Okruchy z pańskiego stołu nie spadają
BEZ ROZGRZEWKI - Andrzej Grygierczyk
Użycie słowa „satysfakcja” jest uzasadnione tym, że zwracałem na te problemy uwagę – w tym właśnie bezrozgrzewkowym miejscu – wielokrotnie i w różnych kontekstach. Z kolei dodanie „marna” świadczy o tym, że na nic zdało się to moje przez lata pisanie, bo zmian nie widać, nie słychać, nie czuć. I trudno je wieszczyć.
Skądinąd istotą wypowiedzi Radomskiego, byłego reprezentanta Polski (choć trudno powiedzieć, że z pierwszego szeregu), jest nie tyle fakt dominującej pozycji cudzoziemców, ile to, że w Polsce szkoli się słabo, w związku z czym trzecioligowcy z Hiszpanii, Portugalii czy liczne zaciągi bałkańskie łatwo osiągają u nas status gwiazd niezbędnych w poszczególnych klubach. Trudno, żeby w tych okolicznościach polska piłka miała z tego jakiekolwiek korzyści, bo jakość tych cudzoziemców szybko i na ogół negatywnie jest weryfikowana zarówno w europejskich pucharach – choć chwała Jagiellonii i Legii, że przebijają się w tym sezonie w trzeciorzędnej Lidze Konferencji – jak również po transferach do lig silniejszych, skąd często-gęsto wracają do Polski z podkulonym ogonem. A tym bardziej nic z tego nie ma nasza reprezentacja, do której powoływanie wiąże się raczej z bólem głowy (kogo by tu), bo jedni to średniacy, drudzy w swoich drużynach (zagranicznych oczywiście) nie łapią się nie tyle do wyjściowego składu, co nawet na ławkę rezerwowych, a z polskiej ligi wyciągnąć kogoś to już wyższa szkoła jazdy.
Radomski zna przyczyny zapaści, choć po prawdzie znają je wszyscy: to fatalne szkolenie dzieci i młodzieży. Nasz rozmówca wprost wskazuje, że dopóki z latoroślą nie zaczną pracować byli piłkarze, i to tacy z niezłym zawodniczym CV; tacy, co to biegali po boiskach ekstraklasy, a w porywach I ligi (czyli na drugim poziomie rozgrywkowym), dla których nie ma tajemnic w sposobach uderzania piłki, podania, przyjęcia, kiwkach itp., dopóty będziemy dziadowali, tracąc coraz większy dystans do innych nacji.
Nasz rozmówca w rzeczonym wywiadzie powiada: – Gdy obserwuję większość szkoleniowców, to są to osoby, które w ogóle nie grały w piłkę. Niektórzy mówią, że nie każdy trener grający kiedyś w piłkę jest dobrym szkoleniowcem. No tak, nie wszyscy, ale proszę mi wskazać wybitnych trenerów, którzy nie grali? Na palcach jednej ręki można ich policzyć.
No i wystarczy. Przez lata przez polskie ligi przewinęły się tysiące piłkarzy. Jaki procent z nich pracował bądź pracuje z młodzieżą? Jeden? Dwa? A dlaczego pozostałe 98 czy 99 procent nie pracuje? Odpowiedź jest prosta: bo z pieniędzy zarabianych na pracy z dziećmi się nie wyżyje, bo w klubach czy innych akademiach do kieszeni pracujących nie trafiają nawet okruchy z pańskiego stołu, czytaj: stołu ekstraklasowego czy chociażby pierwszoligowego. Oczywiście, pomijam tych, którym mocno zadarty nos nie pozwalałby na taką robotę, bo oni przecież stworzeni są do wyższych celów. Na przykład do przesiadywania w rozmaitych studiach telewizyjnych czy internetowych i wygłaszania niecierpiących polemik sądów. Słuchając tego, człowiek drapie się po głowie i zastanawia, dlaczego oni aż tak mądrzy nie byli, kiedy sami grali w piłkę i dlaczego, skoro wszystko wiedzą lepiej, nie próbują zabrać się za robotę u podstaw i w trymiga uzdrowić sytuację w Polsce?
Umówmy się, że na poziomie ekstraklasy czy I ligi, a często-gęsto i niżej, biedy już nie ma. A gdy przyjrzeć się kontraktom występujących w tych ligach piłkarzy, to można przyjąć, że chleba i szynki w najmniejszym stopniu by im nie ubyło, gdyby zrzekli się z drobniutkiej ich części – właśnie z przeznaczeniem dla trenerów dzieci i młodzieży.
Tak, wiem – apel to co najmniej naiwny. W klubach, a może i w całej polskiej piłce, nie ma bowiem myślenia w kategoriach przyszłościowych. Jest tylko kategoria interesu, która z założenia podąża innymi ścieżkami. Na pewno nie mieszczą się w niej takie banały jak szkolenie, rozwój, jakość, rzetelność...