Otworzyła buzię i… szok!
Rozmowa z Andrzejem Kobierskim, trenerem Magdaleny Fręch, 30. tenisistki na świecie
27-letnia Magdalena Fręch to dziś druga polska rakieta w rankingu WTA. Fot. IMAGO/PressFocus
Ile Magdalena miała lat, jak zaczęliście pracować?
- Miała 10-11 lat, trenowała w klubie w Łodzi, ja zajmowałem się starszymi rocznikami. Przechodziła właśnie na twardą piłkę.
Była jedną z wielu?
- Było widać, że gra lepiej na tle rówieśniczek. Ale wiadomo, to jest bardzo długi proces.
Wybija się jedna z tysiąca?
- Mniej, znacznie mniej. Zaczynają to doceniać, ci, którzy otarli się o zawodowy tenis, gdy chcą zdobyć pierwsze punkty ATP lub WTA. I nagle okazuje się, że to wcale nie jest takie proste. Bo są tysiące na świecie na podobnym poziomie. A nawet jak już złapią te punkty, przy rozsądnej organizacji i planowaniu turniejów, nie grając nawet jakiegoś kosmosu, przy dobrych wiatrach awansują do poziomu 600. na świecie i nagle zderzają się ze ścianą. Wtedy dopiero zaczyna się rozumieć, co to znaczy, jaką drogę trzeba pokonać, żeby w ogóle wejść do top 100 i być w tej wymarzonej elicie, zagrać w turnieju głównym Wielkiego Szlema. To jest kryterium, które odsiewa najlepszych od tych, którzy próbują.
Więc nie ma przypadku, że ktoś jest w światowej „setce”?
- Nie ma. To efekt czasu, predyspozycji, również warunków fizycznych. W tej chwili tenis bardzo zmienił się na fizyczny. Prędkości piłek generowane przez zawodniczki i zawodników są dużo większe niż jeszcze 5-10 lat temu. Zawodnicy są dużo lepiej przygotowani do biegania i trzymania poziomu przez cały mecz. Sama umiejętność gry w tenisa to tylko wąski element. Do tego dochodzą psychologia, podejmowanie decyzji, podejście mentalne. Jak to wszystko razem uda się połączyć, dopiero wtedy zawodnik jest w stanie wejść do setki i walczyć o wyższe pozycje i trofea. Tenis dzisiaj okrutnie weryfikuje zawodników, którzy nie spełniają pewnych kryteriów, ich droga zostaje zamknięta bardzo szybko.
Fręch nie była jednak czołową juniorką, późno zaczęła coś znaczyć w Polsce, a potem na świecie.
- Generalnie cała kariera juniorska Magdy zamknęła się w 6-7 turniejach, jeden z nich wygrała. Dlaczego? Bo nie miała za co jeździć, a w Polsce - nie tak jak teraz - były ze dwa turnieje ITF.
Mówi się, że trzeba mieć bogatych rodziców, żeby się przebić w tenisie, albo przynajmniej mieć obrazy do wyprzedania - jak w rodzinie Radwańskich.
- No, u Magdy nie było różowo. Niedawno oglądaliśmy zdjęcie z Memoriału Marty Hudy w Częstochowie, w którym grały wszystkie dzieci do lat 12, bo nagrodą był rower. Na tym zdjęciu są Magda, Hubert Hurkacz i Kamil Majchrzak. Dziewczyny rywalizowały mocno, to był dobry rocznik. Magda wygrała ten rower i ma go do dzisiaj. To jest coś, co zostaje w głowie na całe życie. Wygrała wiele turniejów w Polsce dla dzieci, ale ten pamiętała zawsze. I stąd rower jako nagroda w jej turnieju Fręch Cup w Bytomiu. Nie wyobrażam sobie, że ktoś się męczy, wygrywa pięć meczów, a potem dostaje uścisk dłoni, dyplom i cześć. Słabe to jest. Trzeba jednak doceniać wysiłek dzieci. Musieliśmy podjąć decyzję, czy w wieku 15 lat robić ranking juniorski, czy staramy się zbudować już ten seniorski. Bo co z tego, że będziemy w juniorkach na poziomie top 30, wydamy określoną sumę, a potem i tak trzeba budować wszystko od nowa, wydając jeszcze więcej. Więc postanowiliśmy zaryzykować. Gdybyśmy mieli pieniądze, na pewno poszlibyśmy w juniorki, bo łatwiej byłoby budować pewność siebie. A tak Magda musiała grać ze znacznie starszymi i bardziej doświadczonymi tenisistkami. Na szczęście dosyć szybko zaczęła zbierać punkty.
Już jako 15-latka?
- To było w pierwszej edycji Katowice Open w Spodku w 2013 roku. Nie miała jeszcze 16 lat, ale miała już punkty, w rankingu była w okolicach 700. miejsca. Dostała „dziką kartę” do eliminacji. To było zderzenie z rzeczywistością, straszne. Wcześniej zagrała w kilku ITF-ach. Pamiętam, weszliśmy na trening, grały jakieś dwie zawodniczki w okolicach rankingu 100. Magda tylko otworzyła buzię i szok. Prędkości i w ogóle wszystko, zupełnie inny świat. Wyszła na pierwszy mecz, z Rumunką Olaru. Po 20 minutach było 0:6, nie wiedziała, co się dzieje. W drugim secie napięcie trochę puściło, zrobiło się więcej gry, skończyło na 3:6. Gdyby grała więcej w juniorach, w szlemach, to zderzenie byłoby zdecydowanie łagodniejsze. Ale jak nie ma środków, żeby jeździć po świecie, to trzeba kombinować. Ale i tak dużo ludzi pomagało, dzięki temu udawało się gdzieś na 1-2 turnieje pojechać. I planowaliśmy je tak, żeby przywozić punkty, to było dosyć istotne.
Strategia wyboru turniejów?
- Jest bardzo istotna, ponieważ trzeba przeliczyć koszty na punkty i potencjalną szansę. Czasem jest lepiej więcej wydać, ale to może się bardziej opłacać, jeżeli przyniesie skok w rankingu. Generalnie zdawaliśmy sobie sprawę, że trzeba dużo grać, żeby zacząć spinać budżet. Ale radziła sobie z tą presją, którą podświadomie na pewno odczuwała. Dwa lata później miała już dorosły ranking w top 400 i dzięki temu dostała się do juniorskiego US Open. Pierwszy mecz grała z Amandą Anisimovą, niedawną finalistką Wimbledonu. Mieliśmy pokryte koszty przelotu, więc było od razu lżej. Polecieliśmy po drodze na turniej do Kanady, żeby jak najwięcej zyskać. Anisimova jest o 4 lata młodsza, ale była już wschodzącą gwiazdą amerykańskiego tenisa. Grała bardzo szybko, Magda miała z nią duży problem. Wygrała doświadczeniem, tym, że już jednak biła się z seniorkami. Bo juniorski tenis, a ten dorosły to zupełnie inna bajka, waga każdego punktu na korcie jest inna.
I dlatego Fręch tak długo przebijała się do top 100?
- W 2018 roku była blisko setki, to był wielki skok, załapała się na eliminacje Australian Open. Przeszła je, zadebiutowała w Wielkim Szlemie, zagrała dobry mecz w 1. rundzie z utytułowaną Carlą Suárez-Navarro. Po kolejnych eliminacjach w Rolandzie Garrosie wygrała z Jekateriną Aleksandrową, dziś 14. na świecie. A potem przegrała ze Sloane Stephens, Amerykanka potem doszła aż do finału. Magda zaznaczyła, że jest blisko setki. Pojechaliśmy na trawę. I wtedy złapała kontuzję nadgarstka. Kolejne 8 miesięcy to była droga przez mękę. Przełom 2018-19. Nie byliśmy w stanie znaleźć przyczyny kontuzji, cały czas pojawiał się stan zapalny w nadgarstku - grała jeden dzień, po czym dwa dni przerwy, jeden dzień gry, i znowu dwa dni przerwy. Kombinowaliśmy wszystkie możliwe fizjoterapie, włącznie z pijawkami. Pijawki pomogły na trzy tygodnie, potem znowu wszystko wróciło. Spadła na 248. miejsce, ale jako przedostatnia załapała się na eliminacje US Open, z których wyszła. Aż zmieniła sprzęt i rakiety. I dopiero wtedy odżyła, wracała na właściwe tory. Jeszcze ze dwa lata zajął jej powrót w okolice setki, ale od trzech lat utrzymuje się w top 100.
Andrzej Kobierski
