Szymon Nocoń (z lewej) nie będzie miło wspomniał sobotniej wizyty w Goczałkowicach. Fot. Krzysztof Dzierzawa/PressFocus

Pechowiec do kwadratu

Kroczący po awans rekordziści zmarnowali szansę powiększenia przewagi w jednej z ostatnich akcji.


Bielszczanie mogą mówić o sporym pechu, bo komplet punktów leżał na tacy. Do tego byli na nasłuchu z Wrocławiem, gdzie godzinę wcześniej swój mecz z Kluczborkiem zaczęły rezerwy Śląska. Gdy rozpoczynali II połowę, było już wiadomo, że ich najgroźniejszy rywal został pokonany. Ta wiadomość dodała im sporego animuszu, który i tak był spory.

Pod względem jakości premierowa odsłona mogła się podobać liczniejszej niż zwykle grupie kibiców. Gra była szybka, zacięta, okazji pod obiema bramkami nie brakowało. Jako pierwszy na próbę wystawiony został Paweł Florek. Rozgrywający drugi mecz w barwach Rekordu były golkiper m.in. GKS-u Tychy już musiał obronić „główkę” Krzysztofa Kiklaisza i do do głosu doszli goście. Filip Waluś przegrał jednak sam na sam z Klaudiuszem Mazurem, który wkrótce obronił strzał Zbigniewa Wojciechowskiego z linii pola karnego, a także uderzenie Daniela Świderskiego, próbującego zamknąć akcję z 11 m. Florek też nie mógł narzekać na nudę, dwukrotnie wykazując się refleksem. Wspomniany wcześniej animusz rekordzistów przyniósł w końcu efekt. Aktywny Daniel Kamiński pognał prawą stroną, wrzucił piłkę w pole karne, a Świderski - wykorzystując wywrotkę dwóch obrońców - mógł się zapytać Mazura, w który róg zapakować mu piłkę. Bielszczanom było mało, ale na drugie trafienie przyszło im poczekać, choć dwie-trzy akcje mogli rozwiązać lepiej. Jak się powinno trafiać do siatki zademonstrował Filip Waluś, wygrywając pojedynek z bramkarzem po zagraniu Kacpra Kasprzaka.

Stare powiedzenie, że 2:0 to niebezpieczny wynik, niesłusznie przypisywane byłemu selekcjonerowi Czesławowi Michniewiczowi, znalazło potwierdzenie w ostatnich 10 minutach, zaś w roli głównej wystąpił Szymon Nocoń. Rezerwowy obrońca Rekordu najpierw zagrał piłkę ręką w polu karnym i sędzia wskazał na „wapno”, które na kontaktowe trafienie zamienił Kiklaisz, a gdyby tego było mało 22-latek - chcąc wbić klatką piersiową dośrodkowaną w pole bramkowe piłkę - wpakował ją do własnej bramki.

„Goczały” pokazały, że potrafią walczyć do końca, a biało-zieloni mogą sobie pluć w brody, bo ich przewaga nad głównym rywalem mogła wzrosnąć nie do 2, a do 4 punktów. - Najważniejsze, że nadal jesteśmy liderem i wiemy, gdzie chcemy być na końcu sezonu. Wszystko w naszych nogach! - podkreślił trener Rekordu, Dariusz Klacza.

LKS Goczałkowice - Rekord Bielsko-Biała 2:2 (0:0)

0:1 - Świderski, 60 min, 0:2 - Waluś, 76 min, 1:2 - Kiklaisz, 82 min (karny), 2:2 - Nocoń, 90+2 min (samobójcza)

GOCZAŁKOWICE: Mazur - Piszczek (88. Magiera), Zięba, Domagała - Flasz, Danch (73. Bieroński), Wuwer, Borek (62. Nadolski) - Nagrodzki (73. Gajda), Kiklaisz, Komandera (62. Rostkowski). Trener Łukasz PISZCZEK.

REKORD: Florek - Madzia, Kareta, Pańkowski (46. Wrona) - Wojciechowski (78. Nocoń), Wyroba, Nowak, Kasprzak - Kamiński (78. Śliwka), Waluś (83. Twarkowski), Świderski (90+2. Idzik). Trener Dariusz KLACZA.

Sędziował Jakub Chrzanowski (Nysa). Widzów 200.

Żółte kartki: Piszczek, Gajda, Kiklaisz - Madzia, Pańkowski, Kasprzak, Wrona.

(mha)