Fot. Dorota Dusik


Pamięta się każdą chwilę

Rozmowa z Sławomirem Chrzanowskim olimpijczykiem z Atlanty i mistrzem Polski w wyścigu górskim

 

24 stycznia będzie pan obchodził 55. urodziny. Jak pan podsumuje ten czas?

- Pochodzę z Dzierżoniowa i moim pierwszym klubem była Ślęza Sobótka, ale praktycznie całą wyczynową karierę spędziłem na Śląsku. Zacząłem od Gwardii Katowice, w której jako 20-latek na 4 lata wylądowałem w 1989 roku. Mogę się więc zaliczać do „Starej Gwardii” i cały czas utrzymuję kontakt z Bogdanem Szczygłem, a przez niego z pozostałymi kolegami z tamtych lat. Następnie jeździłem w Viktorii Rybnik i w Kolejarzu Częstochowa, a w 1996 roku wystartowałem na igrzyskach olimpijskich w Atlancie. Reprezentowałem też barwy Ogniwa Dzierżoniów i grupy Mat Jelcz Laskowice oraz SWC. Jeszcze na koniec kariery trafiłem do Weltouru, gdzie w 2002 roku pożegnałem się w wyczynem, a od 2003 roku przez 2 sezony byłem menedżerem tej drużyny. Obecnie jestem menedżerem firmy odzieżowej Verge Sport, która sponsoruje między innymi kadrę Austrii. Mamy w sumie 27 oddziałów na świecie. Wspólnie z żoną zajmujemy się polskim rynkiem. Dodam tylko, że moja małżonka – Magdalena, z domu Pyrgies, to mistrzyni Europy juniorek w MTB oraz medalistka mistrzostw Polski zarówno w MTB, jak i na szosie i w przełajach.


Kiedy ostatnio wspominał pan swoje starty?

- Niedawno, bo podczas tradycyjnej kolarskiej wigilii. Bardzo miło jest spotkać się z kolegami sprzed lat i powspominać. Jak tylko jest taka możliwość z przyjemnością wracam do tej grupy ludzi, z którymi przeżyłem wiele miłych chwil. Niestety z każdym rokiem człowiek spostrzega, że części z nas już nie ma. Tym bardziej trzeba się spotykać, rozmawiać, żeby ci którzy od nas odeszli, nadal żyli w naszej pamięci.


Który dzień z kariery szczególnie zapisał się w pana pamięci?

- W mojej pamięci najmocniej zapisał się dzień, w którym etap Wyścigu Pokoju kończył się w Żywcu. Miasto miało wtedy 25 tysięcy mieszkańców, a na mecie było 35 tysięcy ludzi. Na ich oczach zająłem drugie miejsce i to była na pewno jedna z najpiękniejszych chwil w moim życiu. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że moje rodzinne losy zwiążą się z tym regionem, bo Magdę oraz jej całą kolarską rodziną Pyrgiesów poznałem już po zakończeniu kariery i osiadłem w Rychwałdzie. Ponadto mistrzostwo Polski w wyścigu górskim zdobyte w 1999 roku było bardzo wyczekiwane. Już rok wcześniej mogłem sięgnąć po ten tytuł, ale dwa razy „złapałem gumę” i wtedy wygrał Tomek Kłoczko. Co ciekawe, choć uchodziłem za sprintera i potwierdziłem to tytułem najaktywniejszego zawodnika Wyścigu Pokoju w 1996 roku, to mistrzowski tytuł zdobyłem tylko jako „góral”. W 1986 roku, a więc na początku mojej kariery wygrałem w tej konkurencji wyścig juniorów, a w 1999 roku seniorów. Pamiętam, że ten wyścig odbywał się w Dzierżoniowie, czyli u mnie w domu. Meta była w Srebrnej Górze. Na bardzo ciężkim podjeździe odjechaliśmy we trzech, a na ostatniej wspinaczce miałem najwięcej sił i niezagrożony dotarłem samotnie na szczyt.


A jakie wspomnienia pozostały po igrzyskach olimpijskich w Atlancie w 1996 roku?

- Igrzyska w Atlancie to był pierwszy olimpijski wyścig open, czyli z zawodnikami z grup zawodowych. Mogę więc powiedzieć, że ze sportowego punktu widzenia miałem pecha, bo musiałem się ścigać z ludźmi, których plakaty rozwieszałem w domu. Miguel Indurain wygrał tam jazdę na czas. Ponadto obok mnie na starcie stali: Abraham Olano, który przyjechał jako aktualny mistrz świata, Laurent Jalabert czy Mario Cipollini. Dla nich przejechanie ponad 220 kilometrów ze średnią prędkością 47 kilometrów na godzinę było „chlebem powszednim”, a ja w życiu tylu kilometrów naraz nie przejechałem, nie mówiąc już o takiej prędkości. Dla mnie ten start był jednak ukoronowaniem kariery. Wszystko bym oddał za ten dzień. Do końca życia pamięta się każdą chwilę. Dla takich momentów warto pracować i się poświęcać. Dla mnie na pewno, a myślę, że także dla wszystkich sportowców, to jest największy zaszczyt – mieć możliwość reprezentowania swojego kraju na igrzyskach olimpijskich. Na te zawody patrzy cały świata. I tak będzie też w tym roku w Paryżu, gdzie mistrzem klasyka, rządzącego się swoimi prawami, będzie – moim zdaniem – Mathieu van der Poel. Aktualny mistrz świata jest prawdziwym wojownikiem. Uwielbiam jego styl jazdy, tak samo jak z polskich kolarzy jestem fanem Michała Kwiatkowskiego, który nie kalkuluje tylko jedzie na ile go stać. Na tym polega to piękno sportu. Najważniejsze jest serce.


Czy przygląda się pan polskiemu kolarstwu?

- Obecnie polskie kolarstwo rozwija się bardzo mocno. Mówię oczywiście o amatorskim ściganiu, ale od tego trzeba zacząć, żeby zbudować solidną podstawę piramidy. Bardzo mocno działają kluby oddolnie. Powstają nowe drużyny. Niestety nie mamy „szpicy”. W naszym kraju są trzy drużyny w 3. dywizji profesjonalnej, ale moim zdaniem kwestią czasu jest to, że będą powstawać grupy zawodowe. Największym nieszczęściem polskiego kolarstwa jest to, że brakuje środków na utrzymanie orlików, czyli zawodników do 23 lat. Myślę, że tutaj na wyjście z wieku juniora powinny być skierowane dodatkowe pieniądze i powinien zostać opracowany jakiś system na przejście tego najtrudniejszego progu. Nie mam gotowej recepty i nie jestem najmądrzejszy, od zawsze jednak to mówię, że do 18. roku życia każdy rodzic ma obowiązek utrzymania dziecka. Jednak po tej granicy, gdy młody zawodnik styka się z samodzielnością musi już sam myśleć o swoim utrzymaniu. Na „garnuszek” mamy nie ma już co liczyć, a z kolarstwa na tym etapie nie jest się w stanie utrzymać. Dlatego w tym momencie kariery, na etapie młodzieżowca i orlika potrzebna jest największa pomoc, żeby talenty nie rezygnowały. Co nam po tych pieniądzach wydanych przez państwo na tak zwany sport młodzieżowy, czyli do 18. roku życia skoro nie ma kontynuacji. Dlatego nie mamy wyczynowca, który może reprezentować kraj na największych imprezach. Mamy szkoły sportowe, ale ich absolwenci zostają na lodzie. Wszyscy to widzą, ale nikt nie reaguje. W Stanach Zjednoczonych system jest jasny. Utalentowany zawodnik idzie na uczelnię i wspierany przez stypendium może kontynuować swoją karierę, aż przejdzie do grupy zawodowej. I to ma sens.

Rozmawiał Jerzy Dusik


SŁAWOMIR CHRZANOWSKI

Urodzony 24 stycznia 1969 roku w Dzierżoniowie.

Kluby: Ślęza Sobótka, Gwardia Katowice, Ogniwo Dzierżoniów, Viktoria Rybnik, Zibi Casio Częstochowa, Mat Jelcz Laskowice, SWC, Weltour Radio Katowice.

Olimpijczyk z Atlanty w 1996 roku – 50. miejsce w wyścigu ze startu wspólnego.

Uczestnik mistrzostw świata juniorów w 1987 roku.

Górski Mistrz Polski w wyścigu szosowym – w kategorii juniorów w 1986 roku i seniorów w 1999 roku.

4-krotnie startował w Wyścigu Pokoju. W latach: 1996 (wygrał klasyfikację najaktywniejszych), 1998, 2002 i 2003.

Zwycięzca 2 etapów w Tour de Pologne (w latach 1995 i 1998).

27.09.2012 roku Rada Miejska w Sobótce nadała mu tytuł Honorowego Obywatela miasta Sobótki.