Polakom pozostaje walczyć już tylko o zachowanie twarzy... Fot. Mateusz Porzucek/Press Focus


Ostatni będą pierwszymi

Kilka dni wystarczyło, by z euforii popaść w degrengoladę.


REPREZENTACJA POLSKI

Biało-czerwoni jako ostatnia drużyna zakwalifikowała się na Euro 2024. Męczyła się w Cardiff z Walią, by po rzutach karnych móc świętować sukces. Trafiła do bardzo trudnej grupy i już po 2. serii gier wiadomo że wypisała się z walki o awans. Przypieczętowało to spotkanie Francji z Holandią. Padł remis, więc obaj giganci mają 4 punkty więcej od Polski. Ta w najlepszym wypadku może zrównać się z Austrią, ale że z nią przegrała, to nie może jej wyprzedzić – liczy się bilans bezpośredni. Tym samym trzeba powtórzyć mantrę polskiego futbolu. Był mecz otwarcia, mecz o wszystko, a jutro mecz o honor.

Spętane nogi

Austria nie zagrała tak intensywnie, jak wcześniej z Francją, ale to wystarczyło. Polska nie przypominała zespołu, który postawił się Holandii. Nic nie wyglądało tak, jak należy, i gdyby nie druga część pierwszej połowy zapewne nie dałoby się wymienić jakichkolwiek pozytywów. – Mieliśmy bardzo słabe otwarcie. W pierwszym kwadransie spętało nam nogi. Zaliczyliśmy dużo strat, może to efekt presji, która ciążyła na zawodnikach. Ale nie tego się spodziewaliśmy. Potem uporządkowaliśmy nasze szeregi. Zaczęliśmy stwarzać sytuacje i z czasem przejęliśmy kontrolę, zwłaszcza po zmianach. I nagle straciliśmy gola. To na pewno bolało, tym bardziej że uczulaliśmy zawodników, żebyśmy nie popełniali takich prostych błędów – powiedział selekcjoner Michał Probierz. Błędów było mnóstwo. Przy trzech golach zawalił Paweł Dawidowicz, przegrany został środek pola. Ten drugi aspekt wydaje się kluczowy, tak jak wydaje się, że nie została trafiona wyjściowa jedenastka. – Było bardzo dużo miejsca, ale mogliśmy je lepiej wykorzystywać. Grało dwóch napastników, trener postawił na fizyczność, Krzyś strzelił bramkę, a Adam robił swoją robotę i odciągał obrońców. Przegraliśmy i tyle – skwitował najlepszy w polskim zespole Piotr Zieliński.

Sędzia gwizdał poprawnie

Trudno jednoznacznie ocenić, co się stało z reprezentacją Polski, że po obiecującym występie z Holandią tak źle zagrała w Berlinie. Na pewno winą za porażkę nie można obarczać sędziego, na którego krzywo patrzyli nawet komentatorzy telewizyjni. Turek Halil Umut Meler nie popełnił większych błędów, a w kluczowych zajściach gwizdał poprawnie. Jasno wszystko wyjaśnił w TVP Sport Rafał Rostkowski, były arbiter międzynarodowy. Kartki pokazywał wówczas, gdy się należały. W 17 min nie gwizdnął Polakom karnego za rękę Philippa Mwene, bo nie było w jego zagraniu celowości. Ręka była ułożona naturalnie, nie powiększała obrysu ciała, a została uderzona piłką z bliskiej odległości. Podobne kryteria zadziałały pod koniec meczu, kiedy ręką w polskiej „szesnastce” zagrał Przemysław Frankowski. A co z „jedenastką” za faul Wojciecha Szczęsnego na Marcelu Sabitzerze? Owszem, Austriak wykazał się cwaniactwem, lecz to „Szczena” rzucił się po jego nogi, nie dotknął futbolówki, a swoją interwencją uniemożliwił rywalowi kontynuowanie akcji. Reszta nie miała znaczenia. To, że Sabitzer zahaczył twarz bramkarza, było konsekwencją jego interwencji i – mówiąc wprost – faulu. „Analiza sędziowania meczu Polska – Austria zupełnie nieoczekiwanie i niechcący stała się laurką” – napisał na portalu X Rostkowski. Jedyną w miarę istotniejszą pomyłką Melera był brak reakcji po faulu na Zielińskim na początku drugiej połowy, kiedy atakował go Konrad Laimer.

Szczęsny nie zagra

Jutro biało-czerwoni powalczą, by nie zostać najgorszą drużyną turnieju. Szanse są najmniejsze z dotychczasowych, ale na tym turnieju już niejedna niespodzianka się ziściła. Pewne jest, że między słupkami nie stanie Wojciech Szczęsny. W ostatnim spotkaniu szansę dostanie któryś ze zmienników - Łukasz Skorupski lub Marcin Bułka.

Piotr Tubacki