Patrzą na swoje... dupsko
Rozmowa z Arkadiuszem Radomskim, byłym reprezentantem Polski, trenerem młodzieży, założycielem Akademii Piłkarskiej Profi
W meczu z Cracovią Raków wystawił tylko jednego Polaka, a również z ławki wchodzili sami obcokrajowcy. Fot. Krzysztof Porębski / Press Focus
– Fajnie, że poruszacie ten temat, bo może będziecie mieli większe przełożenie na ludzi, którzy zarządzają polską piłką. Uważam, że powinniśmy wprowadzić limit obcokrajowców. Ja nic do nich oczywiście nie mam, ale mam dość tłumaczenia niektórych trenerów, że nie mamy materiału, dobrych zawodników. Przepraszam, ale tych zawodników trzeba sobie wyszkolić. A jeżeli wy tego nie potraficie, to trzeba zatrudnić ludzi, którzy to zrobią, bo to da się zrobić. Strasznie mnie to irytuje. Widzę, że gra coraz mniej Polaków, a ściągamy obcokrajowców, którzy też nie zawsze prezentują dobry poziom.
Czy jest coś takiego jak optymalna liczba obcokrajowców w wyjściowej jedenastce?
– Ja bym wprowadził wspomniany limit, na przykład trzech-czterech, którzy mogą grać w pierwszym składzie i dziękuję. Problem rozwiązany, stawiamy na swoich, bo mamy dobrą młodzież, ale trzeba ją wyszkolić i cała nasza piłka pójdzie do przodu.
Tylko że patrząc z boku, logika każe twierdzić, że skoro trener woli obcokrajowca, to jest on lepszy niż obecny w zespole Polak. Jeśli więc „usunęlibyśmy” kilku graczy zagranicznych, to czy nie powstałaby wyrwa jakościowa, którą uzupełniliby polscy piłkarze o mniejszych umiejętnościach?
– Trenerzy zawsze będą się tak tłumaczyć. Wiadomo, że wszędzie są układy, a ja to obserwuję i widzę, że nie zawsze grają ci najlepsi. Na jakiej podstawie? Też jestem trenerem i zawsze mogę coś wymyślić. Szkoleniowcy mają swoje argumenty i z nimi się nie wygra. Może trzeba to najpierw ograniczyć. Nie mówię, że od razu całościowo ucinać, ale zacząć od maksymalnie pięciu czy sześciu obcokrajowców w składzie, a potem schodzić z tego. Nie wierzę, że nie mamy chłopaków, którzy nie byliby w stanie zastąpić innych zawodników. Nasz kraj jest duży i widzę, że jest mnóstwo dobrych zawodników, którzy nie grają. Zawsze jest jakieś „ale”, coś nie pasuje, dlatego się z tym nie zgodzę.
Gdybyśmy spojrzeli na polskie kadry młodzieżowe w ostatnich latach, U-19, U-17, czasem nawet młodsze, to wielokrotnie wyglądało to dobrze, tyle że potem... ci piłkarze przepadali w seniorach. Tak samo kluby nazywają wszystko ładnie „akademiami”, „centrami szkolenia”, są certyfikacje i tak dalej... Ale czemu to nie idzie dalej? Gdzie polski Yamal, Musiala, Guler czy Bellingham?
– Już panu powiem. Często jeżdżę do Holandii, gdzie mam wielu znajomych trenerów i dyrektorów. Jeżdżę tam na staże, ostatnio byłem w PSV Eindhoven. Tam jest jakość u trenerów, a u nas jej nie ma. Nie mamy trenerów-byłych piłkarzy, którzy wiedzą, jak szkolić i na co zwracać uwagę. Chwalimy się wszystkim i o ile bazę mamy dobrą, to nie mamy trenerów. Gdy obserwuję większość szkoleniowców, to są to osoby, które w ogóle nie grały w piłkę. Niektórzy mówią, że nie każdy trener grający kiedyś w piłkę jest dobrym szkoleniowcem. No tak, nie wszyscy – ale proszę mi pokazać wybitnych trenerów, którzy nie grali? Na jednej ręce można ich policzyć. Nie idziemy w system zatrudniania byłych piłkarzy, wiedzących, jak to robić i jak wyszkolić trenerów. Mówię to od dawna, ale nikt nie słucha, bo wszyscy wiedzą lepiej. Musimy stworzyć plan szkolenia taki, jaki powinien być. Wziąłbym grupę zawodników, którzy grali na wysokim poziomie, żeby usiedli razem i ustalili taki plan, żeby go potem narzucić. To, co dzisiaj dzieje się z certyfikacją, to jest katastrofa – i tylko tyle w tej materii powiem.
Skoro rozumieją to w Holandii, Portugalii, Niemczech, Austrii, Czechach...
– Od niedawna także na Węgrzech.
Właśnie. To dlaczego nie rozumiemy tego w Polsce?
– Cały czas się zastanawiam. Chodzi o to, abyśmy dostarczyli odpowiednie szkolenie naszym młodym zawodnikom, bo mamy mega dobrym materiał. Tylko my im nic nie dostarczamy. Szkolą ich trenerzy, którzy nie mają o tym zielonego pojęcia albo jest ono nikłe. Tu leży problem.
Od nowego sezonu zniknie w ekstraklasie przepis o młodzieżowcu. Jak pan to ocenia?
– Zawsze byłem mu przeciwny, bo uważałem, że mają grać najlepsi. Patrząc jednak na to, co się dzieje w naszym kraju od wielu lat, to w ogóle sobie nie wyobrażam, że nasi piłkarze będą grać. Szczególnie ci młodzi. Tak jak mówię, problem nie leży w młodych chłopakach, ale w szkoleniu. Nie chcę jednak cały czas uderzać w trenerów, bo... sam nim jestem, ale... u nas trener cały czas patrzy przede wszystkim – za przeproszeniem – na swoje dupsko. On ma fajną pracę, dobrze zarabia i co mu będzie zależeć, żeby stawiać na młodych? On patrzy stricte na wynik, bo jeśli go nie zrobi, to zaraz go zwolnią. Nikt o tym nie mówi, ale ja się tego nie boję powiedzieć. Jest tak od wielu lat. Nie rozumiem prezesów, którzy na to się godzą, nie rozumiem takiego myślenia. Wystarczy pojechać na Zachód, żeby zobaczyć, jak to funkcjonuje. Tam o transferach nie decyduje szkoleniowiec. Tutaj słyszę, że trener decyduje nawet... o wysokości kontraktów, kto ile ma zarabiać. Dla mnie to jest nieporozumienie. To jest decyzja klubu, jest dyrektor sportowy, przedstawia się trenerowi zawodników i on wybiera z nich, a nie ze swoich. Nie wiem, czemu u nas nikt nie chce się za to porządnie zabrać.
Widać to po reprezentacji Polski, bo zawodnicy mający maksymalnie 26-27 lat, ci z kilkuletnią jeszcze perspektywą, w topowych europejskich klubach po prostu nie istnieją. I z czego ma wybierać selekcjoner?
– Selekcjoner zawsze się stara wybrać jak najlepszych zawodników, chociaż... nie zawsze mu się to udaje, bo różnie z tym bywa. Musi jednak mieć wybór. Natomiast jest jeszcze kolejny problem z naszymi młodymi zawodnikami. Oni są dobrzy, ale kluby – poprzez agentów – dają im ogromne pieniądze jak na ten wiek. To ich psuje. Oni myślą, że są gwiazdami. Ktoś kopnął trzy razy piłkę w ekstraklasie i myśli, że jest „pan piłkarz”. Mental jest zepsuty. Proszę mi wierzyć, przerabiałem to, gdy byłem młody. Byli lepsi zawodnicy ode mnie, z większym potencjałem, ale mieli podobne podejście, jak ci obecni młodzi gracze i to się szybko kończy.
Przepis o młodzieżowcu też wpłynął na takie podejście...
– Absolutnie tak. Jest wiele czynników powodujących problem. Musimy się za to wziąć, a są ludzie, którzy chcą to robić i chcą pomóc. Ja chętnie się podzielę wiedzą, bo co ja mam z nią zrobić? Nie chcę jej zatrzymać dla siebie, żaden kłopot. Tylko tego nikt nie chce. Ja mam co robić i mam z czego żyć, ale chcę się dalej rozwijać. Szkolenie może być naprawdę proste!
Rozmawiał Piotr Tubacki