Sport

Oto pierwsi, którzy wygrali wszystko

Campeones, campeones! Hiszpania szaleje, Hiszpania odfruwa, Hiszpania pęka z dumy!

Nico Williams strzela właśnie bramkę dla Hiszpanów. Fot. PAP/EPA

CZADOBLOG

Campeones, campeones! Hiszpania szaleje, Hiszpania odfruwa, Hiszpania pęka z dumy! Dokonuje czegoś, co jeszcze się nie zdarzyło: w drodze po majstra wygrywa wszystko! Wszystko, co było do wygrania, każdy z siedmiu meczów. Nikt więc przy zdrowych zmysłach nie powie, że to Anglików ten wynik krzywdzi.

Sprawiedliwe rozstrzygnięcie

Wszystko było jak należy: emocje były ogromne, końcówka kosmiczna. Początkowo obie drużyny zwarły się w klinczu, wzajemnie obezwładniając. W pierwszej połowie przydarzyła się ledwie jedna groźna sytuacja. W drugiej jednak zaczęło się dziać aż nadto!

- Obie drużyny dały z siebie wszystko, wykorzystały maksimum tego, co miały. Hiszpanów doceniam i jednocześnie żal mi Anglików - mówił mi Antoni Piechniczek, z którym rozmawiałem zaraz po meczu.

Warto pamiętać, że to nie było starcie futbolowych nuworyszy lecz pojedynek dwóch krajów o wielkopańskich - wręcz piłkarskich - tradycjach; dumnych, pewnych siebie i własnych drużyn. Stwierdzenie, że jedni uwielbiają grać tylko dołem, a drudzy tylko górą jest oczywiście jedynie efektownym uproszczeniem, bo gdyby Anglikom zakazać centr, a Hiszpanom tiki-taki - być może i tak doszliby do finału.

Marco van Basten i ćmy

Jestem podekscytowany! Jako kibic nie przepuściłem żadnego z ostatnich dziesięciu finałów Euro, oglądam je w telewizji namiętnie od 1984 roku. Każdy z nich ma w sobie jakiś ikoniczny element. Podczas Euro we Francji 30 lat temu był to moment gdy Luis Arconada puścił pod brzuchem strzał Michela Platiniego. W 1988 roku - najwspanialszy strzał z woleja ever, czyli spadający liść w wykonaniu Marco van Bastena po dalekim zagraniu Arnolda Muehrena, ta bezradność takiego kota, jakim był Rinat Dasajew... W 1992 roku - szok, że można zrobić majstra po oderwaniu piłkarzy od strzyżenia żywopłotów na duńskich podwórkach. W 1996 i 2000 roku - absurdalna zasada tzw. "złotego gola", nie wiem kto miał czelność nazwać tak zasadę, według której przerywano dogrywkę po strzeleniu pierwszej w niej bramki. Pomysłodawca nigdy - żałuję, cholera! - nie poniósł kary chłosty... 

Z 2004 roku pamiętam przede wszystkim tamtą bezsilność gospodarzy turnieju Portugalczyków, którzy mieli wówczas wspaniałą drużynę, a byli bezsilni wobec topornych Greków. W 2008 i 2012 roku hiszpański ogień, a właściwie tiki-taka w najlepszej wersji, na tym drugim turnieju Iniesta, Xavi i spółka posmarowali Włochami aż cztery kromki. W 2016 roku niedopatrzenie organizatorów, którzy nie zdecydowali się wyłączyć na noc reflektorów na stadionie i w efekcie w trakcie meczu po całym boisku latały tysiące ciem. Wreszcie cztery lata temu pamiętam niechęć do formuły ostatecznego rozstrzygnięcia: pierwszy raz za mojego życia o tytule rozstrzygnęły karne, czego zwyczajnie nie znoszę, no nienawidzę karnych w finałach wielkich imprez!

A dziś? 

Najbardziej zapamiętam, że Hiszpania jako pierwsza wygrała wszystko i szaleńczą reakcję Daniego Olmo gdy w końcówce wybił piłkę z linii bramkowej.

Paweł Czado