Sport

Otworzył bramy raju

Wojciech Szczęsny obronił rzut karny egzekwowany przez Daniela Jamesa. Fot. Paweł Andrachiewicz/PressFocus


Otworzył bramy raju

Rozmowa z trenerem Bogusławem Baniakiem, trenerem m.in. Pogoni Szczecin, Lecha Poznań, Warty Poznań, Zawiszy Bydgoszcz i Miedzi Legnica.

 

Pana starszy syn, Bartek, był na trybunach stadionu w Cardiff i oglądał popisy biało-czerwonych na boisku. Miał pan już okazję rozmawiać z nim na temat wtorkowego meczu?


- Na meczu miał być też mój młodszy syn, Michał, ale wezwały go obowiązki służbowe. Z Bartkiem rozmawiałem po meczu, był zachwycony panującą atmosferą na Cardiff City Stadium. Przy okazji nadmienię, że na największym obiekcie w stolicy Walii, Millennium Stadium, mogącym pomieścić ponad 70 tysięcy kibiców, swoje mecze rozgrywają rugbyści. Bartek, który ma podwójne obywatelstwo, polskie i walijskie, siedział pomiędzy kibicami dwóch drużyn i miał rozdarte serce. Fachowymi uwagami się ze mną nie podzielił, bo jego bardziej interesuje kibicowska otoczka. Zresztą jest w stowarzyszeniu kibiców rugby i tę dyscyplinę sportu zna lepiej. Oczywiście cieszył się ze zwycięstwa naszej drużyny narodowej, ale zadowoleni - mimo braku awansu na finały mistrzostw Europy w Niemczech - byli również jego koledzy z Walii. Jak mi powiedział, po wtorkowym meczu zgodnie twierdzą, że piłka nożna wróciła do Walii.

 

Selekcjoner Michał Probierz w porównaniu do meczu z Estonią nie dokonał żadnej zmiany w wyjściowej jedenastce. Był pan zaskoczony tą decyzją?


- Michał Probierz wywodzi się z ligowej piłki, bo przecież kilka klubów prowadził. Zna doskonale zasadę, że zwycięskiego składu się nie mienia, więc spodziewałem się właśnie takiego ruchu, takiej decyzji z jego strony. To były z jego strony szachy, misternie przygotowany plan. Myślał jak zneutralizować największe atuty przeciwnika, obserwował swoich podopiecznych w trakcie treningów itp. Na pewno jakiś procent tego sloganu o niezmienianiu zwycięskiego składu znalazł się w jego pomyśle i planie gry. Na pewno bardzo pomógł mu Hubert Małowiejski, który jest analitykiem i rozszyfrował Walijczyków oraz trener bramkarzy, Andrzej Dawidziuk. Na pewno wyłapali to, że boczni obrońcy rywali są słabsi od stoperów, w pojedynkach są gorsi i wpuszczają przeciwników w boczne sektory boiska.

 

Podobno zwycięzców się nie sądzi, ale mimo to poszukajmy dziury w całym. Jakie były - pańskim zdaniem - największe mankamenty w grze biało-czerwonych w meczu z Walią?


- Oba zespoły prezentowały postawę boksera schowanego za podwójną gardą, bały się podjąć ryzyko, by nie stracić bramki. Z tego powodu najwięcej było pojedynków w środku boiska, obserwowaliśmy pewnego rodzaju paraliż w grze ofensywnej. Zagrożenie było głównie po stałych fragmentach gry. Nawet Jakub Piotrowski był cofnięty, by wspomagać Bartosza Slisza. Brakowało mi w I połowie strzałów z dystansu, o które powinien pokusić się przede wszystkim Piotrowski. W mojej ocenie przełomowa w sposobie gry naszej drużyny była nieuznana bramka dla Walijczyków pod koniec I połowy. Nie ukrywam, że w tym momencie serce mi zadrżało, ale włoski sędzia stanął na wysokości zadania, wytrzymał presję kibiców i nie uznał trafienia, bo ofsajd był. Niewielki, ale ewidentny.

 

Z jakich elementów gry naszej drużyny narodowej, mogliśmy być zadowoleni?


- Druga połowa pokazała, że do przerwy mecz był „uśpiony”. Gra obronna była więcej niż przyzwoita, większych błędów nie popełnialiśmy. W powietrznych pojedynkach lepsi byli Walijczycy, ale Paweł Dawidowicz nie odstawał. Poza tym nasi środkowi pomocnicy „odblokowali” Piotra Zielińskiego, a po 20 minutach drugiej połowy przejęliśmy kontrolę nad meczem.

 

Pomijając nawet obroniony rzut karny, w trakcie spotkania Wojciech Szczęsny co najmniej trzy razy uratował naszej reprezentacji skórę i to on otworzył nam bramę do raju, czyli do finałów ME. Zgodzi się pan ze mną?


- Bez dwóch zdań. Imponował stoickim spokojem w każdej sytuacji i pewnością interwencji, również na przedpolu. Widać, że „Szczena” jest zaangażowany w grę, a przede wszystkim jest w wysokiej formie. Doprawdy trudno przecenić jego wkład w awans do finałów mistrzostw Europy.

 

Niektórzy tzw. eksperci po meczu z Estonią domagali się, by selekcjoner Michał Probierz w meczu z Walią posadził go na ławce rezerwowych. Nie spodobała im się reakcja bramkarza Juventusu Turyn po straconym golu. Ma pan coś do powiedzenia tym „fachowcom”?


- Wojtek po stracie gola z Estonią był wściekły, nie tylko na kolegów z drużyny, ale również na siebie. Zareagował bardzo emocjonalnie, widać było, że „kipi”. Bardzo przeżywał stratę tego gola. Ale to fachowiec pełną gębą, dlatego nie odważyłbym się posadzić go na ławce rezerwowych i wstawić między słupki Marcina Bułkę lub Łukasza Skorupskiego. A co miałbym do powiedzenia tym, którzy podważają jego klasę i kompetencje? Tylko jedno – powinni skoczyć z trampoliny na główkę do pustego basenu.

 

Na łamach jednego z tabloidów znany polski jasnowidz Krzysztof Jackowski wywróżył przed meczem, że po jego zakończeniu Polacy będą płakali z rozpaczy, natomiast Walijczycy będą świętować z powodu awansu do finałów ME. Jakimi słowami skwitowałby to „proroctwo”?


- Mógłbym przypomnieć, jaki rezultat miały niektóre jego przepowiednie, gdy pomagał policji szukać zaginionych osób itp. Odpowiem inaczej - piłkarskich wizjonerów mamy zbyt dużo w strukturach PZPN, a także w grupie dziennikarzy, zwłaszcza młodego pokolenia. Pan Jackowski w futbolu nie zrobi kariery, więc lepiej, żeby dał sobie spokój.

 

Rozmawiał Bogdan Nather