Sport

Piast jest w tragicznej sytuacji!

Rozmowa ze Zbigniewem Kałużą, udziałowcem Piasta Gliwice

Upadek Quentina Boisgarda podczas ostatniego meczu Piast - Lechia, który zdecydował o zsunięciu się gliwiczan na ostatnie miejsce w tabeli. Fot. Marcin Bulanda/PressFocus

Piast po porażce w Gliwicach z Lechią spadł właśnie na ostatnie miejsce w ligowej tabeli. Jeśli się szybko nie ocknie, znajdzie się na równi pochyłej, prowadzącej nieuchronnie do I ligi. A stamtąd, jak pokazują liczne przykłady - trudno wrócić. Kiedy patrzy pan na aktualną tabelę ligową - serce boli?

- Oj, boli. I w tych cierpieniach nie jestem osamotniony. Chyba większość, jeśli nie wszyscy, cierpią. Nie rozumiemy obecnej sytuacji. Wspominając dobre czasy Piasta, trudno się pogodzić z dzisiejszą rzeczywistością.

W okresie pańskiej działalności w klubie Piast świętował m.in. mistrzostwo i wicemistrzostwo Polski. Co więc tak naprawdę od kilku miesięcy, może od roku, w Piaście się dzieje?

- Źle się dzieje od czerwca 2024 roku, nastąpiły wtedy w klubie drastyczne zmiany. A obecna sytuacja jest pochodną mnóstwa błędów, zaniedbań i - z całą odpowiedzialnością chcę to powiedzieć - marnowania pieniędzy, które klub w ostatnich czasach posiadł. Według skromnych wyliczeń to około 50 mln zł, które nie zapracowały na pozycję Piasta, a wręcz przyczyniły się do tego, że Piast jest w takim miejscu, a nie innym. Nawiązując do dawnych sukcesów - złota dekada Piasta to efekt pracy całego zespołu, wielu ludzi, a nie mieliśmy przecież takich środków finansowych, jakie w tej chwili do dyspozycji ma klub.

Rozwińmy wątki sportowe. Obecna sytuacja jest pochodną błędów, o których pan wspomina?

- Tych błędów popełniono tak dużo, że to się musiało tak skończyć. Mógłbym wymieniać je do wieczora... Takie podstawowe: otóż ludzie, którzy przejęli władzę w Piaście, kompletnie nie mają pojęcia o zarządzaniu klubem sportowym, o branży, o piłce nożnej. Robią to z przypadku i efekty widać. Prezesem klubu jest osoba, która prowadziła wcześniej działalność jednoosobową, nie pełniła żadnych reprezentacyjnych stanowisk w spółkach więc kompletnie nie jest do tego przygotowana i, tak po ludzku, jest mi jej osobiście szkoda. Cóż, ktoś snuł wielkie plany przed kamerą, twierdząc, że Piast wróci na drogę występów w europejskich pucharach... Dziś widać, że to mrzonki i Piast, owszem, jest na pierwszym miejscu, ale jeśli odwrócimy tabelę. Teraz jest raczej głównym kandydatem do spadku i to raczej nie jest opinia jedynie kibiców w Gliwicach, tylko całego środowiska. Dziś każdy powie, że Piast jest w tragicznej sytuacji.

Czy błędem można nazwać, patrząc na przebieg obecnego sezonu, angaż Maxa Moeldera, trenera z II ligi szwedzkiej?

- Na taki ryzykowny, wręcz karkołomny ruch mógł się zdecydować tylko ktoś, kto nie ma pojęcia o piłce nożnej. Jak w sytuacji, gdy z klubu odchodzą podstawowi gracze można zatrudnić trenera z II ligi szwedzkiej? Ryzyko ogromne, chyba nikt z branży nie zdecydowałby się na takie wyzwanie. Przecież to człowiek, który nie znał ekstraklasy, tego środowiska i realiów. To się nie mogło udać. Uwierzyć w to mógł tylko ktoś, kto nie zna się na piłce nożnej.

Dochodzimy do punktu, w którym zaczynamy rozmawiać o zmianie trenera, który - przypomnijmy - podpisał kontrakt trzyletni. Mogłoby się to wpisywać w użyte przez pana pojęcie "marnowania pieniędzy". Bo jeśli teraz Max Moelder zostanie zwolniony, to trzeba będzie mu wypłacić sporą część kontraktu, o ile nie cały.

- Ma pan rację. Zawsze można usprawiedliwiać tego typu decyzje stwierdzeniami, że "wybraliśmy takiego trenera, na jakiego było nas stać". Ale widać, że to oszczędności pozorne, bo teraz trzeba realizować zobowiązania, czy to półtoraroczne, czy trzyletnie. Skoro umowa nie wygasa trenerowi już teraz, a klub chciałby ją jednak rozwiązać z własnej inicjatywy, to musi kontrakt wypełnić w całości. To na pewno nie są żadne oszczędności, ale dodatkowy koszt i obciążenie budżetu klubu.

A propos tego budżetu: wiemy, że w grudniu konieczna okazała się pożyczka z miasta. Można połączyć to z pytanie czy poprzedni zarząd nie popełnił błędów, zostawiając klub z długami.

- Sytuacja wyglądała w ten sposób, że nasza kadencja została przerwana w czerwcu 2024 roku. Nikt nie pytał nas o plany, a my byliśmy w trakcie wypełniania naszego projektu. Jego głównym elementem były transfery naszych trzech zawodników: Ariela Mosóra, Arkadiusza Pyrki i Michaela Ameyawa. Odbyliśmy szereg spotkań z klubami zagranicznymi i oferty, jakie mieliśmy za tych piłkarzy od klubów takich jak Molde czy Basel, były naprawdę konkretne, przekraczające dwa miliony euro. Mieliśmy więc plan na zasilenie budżetu i zniwelowanie tego przejściowego zadłużenia. Ale jeżeli przed rozpoczęciem okienka transferowego odwołuje się dyrektora sportowego Bogdana Wilka, który sprowadził do klubu tych zawodników za darmo, miał świetne relacje z menedżerami, z zawodnikami... Weźmy przykład Arkadiusza Pyrki. Prowadziliśmy liczne negocjacje, szukając mu bardzo dobrego klubu, oczywiście z korzyścią dla Piasta. Złożył ustną deklarację, że zrobi wszystko, żeby nie odejść z klubu za darmo. Była oferta z Rakowa, podaliśmy kwoty, które chcielibyśmy w zamian. Ostatecznie stało się tak, że Mosór i Ameyaw przeszli do Rakowa, ale za kwotę wynoszącą poniżej pięćdziesięciu procent ich wartości. Nas już w klubie nie było, nie mogliśmy się przeciwstawić. Bogdan Wilk nie chciał zgodzić się na te transfery, więc został odwołany. Arkadiusz Pyrka, za to, że nie chciał zgodzić się na grę w Rakowie, został karnie przesunięty do drugiej drużyny. Co do klasy tego zawodnika się nie pomyliliśmy: dziś to reprezentant kraju, gra w Bundeslidze, jest powoływany, na pewno jeszcze nieraz o nim usłyszymy.

To jest właśnie zaniedbanie, niewykorzystanie okazji na większe zasilenie klubowego budżetu?

- Uważam, że był w tym jakiś ukryty cel, być może chodziło o usunięcie osób, które w tamtym czasie odpowiadały za klub. Nas w ogóle nie wysłuchano. Nie mieliśmy żadnej szansy przekazania następcom naszej wizji, kontynuacji różnych procesów i efektem jest marnowanie pieniędzy. To zresztą w klubie nie jest jedyny przypadek... Myśmy w tamtym czasie bardzo mocno zabiegali o budowę akademii, ten projekt był dla nas bardzo ważny. Na tę akademię pozyskaliśmy z ministerstwa sportu około 16 mln zł. Urząd miasta ani klub nie skorzystali z tych pieniędzy. Umowy zostały rozwiązane lub nie zostały podpisane. Poprzedni prezydent i Rada Miasta dokonały zakupu gruntów na wybudowanie akademii od prywatnej osoby z zapewnieniem, że powstanie tam akademia. Koszt około 7,5 mln zł. Proszę sobie wyobrazić, że osoby, które potem objęły władzę i dziś reprezentują klub nagle stwierdziły, że te ustalenia są nieważne, że nie będzie budowy akademii w Gliwicach, że umowy trzeba rozwiązać, a nowych nie podpisywać. Pojawiła się nowa koncepcja - budowy boisk treningowych w innym miejscu. Jak wiemy łopata nie została wbita w ziemię po dziś dzień... Kolejnym przykładem zaniedbania jest pozyskanie z ministerstwa sportu dotacji na akademię w kwocie 700 tys. zł, gdzie zaangażowanie Piasta w tej kwestii miało być na poziomie 35 tys. zł. Proszę sobie wyobrazić, że mimo moich starań, mimo próśb o dopełnienie formalności - choć już nie byliśmy w klubie - po to, by te pieniądze mogły służyć dzieciom grającym w klubie, z przeznaczeniem na obozy, na stroje, na sprzęt - nic z tego nie wyszło. Chyba jako jedyny klub w Polsce ostatecznie zwróciliśmy je do ministerstwa! Dlaczego? Bo klub nie był zainteresowany spożytkowaniem tych pieniędzy... Przykładów błędów, przykładów marnotrawienia jest więc w nadmiarze.

Akademia, jej wychowankowie mają stanowić w każdym rozwijającym się klubie źródło dopływu własnych, odpowiednio wyszkolonych zawodników, ale także źródło korzyści w przypadku dalszych ewentualnych transferów. Jeśli te drogi nie zostają odpowiednio wykorzystane, to co nam pozostaje? Albo finansowanie klubu z kieszeni właściciela, albo znalezienie sponsora strategicznego. Czy widzi pan przed Piastem perspektywy? Czy klub jest w stanie przyciągnąć nowych partnerów?

- Do właściciela większościowego należy szukanie i przekonywanie potencjalnych sponsorów i inwestorów. Miasto powinno więc odgrywać tu kluczową rolę, tymczasem odegrało rolę... w odwrotnym kierunku. Jestem współudziałowcem Piasta. Mogę się czuć oszukany, bo miasto dokonało pewnego fortelu. Jak mam traktować sytuację, gdy zwołuje się zgromadzenie akcjonariuszy o godzinie 7 rano w zamkniętym urzędzie miasta po to by przeforsować własne decyzje i nie informuje się mnie, jako udziałowca, o tym fakcie? W takich okolicznościach - jaki właściwie ma się mandat, żeby szukać nowych inwestorów? Przecież każdy kolejny inwestor również będzie bał się, że zostanie oszukany, wykiwany lub potraktowany w taki sposób, w jaki ja zostałem potraktowany.

Współpracuje pan z Piastem od 2013 roku. Nigdy nie miał pan myśli, żeby tego Piasta porzucić?

- No jak... Urodziłem się w Gliwicach. Dzięki dziadkowi byłem zabierany na mecze Piasta, moi rodzice również. Kiedyś grałem w Piaście jako dziecko, czuję się z nim bardzo związany. Potem zostałem zaproszony do działania w nim i efekty pracy było widać: nie tylko mojej, ale całego zespołu. Ja już Piasta mam we krwi, to jest w moim przypadku już niemożliwe, żeby przestać o nim myśleć. To jest niemożliwe, żeby się na Piasta obrazić. Trzeba walczyć o ten klub, szukać dróg, metod, możliwości...Spotykam się z panią prezydent Katarzyną Kuczyńską-Budką i muszę z przykrością stwierdzić, że te spotkania są coraz gorsze. One nie przynoszą żadnego konkretnego efektu... Pani prezydent stara się wręcz ograniczać moje kontakty z klubem, za wszelką cenę dowiedzieć się "kto panu Kałuży donosi, że w klubie aż tak źle się dzieje"... Pozostawiam to bez komentarza. W tej chwili nie widzę nadziei dla Piasta. To przykre, ale należy o tym mówić.

rozmawiał: Dariusz Leśnikowski

Cały wywiad w wersji wideo - na www.dzienniksport.com.pl