Ostatni zajazd na welodromie
No to mamy jesienny sezon wyborczy niczym letni ogórkowy, w pełnym rozkwicie. Z przytupem i wiwatami otworzył go zajazd w Pruszkowie, czyli nieudolna próba zasadzenia na najwyższym siodle nowego szefa dla kolarzy
No to mamy jesienny sezon wyborczy niczym letni ogórkowy, w pełnym rozkwicie. Z przytupem i wiwatami otworzył go zajazd w Pruszkowie, czyli nieudolna próba zasadzenia na najwyższym siodle nowego szefa dla kolarzy, przeprowadzona na sławetnym, acz zadłużonym welodromie, który całe towarzystwo lata temu z siodełka wysadził.
Czegóż tam nie było! Była ostra wojenka podjazdowa kandydatów, było machanie szabelką i wygrażanie piąstkami, były inwektywy pod adresem konkurentów i oskarżenia o nieudolność, warcholstwo, przeniewierstwo i złodziejstwo, było wzajemne przekrzykiwanie się, chaos i awantura. Było wreszcie clou programu – celowanie krzyżykiem w małe kratki drżącą dłonią; niech każdy spróbuje, jaka to sztuka! A na finał połowa delegatów tak śpieszyła do wodopojów, że opuściła sławetny welodrom, nie czekając na wynik, de facto zrywając całe to absurdalne sejmikowanie.
No to doczekalim sportowego liberum veto, kolarskiej „źrenicy wolności”! Można się oczywiście drapać w głowę, o co to zbiegowisko tak się kłóci, skoro – zamiast doić tę pedałującą krowę – trzeba będzie z niej upuścić jeszcze jakieś 20 milionów, by spłacić dług. Ta logika dla postronnych może być niejasna, ale można z góry założyć, że jednak posada w najbardziej nawet zapuszczonej i rozgrabionej szopie polskiego związku sportowego to wciąż całkiem intratna fucha, a z tego postrzępionego płótna wciąż jest dla siebie co wytargać.
Nie tylko minister Nitras, srogi rewolucjonista polskiego sportu, zdaje sobie z tego sprawę. I w samym tak zwanym terenie są tacy, którzy nie mogą na to całe zło patrzeć i walą prosto z mostu. „Czas skończyć ze złodziejstwem w polskim związku koszykówki!” – zagrzmiał najznamienitszy z polskich koszykarzy w NBA, licząc zapewne, że nieoczekiwany kres Radosława Piesiewicza otworzy nowy rozdział, w którym mógłby odegrać rolę szlachetnego rycerza, pociągając za sznurki swoim giermkiem z tylnego rzędu.
Zdradziecką strzałę w kierunku Sławomira Szmala na ostatniej prostej wypuścił jego mentor, sam Wenta od Orłów... Fot. Łukasz Laskowski/PressFocus
Ale kandydat, który zdaniem Marcina Gortata gwarantowałby koniec domniemanego procederu, przepadł z kretesem. Wolą zdecydowanej większości delegatów fotel obsadził człowiek poprzedniego prezesa, w przeszłości sam prezes, być może w myśl zasady „lepsze stare sprawdzone niż nowe niepewne”. Gortat ma temperament, luz i język godny najlepszego szlachciury z czasów Chryzostoma Paska, ale pewnie nigdy nie porwie ludu, bo – zdaje się – brakuje mu nieco wyczucia i zmysłu dyplomaty. Poobrażał się między innymi ze świetnym kolegą z parkietu, Łukaszem Koszarkiem, któremu z kolei do roli bossa brakuje jakby wyrazistości. Cóż, nie każdy lider na boisku nadaje się na prezesa czegoś większego niż gospodarstwo domowe.
Za chwilę przekonamy się, ilu zwolenników dla swojej polityki zdołał zjednać kolejny wybitny sportowiec, którego za samo nazwisko można by kupić w ciemno. Ale naród sportowy nie taki głupi! W ciemno to można na Wszystkich Świętych, dlatego Sławomir Szmal, ksywka „Kasa”, objeździł skrupulatnie cały kraj, pytanie ile banknotów zadeklarował w teczce. Obiecuje przy tym rządzić piłką ręczną, tak jak strzegł naszej bramki w chwilach największych triumfów „Orłów Wenty” – metodycznie, ofiarnie, w pocie czoła, a jak trzeba, to i stopą na wysokości ucha. Pytanie, czy trafił do słuchu „terenowi”.
Na dodatek zdradziecką strzałę na ostatniej prostej wypuścił jego mentor, sam Wenta od Orłów. Ta weekendowa konfrontacja zapowiada się o niebo ciekawiej niż jakieś El Clasico czy rodzimy szlagier w Mielcu, czyli Stal – Zagłębie Lubin. Mogłaby być niezła jatka, ale zapewne obejdzie się na chłodnych uprzejmościach. Zobaczymy przynajmniej, jak kończy mit. Popularny „Wentyl” zdobył generalskie szlify na wielu frontach, boiskowych i politycznych. W tych ostatnich nauczył się, że w gabinetach władzy nie ma sentymentów, a coś o tym mogą powiedzieć handballowi działacze w Kielcach, też zdradzeni, a jakże! Wenta ma też jeden niezaprzeczalny atut – sprawy potrafi załatwić w piętnaście sekund.