Sport

Łodzianie blisko lidera

Jeżeli Widzew wygra w niedzielny wieczór ze Śląskiem, to zostanie liderem ekstraklasy… przynajmniej do poniedziałkowego meczu Piasta.

Widzew ma powody do zadowolenia. Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus

Kiedy ostatnio Widzew otwierał tabelę? Wydawać się może, że trzeba sięgnąć aż do końca lat dziewięćdziesiątych, gdy po raz ostatni był mistrzem Polski (1997), a dwa lata później wicemistrzem. Ale nie! W sezonie 2012/13 drużyna, którą kierował wówczas trener Radosław Mroczkowski, była na pierwszym miejscu od czwartej do siódmej kolejki. Było to na przełomie września i października. Pamiętają te czasy wówczas 17-letni (ale nie bracia) Mariusz i Patryk Stępińscy (ten pierwszy to obecnie zawodnik Omonii Nikozja, drugi to do niedawna piłkarz Ruchu), niewiele od nich starsi Jakub Bartkowski (Warta Poznań) i Bartłomiej Kasprzak (Świt Szczecin), a jeden z lepszych cudzoziemców w historii Widzewa Brazylijczyk Alex Bruno miał potem okazję opowiadać o tych wynikach w Mołdawii, Korei Płd. i Kazachstanie, a ostatnio na Malcie.

Spadek i oczekiwanie

„Dzieciaki Mroczkowskiego” rozpoczęły tamten sezon od zwycięstw nad Śląskiem 2:1, Ruchem 2:0, GKS-em Bełchatów 1:0 i Zagłębiem Lubin 1:0, obejmując prowadzenie z przewagą dwóch punktów nad Legią i Lechem. Potem Widzew zremisował z Górnikiem Zabrze 1:1 i dopiero porażki z Polonią Warszawa 1:3 i Pogonią 1:3 zepchnęły go z pierwszego miejsca, którego nie powąchał… Zbliżała się katastrofa – w tamtym sezonie Widzew utrzymał się jeszcze w ekstraklasie, ale spadł, i to na długo, w następnym roku. Przez cały sezon pracował z drużyną jeden trener, było za to aż czterech prezesów…

Zdrowi i bramkostrzelni

- Po takim meczu trudno nie być w dobrym humorze - mówił po spotkaniu z Cracovią trener Daniel Myśliwiec. Jego drużyna wygrała bezdyskusyjnie, a teraz trafia na czternasty w tabeli Śląsk, który w lidze jeszcze nie wygrał, a w pucharach przegrał oba mecze wyjazdowe. Skoro w Gliwicach, Rydze i Sankt Gallen rywale wygrali ze Śląskiem, to Łódź nie może być gorsza - tak twierdzą kibice. Nastrój jest dobry, drużyna gra skutecznie, bramki zdobywają Alvarez i Łukowski (po dwie), Rondić oraz młodzi Klimek i Sypek. Wszyscy są zdrowi poza Bartłomiejem Pawłowskim, który może spokojnie leczyć swoją kontuzję.

Po rocznym pobycie w Łodzi bez oficjalnego meczu odchodzi (do czeskiego Slovana Liberec) bramkarz Ivan Krajczirik, a na jego miejsce Widzew zaangażował Mikołaja Biegańskiego, który podczas pobytu w USA także ani razu nie zagrał w San Jose Earthquakes.

Kara na dwa lata

W Krakowie drużyna spisała się świetnie, zbłaźnił się natomiast „oddział szturmowy” widzewskiej „Czerwonej Armii”, czyli kibiców. Gonitwy z kibicami Cracovii po dachu trybuny kosztować będą solidarnie oba kluby po 50 tysięcy złotych, a kibiców zakaz wyjazdu na pięć kolejnych meczów oraz dodatkowo po dwa wyjazdowe mecze do Krakowa i do Łodzi, tak więc obie grupy mogą spotkać się najwcześniej jesienią 2026 roku. Bezmyślność takiej gonitwy jest zatrważająca – przecież widok biegających po dachu przy akompaniamencie wybuchów rac i petard zakapturzonych osobników mógł wywołać całkiem niesportowe skojarzenia i poważniejszą reakcję. A swoją drogą z politowaniem pokiwać należy głową nad poziomem zabezpieczenia krakowskiego stadionu (i chyba nie tylko tego) przed takimi ekscesami.

W Łodzi tym razem do czegoś takiego nie dojdzie, bo kibice Śląska już wcześniej zarobili na swój zakaz wyjazdowy. Jest nadzieja, że zajmować się więc będziemy tylko wydarzeniami na boisku.

Wojciech Filipiak