Trener Orest Lenczyk był legendą za życia. Fot. Tomasz Folta/PressFocus


Trener nietuzinkowy

Orest Lenczyk był znakomitym szkoleniowcem, niepozbawionym poczucia humoru.


We wtorek dotarła do nas smutna wiadomość o śmierci trenera Oresta Lenczyka. 28 grudnia obchodziłby 82. urodziny... Lista sukcesów urodzonego w Sanoku szkoleniowca jest bardzo długa. W latach 1977-2014 prowadził drużyny występujące w ekstraklasie. Sprawował szkoleniową pieczę nad Wisłą Kraków (czterokrotnie), Ruchem Chorzów (trzykrotnie), Widzewem Łódź (dwukrotnie), Śląskiem Wrocław (dwukrotnie), GKS-em Katowice (dwukrotnie), Pogonią Szczecin, GKS-em Bełchatów (dwukrotnie), Cracovią i Zagłębiem Lubin. Siedział na ławce jako trener w 584 meczach.

Z „Białą gwiazdą” dwukrotnie sięgnął po mistrzostwo Polski (1977/78 i 2000/01), ze Śląskiem Wrocław zdobył mistrzostwo Polski (2011/12) oraz Superpuchar Polski (2012), a z GKS-em Katowice wygrał Superpuchar Polski (1995). Poza tym wywalczył wicemistrzostw Polski ze Śląskiem Wrocław (2010/11), Zagłębiem Lubin (2008/09), GKS-em Bełchatów (2006/07).

Przerwana kariera

Pochodził z rodziny nauczycielskiej. Jego rodzice, Nestor i Zofia Lenczykowie pochodzili ze Lwowa, gdzie studiowali matematykę na Uniwersytecie Lwowskim. Po przeprowadzce do Sanoka Nestor uczył matematyki, fizyki i astronomii w tamtejszym Prywatnym Gimnazjum Żeńskim im. Emilii Plater. Orest Lenczyk w 1961 r. ukończył Liceum Ogólnokształcące Męskie w Sanoku.

Karierę piłkarską późniejszy znakomity trener rozpoczynał w Sanoczance, pod koniec 1960 roku przekształconej w Stal Sanok. Był w składzie zespołu, który w 1966 roku wywalczył awans do ówczesnej ligi okręgowej. Potem zakładał koszulkę takich drużyn jak Stomil Poznań, Ślęza Wrocław i Moto Jelcz Oława. Grał na lewej pomocy, grę w Ślęzie łączył ze studiami. Karierę piłkarską zakończył z powodu kontuzji kolana.

Gwiazda konferencji prasowych

Orest Lenczyk był postacią niezwykle barwną. Miałem okazję i przyjemność uczestniczyć w konferencjach z jego udziałem, których był niekwestionowaną gwiazdą. Wprost uwielbiałem jego celne riposty i niekonwencjonalne odpowiedzi. Kiedy „jego” Ruch Chorzów dostał łomot (0:5) w Wodzisławiu Śląskim z Odrą, jeden z dziennikarzy zapytał, dlaczego w 78 minucie nie wpuścił na boisko konkretnego zawodnika (tu padło nazwisko). Trener Lenczyk w swoim stylu chwilę milczał, a potem wskazując palcem na żurnalistę wypalił: „Wie pan, to jest bardzo dobre pytanie. Zaraz pójdę do szatni i go przeproszę”.

W dawnych czasach chętnie odwiedzałem Szczecin, ładne miasto i koledzy na trenerskiej ławce, jak Jurek Kasalik, Boguś Baniak, Romek Szukiełowicz. Jurek Wyrobek, Mariusz „Mario” Kuras, Piotrek Mandrysz. Doskonale rozumiałem się z kierownikiem drużyny Leszkiem Pokorskim, a później Ryszardem Mizakiem, bardzo szanowałem alfę i omegę Pogoni, Andrzeja Rynkiewicza.

Błyskotliwe dialogi

Z redakcyjnym kolegą Krzyśkiem Mecnerem wybrałem się do Szczecina, gdy Pogoń prowadził właśnie Orest Lenczyk. Z dworca kolejowego zajechaliśmy taksówką pod hotel, gdzie spacerował trener Lenczyk. Zapłaciliśmy „taryfiarzowi” za kurs i zbliżając się do szkoleniowca ukłoniliśmy się, mówiąc „witamy pana trenera”. Orest Lenczyk szybko sprowadził nas na ziemię, chowając obie dłonie za plecy odpowiedział: „A ja was nie witam”. Gdy otwieraliśmy drzwi hotelu, za plecami usłyszeliśmy głos szkoleniowca: „Panowie, żartowałem”.

Tego samego dnia wspólnie z Krzyśkiem pofatygowaliśmy się na trening „portowców”. W zespole granatowo-bordowych grał wówczas pozyskany z Motoru Lublin lewonożny napastnik Andrzej Rycak. Ćwiczenie było banalnie proste. Zawodnik drużyny atakującej stał w narożniku pola karnego tyłem do bramki, za nim był obrońca. Piłkarz będący w posiadaniu piłki podawał „na ścianę”, a potem było odegranie futbolówki bez przyjęcia i strzał na bramkę. Po czterech zagraniach z klepki Andrzej Rycak umieścił futbolówkę w „okienku” - dwa razy w długi" róg, dwa razy w krótki". A w bramce stał nie byle kto, bo Radosław Majdan, który z trudem powstrzymywał przekleństwa. Po czwartej próbie wychowanka Hetmana Zamość golkiper zaczął tarzać się po murawie i walić w nią rękawicami ze złości. Po piątym uderzeniu Rycaka piłka poszybowała na... wysokość czwartego piętra. Trener Lenczyk skinął palcem na niefortunnego strzelca i zaprosił do siebie. Kiedy struchlały ze strachu Andrzej Rycak stanął na baczność przed szkoleniowcem, ten ze stoickim spokojem oznajmił: „Andrzej, wierzę, że ci zeszło".

I takiego właśnie zapamiętam trenera Oresta Lenczyka.

Bogdan Nather