Marek Papszun (z lewej) zawsze mógł cieszyć się zaufaniem Michała Świerczewskiego. Fot. Mateusz Sobczak/PressFocus


Papszun wraca pod Jasną Górę

Oficjalnie potwierdzono to, co krążyło w mediach od tygodni. Marek Papszun wraca do Rakowa Częstochowa.


RAKÓW CZĘSTOCHOWA

Informację we wtorkowy poranek przekazano na oficjalnej stronie klubu. „Marek Papszun wraca do Rakowa Częstochowa i wraz z początkiem nowego sezonu przejmie funkcję pierwszego trenera. Kontrakt będzie obowiązywał przez najbliższe dwa lata, z możliwością odejścia w ściśle określonych sytuacjach” – tak brzmiał komunikat. Kibice dostali więc to, na co liczyli. Pod Jasną Górę powróci trener, który poprowadził drużynę do największych sukcesów w historii. Z „medalikami” zdobył mistrzostwo Polski oraz dwukrotnie Puchar i Superpuchar Polski. Rozłąka szkoleniowca z Rakowem trwała rok. W poprzednim sezonie, gdy już był prawie pewien mistrzostwa, ogłosił swoje odejście. Sądzono, że Papszun szybko znajdzie nowego pracodawcę. Przez ostatnie miesiące wielokrotnie pojawiały się informacje o zainteresowaniu usługami trenera poza granicami Polski. Finalnie trener pracy nie znalazł, więc wrócił na doskonale znany sobie teren, do Częstochowy, do projektu, z którym był związany od początku.


Prowadził do sukcesów

Podpisanie kontraktu z Markiem Papszunem oczywiście wiąże się z tym, że celów założonych przez klub nie zrealizował Dawid Szwarga. Były asystent Papszuna miał być jego naturalnym następcą. Miał być przedłużeniem myśli szkoleniowej, która przez lata przynosiła sukcesy i powodowała ciągły wzrost formy częstochowian. Finalnie skończyło się na tym, że Szwarga swojemu zadaniu nie podołał. W europejskich pucharach odpadł z eliminacji do Ligi Mistrzów i skończył grę w Lidze Europy na etapie fazy grupowej. Przygodę z Pucharem Polski zakończył na ćwierćfinale, przegrywając 0:3 z Piastem Gliwice. Gdy Raków mógł w końcu skupić się na grze w lidze, wydawało się, że będzie w stanie walczyć o najwyższe cele. Tak się jednak nie stało, a od ostatniego weekendu, podczas którego podopieczni trenera Szwargi przegrali z Cracovią, jasne stało się, że sezonu nie da się uratować. Częstochowianie stracili szansę na to, żeby znaleźć się na podium. To oznacza, że w przyszłym sezonie nie zobaczymy ich na arenie międzynarodowej.


Zmiana decyzji

Jeszcze w kwietniu, po serii niezadowalających wyników, właściciel Rakowa Michał Świerczewski poinformował przez swoje media społecznościowe, że wciąż ufa trenerowi Szwardze. „Poinformowaliśmy wszystkich, że dalej będziemy inwestować w rozwój Dawida Szwargi jako pierwszego trenera. Przekazaliśmy również, że winę za sytuację, w której się znaleźliśmy, ponosi nie tylko sztab i zarząd, ale również piłkarze i oczekujemy od wszystkich 100 procent zaangażowania w jej naprawę” – przekazał szef klubu. Jak widać zdanie zmienił, bo w grze Rakowa nie widać było poprawy. Z pewnością w podjęciu decyzji o zakończeniu współpracy z 33-latkiem pomogła chęć powrotu do Częstochowy trenera Papszuna.

Marek Papszun ma być lekarstwem dla Rakowa. Ma powrócić do dobrych czasów, gdy wszystko, czego tylko dotknął, zamieniał w złoto. Największe sukcesy klubu są związane z jego nazwiskiem. Zadanie z pewnością nie będzie proste. Gdy w 2016 roku został wybrany szkoleniowcem zespołu spod Jasnej Góry, mógł go budować od podstaw, zaczynając grę w II lidze. Teraz będzie działać na żywym organizmie, który zmienił się od poprzedniego sezonu, a być może ulegnie jeszcze większej modyfikacji podczas najbliższego okna transferowego.


Czy znajdzie antidotum?

Problemy zespołu starał się na bieżąco diagnozować Dawid Szwarga, który w profesjonalny sposób opowiadał o tym, dlaczego jego drużyna nie spełnia oczekiwań. Nawet po ostatniej porażce w Krakowie zaznaczył, że problem Rakowa jest wielowarstwowy i czynnikiem słabej gry jest nie tylko gorsza dyspozycja jednej formacji. 

- To był kolejny mecz w tej rundzie, w którym w ataku pozycyjnym, gdy przeciwnik broni bardzo nisko, nie jesteśmy powtarzalni. Nawet jeżeli kreujemy sytuacje i mamy momenty, gdy jesteśmy w polu karnym, brakuje nam skuteczności. Jeśli mamy stałe fragmenty, nie mamy z nich korzyści – wypowiedział się trener o grze w ataku swoich podopiecznych, a przy okazji dodał także kilka zdań o postawie zespołu w zadaniach defensywnych. - Najbardziej boli mnie po tym meczu sposób, w który straciliśmy gole. Pierwsza bramka padła po zagraniu w przestrzeń, przebitce Ghity, za linię obrony. Stoperzy przegrali dwa pojedynki w dość prosty sposób i jedna piłka prostopadła wystarczyła do tego, żeby strzelić nam bramkę. Drugi gol podobny. Ben (Lederman – red.) traci piłkę, bo trudno to nazwać odbiorem Cracovii. Zagrał piłkę w nogi naszego zawodnika. Z tego kreuje się faza przejściowa, która jeszcze nie jest bramką. Można bronić takie sytuacje, tylko trzeba lepiej się zachować indywidualnie. To, że Cracovia będzie wyprowadzać kontry, było jasne i klarowne. Trzeba było się przed nimi obronić. My tego nie zrobiliśmy – zauważył. 

Jednak diagnoza problemów to jedno, znalezienie ich rozwiązania jest o wiele trudniejszym zadaniem. Szwarga nie musi już się o to martwić, bo teraz odpowiedzialność spocznie na barkach Papszuna.

Kacper Janoszka