Trener Dariusz Kłus zrealizował wytyczony cel, jakim było utrzymanie Unii Turza Śląska w 3. lidze. Fot. Facebook/LKS-Unia-Turza


Piłkarze wytrzymali ciśnienie

Rozmowa z Dariuszem Kłusem, trenerem Unii Turza Śląska


Czy miniony sezon zakończył pan w poczuciu dobrze wykonanej pracy?

- Dobrze to jest właściwe słowo, bo bardzo dobrze byłoby wówczas, gdybyśmy utrzymanie zapewnili sobie dwie kolejki przed zakończeniem rozgrywek, albo przynajmniej w przedostatniej kolejce. Cel był jasno postawiony i udało nam się go zrealizować. Nieskromnie powiem, że byłem pewny utrzymania w 3. lidze.

Pod pańską wodzą Unia w 16 meczach zaksięgowała 22 punkty za 6 zwycięstw, 4 remisy i 6 porażek. Z tego bilansu jest pan bardzo zadowolony, czy średnio?

- Punktów powinno być więcej. Dużo bramek straciliśmy w końcówkach, a sami w doliczonym czasie gry skorygowaliśmy tylko wyniki dwóch spotkań - z MKS-em Kluczbork (2:2) i „dobijając” Wartę Gorzów Wielkopolski (2:0). Kilku straconych goli w doliczonym czasie powinniśmy uniknąć, bo mamy w składzie zawodników doświadczonych i ogranych na tym poziomie, a nawet wyżej. Ale cóż, nikt nie jest doskonały. Nasz kierownik drużyny Zbigniew Adamczyk wyliczył, że gdyby nie te straty, mielibyśmy 6 „oczek” więcej. Czkawką odbiły nam się występy na stadionie w Wodzisławiu Śląskim, bo w czterech spotkaniach zdobyliśmy tylko punkt.

Do ostatniej kolejki walczyliście o utrzymanie. Wspomniane zwycięstwo z Wartą zapewniło wam prolongatę występów na trzecioligowym szczeblu. Czy przed tym spotkaniem wyczuwał pan nerwowość u swoich zawodników?

- Nie. Widziałem u nich skupienie na tym, co mieli do zrobienia. We wcześniejszych meczach sami komplikowaliśmy sobie sytuację, ale w ostatniej potyczce chłopcy wytrzymali ciśnienie. Emanowała z nich koncentracja i pewność siebie, w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Zdawali sobie sprawę, że tylko zwycięstwo da nam gwarancję utrzymania, a remis urządza przeciwnika.

Był moment, w którym miał pan obawy, że misja utrzymania zakończy się fiaskiem?

- Nie miałem takich rozterek, chociaż po jednym meczu wyjazdowym, z Karkonoszami Jelenia Góra (1:2), w którym straciliśmy gola w 96 minucie, powiedziałem piłkarzom, że każdy zdobyty punkt jest bardzo ważny w końcowym rozrachunku, bo odnosiłem wrażenie, że nie wszyscy to rozumieli. Dotarło w końcu do nich, ale trzeba było wpłynąć na ich morale, mentalność. Uzmysłowiłem im, że determinacja musi być do ostatniego gwizdka sędziego, zarówno w defensywie, jak i ofensywie. Widziałem to potem w meczach z Rekordem Bielsko-Biała czy „Goczałami”, w których chłopcy rzucali się pod nogi przeciwników, nie bali się wślizgów. Ale to mecz z Karkonoszami był impulsem do zmiany boiskowych zachowań.

Byli w pańskim zespole piłkarze, którzy zdecydowanie się wyróżniali?

- Praktycznie każda formacja miała lidera. W bloku defensywnym brylował „Mati” Bodzioch. Wyróżniała się cała druga linia, w której prym wiedli Sławek Musiolik i Michał Gałecki, czyli nasi najlepsi strzelcy. We dwóch potrafili rozmontować każdą obronę, ciężar gry ofensywnej brali na swoje barki. W ostatnim meczu z Wartą kapitalnie spisał się Przemek Brychlik, chociaż wiedział, że odchodzi po sezonie. Potrafił zastawić się z piłką, utrzymać się przy niej, dawał pozostałym zawodnikom tlen.

Siła pańskiej drużyna polegała na tym, że skład był wyrównany?

- Trafił pan w sedno. Nie było rażących dysproporcji w zespole, jeżeli chodzi o umiejętności i zaangażowanie. To było bardzo ważne. Przez całą rundę korzystałem ze wszystkich zawodników, jednych w większym wymiarze czasowym, innych - mniejszym. Ale każdy z nich wiedział, że jest ważny i potrzebny drużynie. Po prostu z każdym z chłopaków grałem uczciwie. Dobrą atmosferą i wiarą zbudowaliśmy fundament, który przyczynił się do utrzymania. Dodam jeszcze tylko, że zaledwie w jednym meczu mieliśmy problem z zestawieniem obrony, gdy zostaliśmy wykartkowani przez sędziego.

W pańskim zespole nie ma klasycznego łowcy bramek. Musiolik strzelił 10 goli, Gałecki - 9. W nadchodzącym sezonie będzie pan chciał to zmienić?

- Szukamy wzmocnień do każdej formacji, ale priorytetem jest pozyskanie klasycznej „9”, która będzie gwarantowała zdobycie określonej liczby goli. Wiemy jednak obaj - pan i ja - że z tym problemem boryka się cała liga, poza nielicznymi wyjątkami. Poszukujemy 3-4 wartościowych zawodników do każdej formacji. Chcemy transfery sfinalizować bardzo szybko, bo okres przygotowawczy jest krótki.

Ilu zawodników latem pożegna Unię?

- Czterech lub pięciu, a może więcej, bo sytuacja jest płynna. Większość grę w piłkę łączy z pracą, niektórym nie uśmiechają się dalekie wyjazdy, bo przecież mamy „wyprawy” do Gorzowa Wielkopolskiego, Zielonej Góry, Jeleniej Góry, Gubina, czy Bytomia Odrzańskiego.

Nie wchodząc w detale, już zapewniliście sobie „nowe twarze” w zespole na następny sezon?

- Giełda nazwisk już ruszyła, do każdej formacji - oprócz bramkarzy - wytypowaliśmy 6-7 zawodników. Przeprowadziliśmy wstępne rozmowy, z niektórymi jesteśmy bliżej porozumienia, z niektórymi dalej. W tej chwili nawiązaliśmy kontakt z 15 kandydatami, 7 jest w tracie rozmów. Do końca bieżącego tygodnia chcielibyśmy dogadać się z piłkarzami, którzy są nasi, a w przyszłym sfinalizować większość zakupów.

Ma pan z Unią kontrakt? Jeżeli tak, to do kiedy on obowiązuje? A może jest tylko dżentelmeńska umowa z prezesem Zenonem Rekiem?

- Na razie nie jestem pewny czy poprowadzę drużynę w nadchodzącym sezonie (śmiech). Kontraktu nie mam, ale czeka mnie rozmowa z prezesem Rekiem na temat kontynuowania współpracy.

Rozmawiał Bogdan Nather