmniejszone wpływy z przychodów medialnych. W drugą stroną patrząc, Elversberg mógłby liczyć na dodatkowe 22 mln euro. W 2. Bundeslidze jest trzecią najgorszą w tym względzie ekipą, z kwotą 8,38 mln (liderem jest FC Köln i 26,5 mln). Beniaminek Bundesligi Holstein Kiel inkasował z praw medialnych nieco ponad 30 mln, więc Elversberg zapewne dostałby podobny zastrzyk. Do tego jednak potrzebne jest zwycięstwo z Heidenheim.

Bayern ma problem!

Pojawił się niespodziewany zwrot w sprawie Floriana Wirtza. Wydawało się, że tego lata gwiazdor Bayeru Leverkusen w końcu przeniesie się do Bayernu Monachium, który zdawał się mieć go „przyklepanego” już od kilku okienek. Ofensywny pomocnik podchodził do sprawy spokojnie i nie spieszył się z opuszczeniem Die Werkself, ale gdy klub opuścił trener Xabi Alonso – piłkarz uznał, że nadszedł ten moment.

O jego usługi walczyły trzy kluby – Manchester City, Liverpool i Bayern. Ci pierwsi szybko odpadli i wydawało się, że Wirtz nie opuści Bundesligi. Monachijczycy zdawali się mieć go pod kontrolą. Włodarze klubu wielokrotnie rozmawiali z jego rodzicami, głównie ojcem Hansem, którzy są przedstawicielami 22-latka. Tym większym szokiem weekendu było więc to, gdy wszystkie zagraniczne media zgodnie doniosły, że niemiecki gwiazdor... jednak wybrał Liverpool! Kluczowa miała okazać się rozmowa z trenerem The Reds Arne Slotem, który przedstawił Wirtzowi jasny i atrakcyjny plan na niego, gdzie miałby być głównym rozgrywającym w linii pomocy przed Alexisem Mac Allisterem i Ryanem Gravenberchem. Piłkarz rozmawiał też z trenerem Bayernu Vincentem Kompanym i innymi Bawarczykami, ale ci nie byli tak przekonujący. Również dlatego, że nie mieli spójnej wizji na Wirtza i różne pomysły kolidowały ze sobą.

Monachijczycy już szykowali rekordowy transfer, ale będą musieli zainwestować gdzie indziej. Wg niemieckich mediów na ich liście znaleźli się teraz Rafael Leao (Milan), Eberechi Eze (Crystal Palace) czy Kaoru Mitoma (Brighton).

(PTub)