Papierowe tygrysy
Bez swojego najlepszego snajpera, Mikaela Ishaka na boisku, „Kolejorz” nie był w stanie wiele wskórać w meczu z Rakowem
LECH POZNAŃ
W ubiegłym tygodniu, konkretnie we wtorkowym „Ligowcu”, napisałem skądinąd prorocze słowa: „Aż strach pomyśleć, jak będzie prezentował się poznański Lech, gdy w jego składzie zabraknie Mikaela Ishaka”. Okazało się, że niechcący wywołałem wilka z lasu. Szwedzkiego snajpera w Częstochowie zabrakło nawet na ławce rezerwowych, chociaż szkoleniowiec „Kolejorza” Niels Frederiksen przed wyjazdem pod Jasną Górę zapewniał: - Mika trenował z nami we wtorek, to samo możemy powiedzieć o środzie. Znajduje się w dobrej formie fizycznej, nic więc nie stoi na przeszkodzie, by zagrał również w piątek.
Zasłona dymna?
Nie podejrzewam trenera z Danii o celowe kłamstwo lustracyjne, najprawdopodobniej zastosował zasłonę dymną (o ile Ishak w ostatniej chwili nie stwierdził, że nie czuje się na siłach, by walczyć na boisku z tej klasy przeciwnikiem co ekipa trenera Marka Papszuna), by nie ułatwiać przeciwnikowi rozszyfrowania jego zamiarów. Bez szwedzkiego łowcy bramek w składzie w potyczce przeciwko Rakowowi drużyna z Bułgarskiej prezentowała się jak bezzębny tygrys i w tej sytuacji jeden punkt powinna przyjąć z pocałowaniem ręki. Wprawdzie lechici częściej byli w posiadaniu piłki (61:39 procent), ale w trakcie 102 minut gry nie oddali ani jednego (!) celnego strzału na bramkę przeciwnika! Raków miał pięć takich uderzeń (strzały niecelne 8:7 dla gospodarzy), nic zatem dziwnego, że mój redakcyjny kolega jako piłkarza meczu wybrał golkipera „Kolejorza”, Bartosza Mrozka.
Trzeźwa ocena
Wspomniany wcześniej szkoleniowiec lechitów Niels Frederiksen po końcowym gwizdku arbitra Szymona Marciniaka dokonał chłodnej analizy postawy swojego zespołu. - Normalnie powiedziałbym pewnie, że jeśli nie możesz wygrać spotkania, to trzeba je zremisować – powiedział na wstępie. - Tak właśnie było w meczu z Rakowem. Niewątpliwie to był dla nas trudny mecz, było w nim dużo walki, szczególnie o drugie piłki, było też dużo pojedynków indywidualnych. Na tym to starcie się skupiało. Druga połowa była trudniejsza niż pierwsza. Powinniśmy lepiej kontrolować grę i lepiej panować nad boiskowymi wydarzeniami. To, co mi się podobało, to to, jak zespół reagował mentalnie na to trudne spotkanie, jak dźwignęli ten mecz moi piłkarze. Było widać walkę jeden za jednego i to, jak każdy z zawodników wspierał się nawzajem. To niezwykle ważne dla nas. Niesprawiedliwym byłoby jednak powiedzieć, że byliśmy bliżej wygranej, obu drużynom brakowało tyle samo. Mieliśmy kłopoty z przejściem do ataku, oddaliśmy mało strzałów i to były nasze główne mankamenty. Była odczuwalna absencja Mikaela Ishaka, ale zastępujący go Filip Szymczak rozegrał dobry mecz.
Nuta niedosytu
Niespełna 28-letni obrońca Lecha Joel Pereira po zakończeniu spotkania w Częstochowie nie ukrywał swojego rozczarowania. - W tracie meczu miałem ostre starcie z jednym z zawodników Rakowa, ale z moją nogą jest wszystko w porządku – powiedział Portugalczyk. - Jeśli chodzi o przebieg meczu, to był on dosyć zamknięty i nie było zbyt wielu okazji do strzelenia gola. Rywal może był lepszy w drugiej połowie, ale ostatecznie spotkanie skończyło się remisem i każda z drużyn ma po jednym punkcie. My jako Lech nie możemy być z tego zadowoleni, jesteśmy przecież topowym zespołem i zawsze wychodzimy na boisko po to, żeby walczyć o zwycięstwo.
30-letni pomocnik „Kolejorza” Radosław Murawski też do końca nie był zadowolonyz uzyskanego w Częstochowie wyniku. - Myślę, że trzeba szanować ten jeden punkt zdobyty na terenie Rakowa, bo wiadomo, że mecze tu nigdy nie należą do najłatwiejszych - stwierdził „Muraś”. - Jak nie potrafisz wygrać spotkania, to musisz zrobić wszystko, by nie stracić bramki i nam się to w piątek udało. W tego typu meczach, kiedy przeciwnik ma więcej okazji do strzelenia gola, ty będziesz też miał swoje szanse i trzeba je wykorzystywać. Musimy patrzeć na siebie i będę oczekiwał od całej drużyny, zaczynając od siebie samego, dawania z siebie „maksa” w każdym kolejnym spotkaniu i skupianiu się na zwycięstwach.
Bogdan Nather