Gruziński kapitan Guram Kashia (z prawej) celebruje historyczną chwilę dla reprezentacji z Kaukazu: awans z grupy podczas debiutu na Euro po spektakularnym zwycięstwie z Portugalią. Fot.PAP/EPA.


Oto dlaczego kochamy takie turnieje jak Euro

Za nami rozgrywki grupowe mistrzostw Europy, czyli ta faza wielkiego turnieju, która sprawia, że my – fani kopanej – przewartościowujemy spojrzenie na piłkę na… następne dwa lata - czyli do następnego wielkiego turnieju: mundialu!


Poniżej powody, dla których zapamiętam fazę grupową Euro 2024.

I. Euro udowadnia, że nie ma już słabych drużyn, he, he... Gruzja była uznawana za absolutnego kopciuszka, tymczasem jej zwycięstwo nad Portugalią, uważaną za jednego z głównych faworytów to jedna z pięciu największych sensacji mistrzostw Europy kiedykolwiek! Kiedy w 91 sekundzie meczu Chwicza Kwaraccheliapo efektownej akcji wyprowadził Gruzję na prowadzenie – myślałem, że padnę;

II. Euro udowadnia, że nic nie jest dane raz na zawsze. Austriacy zawsze prezentowali się tak jakoś byle jak. Kiedyś Paul Breitner powiedział przed mundialem w 1982 roku, że „Algieria będzie jedynie barwną kropeczką w niemieckiej grupie”, a potem ta kropeczka wygrała z jego drużyną. Teraz też niektórzy wyrażali się z podobnym lekceważeniem o Austriakach, a oni w grupie wyprzedzili Francję i Holandię - drużyny, które łącznie trzy razy były mistrzem Europy! - oraz Polskę,

III. Euro udowadnia, że jest idealnym źródłem dla filmów melodramatycznych. W meczu Chorwatów z Włochami na początku drugiej połowy Luka Modrić nie dał rady wykorzystać karnego, Gianluigi Donnarumma fantastycznie obronił ten strzał. Modrić nie zapadł się jednak w sobie, czuł rozpacz przez niespełna minutę. Chorwaci rzucili się bowiem do natychmiastowego ataku i po chwili z bliska Modrić wbił tę upragnioną bramkę! Wydawało się, że Chorwacja awansuje, ale wszystko straciła w ósmej minucie doliczonego czasu?! Właśnie wtedy Włosi wyrównali więc wrócili na miejsce drugie, spychając Croatię na trzecie. Zmartwychwstać, by zaraz umrzeć: Szekspir by się tego nie powstydził;

IV. Euro udowadnia, że nie trzeba wcale walić na siłę, czasem kopnięcie piłki, które daje gola, jest wręcz pieszczotliwe. Ta czułość robi ogromne wrażenie, gdy oznacza zarazem śmiertelne pchnięcie hiszpańskim puginałem, czyli – tak po ludzku pisząc – bramkę… Puginał wyciągnął tym razem Ferran Torres w meczu z Albanią. Przed tak delikatnym, precyzyjnym pchnięciem - nie obroniłby się żaden bramkarz świata;

V. Euro udowadnia, że w piłce nożnej można odkupić winy w najbardziej spektakularny sposób. Klaus Gjasula z Albanii został pierwszym zmiennikiem w historii mistrzostw Europy i świata, który wszedł z ławki rezerwowych i strzelił gola samobójczego, a potem… gola. Działo się to w meczu z Chorwacją. Przy remisie – najpierw wbił na 1:2, a potem na 2:2. Albania oszalała. Odkupiciel po prostu;

VI. Euro udowadnia, że CR7 już się nie zmieni. To wielki piłkarz ze wspaniałymi osiągnięciami (gol na szóstym Euro!), ale wystarczyło żeby Gruzja wyszła z Portugalią na prowadzenie, a już zaczął się krzywić, gestykulować, narzekać…

VII. Euro udowadnia, że wyniki oficjalnych międzypaństwowych spotkań towarzyskich rozgrywanych przed turniejem nic nie znaczą. W zeszłym miesiącu Rumunia bezbramkowo zremisowała z Liechtensteinem, który zamieszkuje tylu ludzi co… Mikołów. No i co z tego? Właśnie wyszli z grupy.

VIII. Euro udowadnia, że nasza grupa eliminacyjna do mistrzostw była zwyczajnie słaba. Nikt nie przebił się do fazy pucharowej: ani Polska, ani Albania, ani Czechy…

IX. Euro udowadnia, że jest miejscem także na wzruszenia. Christian Eriksen doznał podczas poprzedniego Euro zawału serca w trakcie występu przeciw Finlandii. Potem wygrał jednak walkę o życie, o powrót, o formę. A teraz strzelił gola w kolejnym Euro;

X. Euro udowadnia, że jest także miejscem akuratnym na śmiech. Sprawozdawca Dariusz Szpakowski całkiem przypadkowo, nie zdając sobie z tego sprawy, wymyślił nową ksywkę dla Brozovicia. Brzmi ona „Onjużwiecorobić”. Proszę państwa, w akcji „Onjużwiecorobić”. Zdeklinowałem to! Podanie do "Onjużwiecorobicia, bo „Onjużwiecorobić”;

XI. Euro udowadnia, że jest krainą otoczoną przez wielkie lasy i mokradła. Harry Kane wyruszył w nie pierwszego dnia i… zaginął. Nikt nie wie gdzie jest, co porabia, jak wielkie grzyby w tym lesie znalazł…

XII. Euro udowadnia, że niezmiennie jest idealną areną, by podziwiać fantastyczne strzały z dystansu. Olśniła mnie precyzja atomowego strzału Duńczyka Mortena Hjulmanda z 28 metrów, przy której nawet słupek, od którego odbiła się piłka i wpadła do angielskiej bramki – zacmokał z podziwu. Zachwycił też piękny gol Sherdana Shaqiriego dla Szwajcarii w meczu ze Szkocją. To się nazywa kopnięcie!

XIII. Euro udowadnia, że nawet najsilniejsza drużyna może poczuć się w jego trakcie jak krzywdzony króliczek. Osaczanie Włochów przez Hiszpanów w meczu wagi ciężkiej na początku jego drugiej połowy było wręcz fenomenalne. Iberyjczycy dawali rywalom coraz mniej miejsca, z wolna robiło się coraz ciaśniej, było coraz mniej tlenu na wzięcie oddechu… To otaczanie i zaciskanie, wpędzanie w matnię, w poczucie beznadziei przyniosło efekt! Hiszpanie nie musieli nawet strzelić gola i nieważne, że mieli z tym kłopot. Zmaltretowani Włosi zrobili to za nich. To był jak dotąd, mojej opinii, najbardziej niezwykły, fenomenalny, wręcz przerażający pokaz siły na tym turnieju!;

XIV. Euro udowadnia, że nawet na arenie mistrzostw Europy muszą zdarzać się klopsy. Sposób w jaki Turcja straciła drugą bramkę w meczu z Portugalią był kuriozalny. Obrońca Simet Akaydin zagrał do własnego bramkarza tak, że piłka go minęła i dostojnie zmierzała prosto do bramki. Dwaj Turcy rzucili się w szaleńczą pogoń, ale dognali futbolówkę dopiero za linią bramkową… Znów potwierdziło się: trzeba być skoncentrowanym! Jeśli podajesz do bramkarza, to nigdy w światło bramki, bo możesz stać się autorem spektakularnego samobója. Michał Żewłakow i Artur Boruc zapewne to potwierdzą!

XV. Euro udowadnia, ze w jego trakcie młodość niezmiennie atakuje. W tym wypadku bardzo spektakularnie. Reprezentant Hiszpanii Lamine Yamal wystąpił na Euro mając zaledwie 16 lat i 338 dni! Niewiarygodne! Tym samym pobił rekord należący do… Kacpra Kozłowskiego z poprzedniego Euro. Tym niewiarygodnym talentem mamy szansę cieszyć się przed następne 20 lat;

XVI. Euro udowadnia, że każdy włoski obrońca jest jak Claudio Gentile. Zawsze jest gentile (uprzejmy) przez chwilę, tylko nie kiedy cię boleśnie nie kopnie piszczel. Potem się uśmiecha i nadal jest gentile, nawet gdy podając ci rękę, przypadkiem nadepnie cię na piszczel w tym samym miejscu. Jest tak wyrafinowany i bezlitosny - jakim tylko Włoch na boisku być potrafi!

XVII. Euro udowadnia, że tiki-taka zawsze jest w cenie, nawet kiedy zmieniła miejsce zamieszkania na Szwajcarię. Zanim Helweci zdobyli pierwszego gola w meczu z Węgrami to wymienili aż 22 podania! Madziarzy mogli się tylko przyglądać…

XVIII. Euro udowadnia, że nie wszystko powinno w jego trakcie być dozwolone. Zabroniony zostać powinien choćby dziwaczny sposób wykonywania rzutów karnych przez Roberta Lewandowskiego;

XIX. Euro udowadnia, że w futbolu wszystko już było. Przykładem „Wasserschlacht von Frankfurt” czyli „Frankfurcka Bitwa Wodna”. Pamiętacie słynny mecz NRF – Polska podczas mistrzostw świata w 1974 roku?! Cóż, dziś, prawie dokładnie po pół wieku chmura potknęła się nad frankfurckim stadionem znowu, tym razem podczas meczu Słowacja – Rumunia;

XX. Euro udowadnia, że można cieszyć się nawet z małych rzeczy – choćby z tego, że reprezentacji Polski udaje się uniknąć wstydu, którego nigdy jeszcze nie zaznała – pierwszego w dziejach powrotu z imprezy mistrzowskiej z zerowym dorobkiem punktowym. Dotąd nigdy się nie zdarzyło, żeby nasza drużyna przegrała w grupie wszystko co się dało więc świetnie, że udało się zachować tę passę;

XXI. Euro udowadnia, że poprawa może następować w każdym aspekcie – również sędziowskim. Wiadomo, że sędzia też człowiek, też ma prawo popełniać błędy. Wydaje się jednak, że tym razem wielkich baboli, które skrzywdziłyby uczestników turnieju jednak nie było.

XXII. Euro udowadnia, że jest świętem piłki także na trybunach. Na szczęście mecze oglądali fani zakochani przede wszystkim w piłce, a nie w sobie; i że ważniejsze dla nich było co dzieje się na murawie niż na trybunach. Czasem niektórzy fani nie wytrzymywali i obrzucali kubkami po napojach piłkarzy wykonujących rzuty rożne, na szczęście do poważniejszych incydentów nie doszło.

XXIII. Euro daje wreszcie nadzieję nadzieje na niezwykłe emocje w fazie pucharowej. W ćwierćfinałach to będzie już prawdziwa gigantomachia!

Paweł Czado