Sport

PlusLiga stawia wymagania

Rozmowa z Łukaszem Żygadło, byłym reprezentantem kraju, obecnie dyrektorem sportowym Steam Hemarpol Norwid Częstochowa

Łukasz Żygadło sześć lat temu grał w Szczecinie, ale ten sportowy projekt okazał się kompletnym niewypałem. Fot. Rafał Rusek/PressFocus

Nie tak dawno był pan jeszcze czynnym zawodnikiem. Nie żal było skończyć z profesjonalnym graniem?

- Mam już 45 lat. To już nie dla mnie. Kariera ułożyła się, jak się ułożyła. Nie ma co narzekać. Wicemistrzostwo świata w 2006 r., złoto Ligi Światowej (2012), grałem w igrzyskach olimpijskich w Londynie (2012), mam w swojej kolekcji medale mistrzostw Polski, Grecji, Włoch, Turcji, Iranu i Kataru, wygrywałem Ligę Mistrzów, Klubowe Mistrzostwa Świata, mistrzostwa Azji... czyli sporo się tego nazbierało. Oczywiście, że mogłem osiągnąć więcej, ale gdy w październiku 2013 r., występując w Zenicie Kazań, doznałem poważnej kontuzji zerwania więzadeł i skręcenia stawu kolanowego, groziło mi zakończenie gry w siatkówkę. Przed pierwszą operacją usłyszałem od pani anestazjolog słowa, które zapamiętam do końca życia: jaki jest pański wyuczony zawód (Żygadło jest absolwentem Wydziału Zarządzania częstochowskiej Politechniki – przyp. red.), bo teraz będzie pan zarabiał w ten sposób. Byłem przerażony. Później miałem kolejną operację. Sezon został spisany na straty. Wróciłem jednak do gry i to z dobrym skutkiem. Najpierw występowałem we włoskim klubie z Trydentu, a potem w Iranie. Brałem też udział w nieudanym projekcie szczecińskim. Szkoda, że skończył się klapą, bo plany były bardzo ambitne. Potem wyjechałem jeszcze do Kataru. To miała być chwila, ale zaczęła się pandemia i z chwili zrobiło się trzy lata. Nie mogę narzekać i ogromnie się cieszę, że nie musiałem zajmować czymś innym. Do tego po zakończeniu kariery wciąż pracuję przy siatkówce. Mam z tego ogromną satysfakcję.


Jak się zostaje dyrektorem sportowym i jak się pan w tej roli czuje?

- Było w tym trochę przypadku. Jestem mocno związany z Norwidem, bo należę do jednego z pierwszych roczników, który kończyły to liceum. Wtedy nie było jeszcze klas sportowych, ale już trenowaliśmy siatkówkę. Norwid był wówczas naturalnym zapleczem silnego AZS-u. Gdy Norwid występował jeszcze w I lidze, Krzysztof Wachowiak, dyrektor szkoły i jednocześnie prezes stowarzyszenia Norwid, starał się ze mną nawiązać współpracę. Na stałe wprawdzie mieszkam we Włoszech, ale często bywam w Częstochowie, bo moja działalność pozasportowa związana jest również z tym miastem. Widziałem jaki potencjał ma ten klub, bo miał i ma rozbudowaną piramidę sportową, od młodzieży po seniorów. Widziałem, jak ustawione jest szkolenie. Nie ma w tym przypadku. Klub miał potencjał, fajnych i oddanych sponsorów, którzy działali i działają niezwykle roztropnie, cierpliwie i wzmacniają jego siłę. Owocem tego był awans w 2023 roku do niezwykle wymagającej PlusLigi. Po awansie ponownie poproszono mnie o wsparcie i nie mogłem odmówić. Wróciłem więc do swoich korzeni. Ten projekt ma przyszłość i klub może jeszcze bardziej się rozwinąć. Młodzież ma nie tylko świetne warunki do zdobywania coraz wyższych umiejętności, ale również doskonałe wzorce, bo może się uczyć od starszych kolegów, występujących w jednej z najlepszych lig świata.


Poprzedni sezon dla beniaminka był niezwykle trudny, ale udało się utrzymać w PlusLidze. Wnioski z pierwszego sezonu w elicie?

- Był specyficzny i to z kilku względów. Przede wszystkim do budowy drużyny przystąpiliśmy dopiero w maju, gdy wiadomo było, że zagramy w PlusLidze. Wtedy większość zawodników miała już podpisane umowy i rynek był mocno przetrzebiony.

Wszyscy dookoła wieszczyli, że dla Norwida to będzie zaledwie roczny romans z PlusLigą. Trener Leszek Hudziak wraz z zawodnikami dokonali jednak sporego wyczynu i udało im się uniknąć spadku. Było wiele pięknych chwil jak wygrane z wyżej notowanymi ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle i Asseco Resovią. Paradoksalnie te zwycięstwa trochę zaburzyły naszą ocenę sytuacji. Wydawało nam się, że jesteśmy bardzo silni, że z zespołami teoretycznie niżej notowanymi występujemy w roli faworytów. A prezes Wachowiak wówczas mówił i jakby przestrzegał, że w lidze będzie jeszcze wiele cudów i niespodzianek. No i przegrywaliśmy, ale dopięliśmy swego i zaczynamy nowy rozdział w PlusLidze. Miejmy nadzieję – udany!

W okresie przygotowawczym nie obyło się bez problemów. Nagła rezygnacja trenera Igora Kolakovicia mocno zaburzyła plan?

- Oczywiście. Wieść o podpisaniu umowy z trenerem Kolakoviciem szybko się rozeszła i odbiła się sporym echem. To szkoleniowiec o uznanej renomie, selekcjoner reprezentacji Serbii. Nikomu nie trzeba go przedstawiać. Jest gwarantem odpowiedniej jakości pracy. Gdy okazało się, że będzie pracował w Norwidzie wielu siatkarzy wyrażało zainteresowanie grą w naszym zespole. Pewnego dnia odebrałem jednak telefon od jego menedżera. Mówił, że Igor otrzymał intratną propozycję z Ankary, postanowił z niej skorzystać i chciałby rozwiązać umowę z nami. Zachowaliśmy się po dżentelmeńsku i rozstaliśmy się ze szkoleniowcem, choć jego decyzja mocno pokrzyżowała nam krzyki. Na szczęście szybko znaleźliśmy następcę. Zdecydowaliśmy się – a ofert mieliśmy sporo - na zatrudnienie Brazylijczyka Cezara Douglasa Silvę, mającego za sobą pracę w swoim kraju nie tylko z klubowymi zespołami, ale również z reprezentacjami juniorskimi. Ostatnio prowadził zespół z Katanii we włoskiej Serie A2. Teraz w Norwidzie będzie obowiązywała więc brazylijska samba. Leszek Hudziak (dotychczasowy opiekun Norwida – przyp. red.) będzie jego najbliższym współpracownikiem, bo doceniamy to, co zrobił w poprzednim sezonie. Zapewne obaj będą zgodnie pracowali.

Trudno się buduje zespół, bo przecież pan jest jego głównym konstruktorem na zbliżający się sezon? Wydaje się być ciekawy...

- Kadra taka miała być (uśmiech). Chcieliśmy zostawić kilku zawodników, ale dodać również jakość. Młodość z charakterem, walcząca do końca, ale wsparta doświadczeniem. Cały czas przy każdej okazji powtarzam: chcemy rozwijać wychowanków, by decydowali o sile zespołu.


W poprzednim sezonie najskuteczniejszym zawodnikiem w Norwidzie był Dawid Dulski, jeden z najzdolniejszych atakujących w naszym kraju. Chcieliście go zatrzymać?

- Oczywiście, że tak. „Dula” w styczniu chciał jednak wiedzieć kto będzie trenerem w nowym sezonie i jaki będzie skład. Nie byliśmy w stanie odpowiedzieć na te pytania. Zresztą to co się dzieje na rynku transferowym w PlusLidze to istne wariactwo i nie powinno mieć miejsca, ale to opowieść na inną okazję. Dawid ostatecznie wybrał inny zespół, Stal Nysę. Po prostu takie jest sportowe życie.

W kadrze mamy jednak ciekawego atakującego z Czech, Patrika Indrę, mającego za sobą występy w lidze francuskiej. PlusLiga jest wymagająca, ale liczę, że on, jak i amerykański rozgrywający Quinn Isaacson, grający ostatnio też we Francji, szybko odnajdą się w naszej rzeczywistości.


Czy deklarowany awans do play offu jest realny? Konkurencja jest bowiem ogromna.

- To będzie niesłychane trudny sezon, bo przecież ligę opuszczą aż trzy zespoły. Od początku będzie walka o każdy set. Podczas rozmów we własnym gronie omówiliśmy wiele scenariuszy. Doszliśmy do wniosku, że nie stawiamy zawodnikom żadnych granic. Dajemy im dobre warunki do pracy, rozwoju ich talentu oraz trochę swobody w działaniu. Niech entuzjazm oraz fantazja ich poniosą jak najwyżej. Zobaczymy co z tego wyniknie, bo może się okazać, że osiągniemy dobry wynik. Jestem optymistą...

Rozmawiali Michał Micor, Włodzimierz Sowiński