Sport

Patera zostaje w Czechach!

Barbora Krejcikova dołączyła do niespodziewanych triumfatorek Wimbledonu, pokonując w trzysetowym finale Włoszkę Jasmine Paolini.

Barbora Krejcikova nie może uwierzyć, czego dokonała. Fot. PAP/EPA

Gdy dokładnie dwa tygodnie temu już w 1. rundzie odpadła broniąca trofeum Marketa Vondrousova, nie było chyba takich speców od tenisa, którzy wróżyliby, że okazała patera - Venus Rosewater Dish – znów pojedzie do Czech. A jednak! Wywalczyła ją Barbora Krejcikova, która siedmiomeczowy triumfalny maraton zwieńczyła sobotnim zwycięstwem nad równie niespodziewaną finalistką, ulubienicą kibiców w Londynie i nad Wisłą, Jasmine Paolini 6:2, 2:6, 6:4.

To drugi wielkoszlemowy sukces w singlu 28-letniej tenisistki z Brna, która ma w dorobku siedem zwycięstw w deblu. Chyba nawet bardziej niespodziewany niż ten z 2021 roku na kortach Rolanda Garrosa w Paryżu. W ciągu pierwszych sześciu miesięcy tego roku Krejcikova wygrała w sumie siedem meczów. Następnie odniosła siedem zwycięstw z rzędu podczas dwóch tygodni na Wimbledonie. Już w 1. rundzie wyrwała trzysetowe, trzygodzinne zwycięstwo nad Veroniką Kudermietovą, a potem eliminowała m.in. Danielle Collins, Jelenę Ostapienko i Jelenę Rybakinę, choć to rywalki były faworytkami.

Bojaźliwa wersja siebie

Przed finałem z Paolini jej notowania stały już wyżej i pierwsza partia potwierdziła jej większe doświadczenie na wysokim poziomie i obycie z atmosferą wielkich meczów. Krejcikova już w pierwszym gemie przełamała Włoszkę, a jej forehand i serwis były bez zarzutu - z pierwszego podania trafiała z 90-procentową skutecznością.

Kalendarzowo rok młodsza Paolini, która jednak urodziła się tylko 17 dni później, nie przypominała walecznej tenisistki, która jako pierwsza od 8 lat i Sereny Williams w jednym roku osiągnęła finały Rolanda Garrosa i Wimbledonu; była jakąś bojaźliwą wersją siebie sprzed wielu miesięcy, gdy w trzech wcześniejszych startach na londyńskiej trawie nie wygrała ani jednego meczu.

Włoszka potrzebowała sporo czasu, by prezentować grę godną wielkoszlemowego finału, ale było już wtedy 4:1 dla Czeszki i po 35 minutach i przegranym secie zdruzgotana Jasmine skorzystała z przerwy toaletowej, by przypomnieć sobie, jak dobra potrafi być.

Wróciła odmieniona, zaczęła grać odważniej, bardziej agresywnie i nie wyglądała już na zdeprymowaną jak w pierwszej odsłonie. Z jednym przełamaniem objęła prowadzenie 3:0, a jeszcze lepszym komentarzem do jej gry był uśmiech i zaciśnięta pięść po udanych akcjach.

Lacostowski gem

Krejcikova już nie przypominała pewnej siebie i swobodnie grającej zawodniczki z pierwszego seta, serwisem rzadziej już robiła krzywdę przeciwniczce i częściej posyłała piłkę w aut. Paolini prowadziła 4:1, 5:2, a w następnym gemie po raz kolejny przełamała rywalkę, która przy pierwszym setbolu wyrzuciła piłkę poza kort. Nieco ponad pół godziny wystarczyło, by obraz meczu całkowicie się zmienił.

Decydująca partia od początku miała wyrównany przebieg. Decydujący okazał się - a jakże! – lacostowski gem siódmy, przy stanie 3:3. Czeszka miała dwa break pointy. Włoszka pierwszego obroniła, co uczciła okrzykiem słyszalnym może nawet w jej rodzinnej Toskanii, ale przy drugim popełniła pierwszy w tej potyczce podwójny błąd serwisowy i Krejcikova zyskała przewagę. Pomimo wysiłków Paolini – miała dwa break pointy w 10. gemie – Czeszka utrzymała dystans i przy własnym serwisie i trzeciej piłce meczowej po godzinie oraz 56 minutach przypieczętowała sukces.

Czesi świętowali w sobotę dwa razy, bo kilka godzin później w finale debla triumfowała wieloletnia partnerka Krejcikovej, Katerina Siniakova – razem wygrywały Wimbledon dwukrotnie - tym razem w parze z Amerykanką Taylor Townsend. - Niesamowite. Jestem bardzo dumna z Barbory – powiedziała Siniakova.

Dzień, który zmienił jej życie

Gdy Krejcikova odebrała wspaniałą paterę od przewodniczącej All England Club, Deborah Jevans, patrzyła na słynne trofeum z wyraźnym niedowierzaniem. - To nierealne, co się właśnie wydarzyło. To zdecydowanie najlepszy dzień w mojej karierze i prawdopodobnie najlepszy dzień w moim życiu. Wciąż nie mogę uwierzyć, że tu stoję, zwyciężczyni Wimbledonu… Jak to się stało? Nie mam pojęcia – mówiła wyraźnie poruszona.

Została piątą Czeszką, która wygrała Wimbledon w singlu. Aż 9 razy triumfowała urodzona w Pradze, ale przez większość kariery reprezentująca USA Martina Navratilova, która w sobotę z trybun All England Lawn Tennis and Croquet Clubu oglądała sukces Krejcikovej.

Inne Czeszki na liście zwyciężczyń to – oprócz Vondrousovej – Petra Kvitova, która wygrała dwa razy (2011, 2014) i Jana Novotna (1998), pierwsza trenerka Krejcikowej, która zmarła na nowotwór w 2017 roku.

Po półfinałowym triumfie nad Jeleną Rybakiną Krejcikova płakała nad swoją ukochaną mentorką. Tym razem nie było łez, tylko radość. - Dzień, w którym zapukałam do jej drzwi, zmienił moje życie – opowiadała. - Jako mała dziewczynka dałam jej list z prośbą o radę i tak zaczęła się moja przygoda z tenisem. Później wiele razy mi pomagała. Gdy wahałam się, czy iść drogą edukacji czy sportu, powiedziała, że widzi we mnie potencjał na zawodniczkę zawodowego touru, a przed śmiercią poprosiła, żebym wygrała dla niej turniej Wielkiego Szlema. Gdy zwyciężyłam we French Open, to było coś niesamowitego, ale myślę, że dopiero wygraną w Wimbledonie spełniłam jej testament - powiedziała Krejcikova o Novotnej.

Szalone dwa miesiące

Za triumf Czeszka otrzyma 2,7 mln funtów, czyli 3,2 mln euro. Zajmująca do tej pory 32. lokatę w światowym rankingu Krejcikova – na początku 2022 była już druga - wróci w poniedziałek do czołowej „10”.

Wcześniej triumfatorka oddała także hołd pokonanej rywalce, która została pierwszą włoską finalistką Wimbledonu, a swoim urokiem podbiła serca milionów fanów tenisa. Paolini, która ma polskie korzenie - jej babcia mieszka w Łodzi – w najbliższym notowaniu listy światowej zamelduje się na najwyższej w karierze piątej pozycji. Sezon zaczynała na 29.

- Jestem trochę smutna, chociaż staram się uśmiechać, bo dzisiaj jest nadal dobry dzień – mówiła Paolini. - Dla mnie dwa ostatnie miesiące były absolutnie szalone. To było całkiem coś nowego, co mogłam unieść tylko dzięki wsparciu rodziny i sztabu. Wimbledon jest wspaniałym turniejem, fani przez dwa tygodnie byli świetni, czułam ich wsparcie na każdym kroku, bardzo za to dziękuję. Każdą chwilę spędzoną tutaj będę miło wspominać - podkreśliła Jasmine.

W fazie głównej Wimbledonu uczestniczyły w tym roku trzy Polki. Iga Świątek, liderka światowego rankingu, odpadła w trzeciej rundzie, a Magda Linette i Magdalena Fręch - w pierwszej.

Tomasz Mucha