W Mielcu Ruch stać było tylko na trafienie honorowe. Fot. Darek Delmanowicz/PAP

 

Plagi chorzowskie

Zdziesiątkowany wirusem Ruch zaprezentował się w Mielcu tak, jak można się było spodziewać. Mimo kierowanych próśb, Stal nie zgodziła się na przełożenie spotkania.

 

W sobotę gruchnęła informacja, że większość drużyny „Niebieskich”, część sztabu oraz zespołu medialnego dopadł wirus z natury tych jelitowo-żołądkowych. Występ w meczu ze Stalą stanął pod znakiem zapytania, stąd też działacze zwrócili się do mielczan z prośbą o przełożenie spotkania. Ci nie musieli się na to zgadzać i tak też uczynili, więc osłabiony Ruch w niedzielę udał się na Podkarpacie.

 

Przetrzebiona kadra

Jasne stało się, że pokonanie Stali w takich warunkach będzie trudne. Z powodu kartek wypadł Robert Dadok, przez kontuzje Tomasz Wójtowicz i Maciej Sadlok, a z powodu wirusa Patryk Sikora, Patryk Stępiński oraz Adam Vlkanova. Do tego grona tuż przed spotkaniem dołączył Miłosz Kozak, którego żołądek w ostatniej chwili poinformował, że nie będzie w stanie zagrać. Od początku wybiegło tylko 5 podstawowych zawodników, ale... każdy z nich miał za sobą „wirusowe powikłania” i był fizycznie osłabiony. To: Dante Stipica, Szymon Szymański, Josema, Juliusz Letniowski oraz Daniel Szczepan. Swój pierwszy występ w ekstraklasie od początku zaliczył Filip Wilak, a po raz pierwszy w tym sezonie zespół wyprowadził jej faktyczny kapitan Tomasz Foszmańczyk (on zastąpił w ostatniej chwili Kozaka). Trener Janusz Niedźwiedź posadził na ławce dwóch juniorów bez meczu w seniorach (Ksawery Kwiatkowski i Mike Huras) oraz dwóch bramkarzy.

 

Jak na złość

Nic więc dziwnego, że od pierwszych minut Ruch nie przypominał zespołu z 2024 roku, który we wcześniejszych spotkaniach dawał dużo optymizmu. W Chorzowie liczono na początek serii zwycięstw po przełamującej wygranej z Piastem, ale „Niebiescy” przez długie momenty wyglądali tak, jak w najczarniejszych momentach rundy jesiennej. Ci, którzy grają w Ruchu mniej albo wcale, podkreślili, dlaczego tak jest. Inna sprawa, że – jak na złość – chorzowianie wszystkie gole stracili po stałych fragmentach gry, a nie po jakichś rewelacyjnych akcjach Stali. Katem beniaminka okazał się Maltańczyk Matthew Guillaumier, pierwszy przedstawiciel tej nacji z bramką (a właściwie to dwiema) w historii ekstraklasy. Ślązacy mieli swoje sytuacje po przerwie (dobry strzał Szczepana, spojenie Łukasza Monety) i zdobyli bramkę honorową – również po stałym fragmencie. Debiutanckiego gola w Ruchu zaliczył po rożnym Josema.

 

Niespotykana sytuacja

– Sytuacja była dramatyczna. Nie przypominam sobie podobnej w moim życiu, by aż tylu zawodników zmagało się z bardzo dużymi dolegliwościami. Mimo wszystko wyszliśmy, podjęliśmy rękawicę. Szacunek, bo spora grupa, której nie podejrzewałem, że będzie w stanie wytrzymać 90 minut, wytrzymała – powiedział trener Niedźwiedź. W kolejnym meczu Ruch czekają Wielkie Derby Śląska z Górnikiem!

 

Piotr Tubacki