Ostatecznie i definitywnie!
Rozmowa z Kamilem Wilczkiem, byłym napastnikiem Piasta Gliwice i trzykrotnym reprezentantem Polski
Rozmawialiśmy niedawno, ale wtedy jeszcze nie był pan do końca zdecydowany, co dalej z karierą.
– Dałem sobie jeszcze miesiąc na przemyślenie, ale raczej byłem przekonany, że będę ją kończył. Chciałem zobaczyć, czy po czasie, po przemyśleniach, zatęsknię za piłką, czy będzie mi brakowało rytmu treningowego... Żadna nostalgia we mnie się jednak nie odezwała. Nie miałem odczucia, że muszę kontynuować grę w piłkę. Nie pojawiła się też interesująca oferta, więc zdecydowałem się zakończyć karierę. W życiu trzeba podejmować trudne decyzje. Ja właśnie taką podjąłem.
Wymagała ona długich przemyśleń i konsultacji z rodziną? Czy stało się to jednego dnia?
– Założyłem sobie kiedyś, że w wieku 36 lat zejdę z boiska, że skończę grać w piłkę. Im bliżej było
Zapytam jak Hubert Urbański w „Milionerach”. Ostatecznie? Definitywnie?
– Ostatecznie i definitywnie! To nieodwracalne. Wyglądałbym niepoważnie, gdybym jednego dnia mówił jedno, a drugiego robił coś innego. Nie będę wracał na siłę do gry w piłkę i próbował przeciągać linę.
Czyli w klasie A lub IV lidze nie zobaczymy już Kamila Wilczka goniącego za piłką nawet rekreacyjnie?
– Nie, nie. To absolutnie nie wchodzi w grę. Oczywiście amatorsko mogę pograć sobie z kolegami, czy zagrać nawet gdzieś charytatywnie, ale w okręgówce w grze o punkty na pewno mnie nie zobaczycie.
Początek rozmowy rysuje postać człowieka rozważnego, wiedzącego, czego w życiu pragnie.
– Nie ukrywam, że słuchałem wielu piłkarzy, którzy przechodząc na emeryturę, mówili, że największym problemem jest niewiedza. Nie wiedzieli, co będą robić po zakończeniu kariery. Ja nie chciałem znaleźć się w takiej sytuacji, że minie miesiąc, dwa, trzy i dopiero zacznę się zastanawiać, co dalej będę robił. Już przed końcem kariery wiedziałem, w jakim kierunku pójdę i w jaki sposób będę się realizował. A później, po czasie, życie mnie zweryfikuje. Mam jednak plan i powolutku będę do niego dążył.
Rozmawiałem z Arturem Sobiechem, który ma podobne plany, gdy zakończy karierę – także chce zostać dyrektorem sportowym i wybiera się jesienią na kurs organizowany przez PZPN.
– Jesteśmy z Arturem w kontakcie. Rozmawialiśmy o naszych zbieżnych planach i będzie fajnie, jeśli się zakwalifikujemy. Będziemy mogli razem jeździć na kurs, znamy się od wielu lat, będzie nam raźniej.
Zamieni pan bez wahania codzienne treningi i pobyt na świeżym powietrzu na biurko i wygodny fotel?
– Wielu piłkarzy w przeszłości nie szło w tym kierunku. Nie chcieli też być trenerami... Nie wiem, jaki jest tego powód, ale widzę, że ten trend się ostatnio odwraca. Na pewno dobrą robotę w tym aspekcie robi PZPN, który wyszedł z inicjatywą, pomagając wybrać piłkarzom kierunek rozwoju. Chciałbym się rozwijać dwukierunkowo.
Czyli?
– Pierwszy kierunek to dyrektor sportowy. W tej dziedzinie chcę się bardzo mocno rozwijać w najbliższym czasie. Drugim celem są treningi indywidualne, w których będę się zajmował tylko napastnikami. Chcę pomagać im w strzelaniu jak największej liczby goli. To jest na razie temat bardziej hobbystyczny, ale taki trening indywidualny pozwoli mi być bliżej boiska i będzie to fajna odskocznia od siedzenia w gabinecie.
To dobry kierunek?
– Jest duży potencjał w pracy z napastnikami indywidualnie i w klubach. Powoli zmierzamy w tym kierunku, że trening indywidualny jest w stanie bardzo mocno rozwinąć piłkarza. Coraz więcej klubów będzie akceptowało fakt, że nie tylko są trenerzy bramkarzy, ale także napastników. Za kogo się dzisiaj najwięcej płaci? Właśnie za chłopaków, którzy strzelają bramki! Dlaczego więc nie poświęcać im więcej czasu, dlaczego ich nie rozwijać, żeby byli jeszcze lepsi? Zobaczyłem to w Danii i jest to właściwy kierunek.
Nie uważa pan, że młodzi napastnicy nie napierają? Są talenty wśród ofensywnych pomocników, środkowych rozgrywających, a klasycznych dziewiątek jest deficyt. Z czego to wynika?
– Rzeczywiście, brakuje chłopaków na tej pozycji. Jak myślałem o napastnikach ekstraklasy w ostatnich latach, musiałem długo szukać w pamięci, który z Polaków był ostatnim królem strzelców (Marcin Robak w 2017 roku - przyp. red.). Trening indywidualny jest odpowiedzią na ten problem i to nie tylko na poziomie seniorskim. Takie zajęcia są w stanie spowodować, że napastnicy będą łapali dobre nawyki, mieli wyobrażenie, jak powinna wyglądać ich gra.
W pana regionie piłkarskich talentów nie brakuje, więc pracy też nie będzie pan szukał...
– Szymon Żurkowski jest z Jastrzębia, Bartosz Slisz z Rybnika... Talenty są w Wodzisławiu, Rybniku, Jastrzębiu i okolicach. Jeżeli popatrzymy, ilu chłopaków trenuje, a myślę właśnie o moim regionie, to naprawdę potencjał jest duży. Jest masa szkółek i duże możliwości, by szkolić dobrych piłkarzy na jeszcze większą skalę.
Pan jest doskonałym przykładem, że w drodze na szczyt trzeba zaliczać kolejne szczeble przygody z piłką.
– W moim pokoleniu 95 procent chłopaków chciało grać w piłkę. Wychodziło się codziennie na dwór, szło na boisko i kopało. Jestem szczęściarzem, patrząc na to, ilu chciało zostać profesjonalistami. Oczywiście poparłem to ciężką pracą, ale szczęście było potrzebne, by tyle lat grać na dobrym poziomie. Zaczynałem od okręgówki, potem grałem w IV lidze w Hiszpanii, później w I lidze, a później już na najwyższym poziomie w Polsce i za granicą. Tak więc nic samo nie przyszło, tylko trzeba było to sobie wypracować.
W reprezentacji miał pan jednak pecha, bo w tym czasie był wysyp świetnych napastników.
– Miałem szczęście, nie pecha. To był fajny okres. Konkurencja była duża, ale cieszę się, że udało mi się w tej grupie przebywać przez cztery lata. Szkoda, że na mistrzostwa się nie załapałem. Fajnie byłoby to wspominać, ale mimo wszystko cieszę się, że mogłem w reprezentacji być.
Wyjazd za granicę – to dobry kierunek rozwoju dla młodych talentów?
– Podróże kształcą. Uważam, że warto wyjeżdżać. Inne spojrzenie, inna kultura, człowiek rozwija się piłkarsko i osobowościowo. Dzisiaj świat stoi otworem, więc warto zmieniać środowisko, szukać czegoś nowego, byleby nie robić tego na wariata. Oczywiście nie jest to łatwe, doradców zawsze jest wielu, a kluczem jest podejmowanie decyzji na chłodno, z rozsądkiem.
Na koniec kariery wrócił pan do Polski.
– Lata spędziłem w Kopenhadze. To kapitalne miasto. Nie spodziewałem się, że tak mi się spodoba, że będę tam tak długo. Z sentymentem będę tam wracał. Inne miejsca, w których grałem, czyli Włochy, Izmir w Turcji, Alicante w Hiszpanii to piękne regiony, turystyczne miasta. Sporo tych miejsc było i do każdego mam sentyment. Taki był jednak mój plan. Wiedziałem, że wyjadę z kraju, ale finalnie wrócę. Tutaj mam rodzinę, bliskich, znajomych. Tak układałem swoje życie, by na koniec kariery wrócić do Polski.
Rozmawiał Zbigniew Cieńciała
Królowie strzelców w ostatnich 10 sezonach
2014/2015 Kamil Wilczek (Piast) - 20
2015/2016 Nemanja Nikolić (Legia) - 28
2016/2017 Marco Paixao (Lechia) i Marcin Robak (Lech) - 18
2017/2018 Carlitos (Wisła Kraków) - 24
2018/2019 Igor Angulo (Górnik) - 24
2019/2020 Christian Gytkjaer (Lech) - 24
2020/2021 Tomas Pekhart (Legia) - 22
2021/2022 Ivi Lopez (Raków) - 20
2022/2023 Marc Gual (Jagiellonia) - 15
2023/2024 Erik Exposito (Śląsk) - 19
Kamil Wilczek
Urodził się 14 stycznia 1988 roku w Wodzisławiu Śląskim i tam rozpoczynał piłkarską karierę. Jeszcze jako nastolatek trafił do Hiszpanii, gdzie grał w klubach z niższych lig. W ekstraklasie zadebiutował w Piaście. W gliwickim zespole rozegrał w sumie 165 spotkań, strzelił 52 gole i sięgnął po koronę króla strzelców (20 goli w sezonie 2014/15). Grał także we Włoszech (Capri) i w Turcji (Goeztepe). Najwięcej osiągnął w Danii, gdzie z FC Kopenhaga był mistrzem (2022), a z Broendby sięgnął po puchar (2017). W reprezentacji Polski wystąpił trzy razy. Szansę debiutu dał mu selekcjoner Adam Nawałka, który powołał go na wszystkie zgrupowania w trakcie trwania eliminacji do mistrzostw świata w 2018 roku. Na rosyjski mundial śląski napastnik nie dostał jednak zaproszenia.