Janusz Dziedzic. Fot. platforma X 



Piłka to nie piekarnia

Rozmowa z Januszem Dziedzicem, dyrektorem sportowym ŁKS-u Łódź, byłym ligowym piłkarzem



ŁKS właśnie opuścił ostatnie miejsce w ligowej tabeli. To zaskoczenie?


- Dla mnie osobiście nie. ŁKS nie ma personalnie najsłabszego zespołu w ekstraklasie. Wierzę, że do końca tego sezonu ten zespół jeszcze będzie punktował i pokaże się z dobrej strony.


ŁKS pokazał, że jest w stanie z najmocniejszymi rywalami podjąć walkę i punktować.


Straty do zespołów nad kreską są duże, ale czy po wygranej z Radomiakiem, i czy po kilku innych dobrych meczach wiosną, jest małe światełko nadziei na utrzymanie w lidze?


- Nie ma już czasu na kalkulacje i kombinowanie. Trzeba się skupić na boisku i na każdym kolejnym meczu. Trzeba wyjść z taką myślą, że musimy wygrać, niezależnie przeciwko komu się wychodzi. Teraz będzie to Lech, potem inne solidne zespoły. ŁKS pokazał w kilku meczach, w tym z Rakowem czy Legią, że jest w stanie nawet z najmocniejszymi podjąć walkę.


Jestem człowiekiem stąd, ani przez moment nie wahałem się, żeby wejść w ten projekt. Kiedy obejmowałem stery, były jednak spore ograniczenia.


Kibice ŁKS-u wylali na pana kubeł pomyj za transfery. Gdyby mógł się pan do tego odnieść...


- Jasno w kilku swoich wypowiedziach odniosłem się do sytuacji, w jakiej zastałem klub, jakie miałem instrumenty do działania, aby pracować Janusz Dziedzic został dyrektorem sportowym łódzkiego klubu w czerwcu 2022 - przyp. red.. Jestem człowiekiem stąd, który grał w ŁKS-ie. Żyję tutaj i mieszkam na co dzień. Kiedy w trudnej sytuacji zostałem zaproszony, aby w ten projekt wejść, to ani przez moment się nie wahałem, mimo że warunki nie były za łatwe. Tacy zawodnicy, jak Rahil Mammadov z Karabachu, którego udało się ściągnąć, czy Husein Balić, były zawodnik LASK Linz. Do tego można dorzucić Rizę Durmisi, Keya Tejana, Engjela Hotiego, Daniego Ramireza czy Michała Mokrzyckiego, którzy też są w Łodzi za moją namową. To wszystko zawodnicy, którzy w ekstraklasie pokazali się z dobrej strony. W poprzednich kolejkach Ramirez i Balić znajdowali uznanie w oczach ekspertów i trafiali do jedenastki kolejki. Po ostatnim meczu znowu Tejan i Mokrzycki do niej trafili, a sam Tejan został wybrany nawet zawodnikiem całej kolejki! Więc jeśli słyszę, że sprowadziłem słabych piłkarzy, to po prostu się z tym nie zgadzam. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że moja praca oceniana jest przez pryzmat miejsca, które na ten moment zajmuje zespół i rozumiem frustrację kibiców - trudno im się dziwić, bo sam nie jestem zadowolony z obecnej pozycji. Przebudowa zespołu to niełatwy proces. Potrzeba tutaj cierpliwości i czasu. W piłce często jest jednak o to ciężko. Każdy oczekuje efektów na już. Kiedy dochodzi presja oczekiwań kibiców i całego środowiska, poprzeczka zostaje podniesiona wysoko. Jeśli klub dysponuje sporymi możliwościami finansowymi jest zdecydowanie łatwiej, a ja nie przychodziłem do „krainy mlekiem i miodem płynącej”. Nawet mając pieniądze, to stworzenie dobrego zespołu jest wyzwaniem, a co dopiero dysponując ograniczonymi możliwościami. Przekonuje się o tym choćby Wisła Kraków, która ma dobry zespół, zawodnicy są dobrze wynagradzani, a jednak kolejny rok próbuje wrócić do elity po fiasku zeszłego sezonu.


Reakcja kibiców ŁKS-u musi chyba pana, jako „ełkaesiaka”, boleć…


- Jestem w piłce bardzo długo i podchodzę do tego ze spokojem. Po kilkudziesięciu latach w futbolu niewiele może człowieka zaskoczyć. W lecie po historycznym sezonie klubu i 3 awansach seniorskich zespołów otrzymywałem od kibiców wiele prywatnych wiadomości z gratulacjami i pochwałami, a po kilku miesiącach w ekstraklasie sprowadzono mnie do totalnego parteru. Ludzie jednak nie do końca wiedzą, jak to w środku wygląda, jakie są realia. W tym wszystkim trzeba mieć też trochę racjonalizmu i nie dać się zwariować.


Jeszcze niedawno byłem prawie pół-Bogiem, a po kilku miesiącach w ekstraklasie sprowadzono mnie do totalnego parteru.


Latem nie można było zrobić czegoś lepiej?


- Po awansie nie byliśmy w stanie przebić praktycznie żadnej drużyny, jeśli chodzi o ekstraklasę. Mając w perspektywie podpisanie umów z wyróżniającymi się graczami choćby z I ligi, przegraliśmy rywalizację o nich z kilkoma klubami ekstraklasy. Wiem, w jakich realiach klub się obracał i tej rzeczywistości zakłamać nie można. Taki klub jak ŁKS na pewno stać, żeby grać w ekstraklasie, bo ma wiele do zaoferowania, jeżeli chodzi o zaplecze kibicowskie, wierne i zaangażowane, jest ładny stadion, niezła infrastruktura, ale przede wszystkim potrzeba stabilizacji finansowej. Mocnego i dobrego klubu nie można zbudować bez dobrych ekonomicznych podstaw. Do klubu dołączył niedawno nowy udziałowiec, więc wierzę, że ŁKS jest w stanie być istotny na piłkarskiej mapie. Bez tego będzie bardzo trudno. Poprzednie lata pokazują, że klub balansuje pomiędzy I ligą a ekstraklasą. To nie pomaga w pracy, czy to ludzi będących w pionie sportowym, czy samych włodarzy. Nie zapominajmy, że w I lidze tej pomocy z zewnątrz za wiele nie ma, jeśli chodzi o finansowanie, a to są przecież olbrzymie wydatki. Dlatego mimo problemów, z jakimi klub borykał się w ostatnich latach, mam duży szacunek do pana Salskiego, który na własnych barkach sam dźwigał ciężar utrzymania zespołu.


Piłka nożna to nie jest piekarnia, gdzie włoży się zakwas i wychodzi z tego chleb. Tutaj potrzeba na wszystko więcej czasu.


Młodzi czy bardzo młodzi piłkarze, jak 18-letni Antoni Młynarczyk, ligi nie uratują, ale nawet opierając się na pana doświadczeniu - debiutował pan w lidze też jako nastolatek - może warto było poszukać rokujących zawodników? I to także w pewien sposób ratowałoby pana jako dyrektora sportowego?


- Jeśli chodzi o pracę z młodzieżą, to akurat możemy się pochwalić naprawdę niezłymi wynikami. Czy w poprzednim sezonie, czy teraz, ŁKS jest w Pro Junior System na 2. miejscu. Chłopaków na poziom ekstraklasy, oprócz Puszczy, wprowadziliśmy najwięcej. W zeszłym sezonie, wygrywając I ligę, postawiliśmy mocno na Alka Bobka, rocznik 2004 i na Mateusza Kowalczyka, który przed moim przyjściem miał na swoim koncie raptem kilkuminutowe epizody - też rocznik 2004. Do tego Tutyskinas z 2003, a mecze rozegrał też Kelechi Ibe-Torti, który też był młodzieżowcem. Jeżeli chodzi o pracę z młodymi zawodnikami, to ŁKS jest takim miejscem, gdzie wielu młodych graczy i ich agentów patrzy przychylnym okiem, bo pokazaliśmy w ostatnich dwóch latach, jak ich umiejętnie wprowadzać i rozwijać. Zresztą Mateusza Kowalczyka z I ligi sprzedaliśmy do dobrego europejskiego klubu. Pod tym względem akurat jest dużo pozytywów. Problemy leżały gdzieś indziej.


Przegrywacie przede wszystkim finansami? 


- W letnim okienku nasze możliwości, jeśli chodzi o pozyskiwanie zawodników i to, co mogliśmy zaoferować, były skromne. W zimie do klubu dołączył pan Melon i pojawiły się dodatkowe środki - stąd mogłem sprowadzić do klubu takiego zawodnika jak Mammadov, reprezentanta Azerbejdżanu - z klubu, który regularnie gra w europejskich pucharach, pozyskaliśmy też Durmisiego. I spójrzmy jak ŁKS wygląda teraz. Zespół jest ze sobą dłużej i po prostu lepiej funkcjonuje. Ale pewnych rzeczy nie oszukamy. Dobrą pracę wykonuje również trener Matysiak od kiedy powierzyliśmy mu pieczę nad I zespołem. Mam jednak duży szacunek do wszystkich trenerów, z którymi pracowałem, bo wiem, jak trudne i skomplikowane były sytuacje i z czym się mierzyliśmy .


Pracę w ŁKS skończy pan 30 czerwca. Co dalej?


- Zobaczymy. Moja umowa wygasa z końcem czerwca. Z mojej perspektywy zyskałem bardzo dużo doświadczeń, które na pewno przydadzą się w przyszłości i w kolejnym projekcie.


Rozmawiał Michał Zichlarz



Piłkarze ŁKS w ostatnim czasie dają się w znaki rywalom. Fot. Artur Kraszewski/Pressfocus.pl