Sport

Oddam medal w słusznej sprawie

Rozmowa z Klaudią Zwolińską, wicemistrzynią olimpijską w kajakarstwie górskim

Wkrótce Klaudia Zwolińska pożegna się z krążkiem wywalczonym w Paryżu. Fot. PressFocus

Medal wywalczony na igrzyskach w Paryżu trafi na aukcję charytatywną, a uzyskana kwota wesprze chorych na mukowiscydozę. Jakiej sumy pani oczekuje?

- Dla mnie ten medal jest wyjątkowy, bezcenny, więc jestem nieobiektywna, by mnie o oto pytać. Jednak patrząc, na jaki cel go przekazuję, to nawet duża kwota może być kroplą w morzu potrzeb. Moc tego medalu i jego licytacji jest jednak też taka, że dzięki rozgłosowi każdy się dowie, co to jest mukowiscydoza, a na tym mi najbardziej zależy. Wiem, że to może ułatwić życie osób zmagających się z tą chorobą.

Czy już pogodziła się pani z oddaniem medalu?

- Tak, choć nie jest to łatwe. To tylko rzecz materialna, ale jednocześnie symbol ciężkiej pracy i marzeń. Aukcja będzie trwać 10 dni, czyli tyle, ile medali zdobyliśmy w Paryżu. Bardzo chciałam podzielić się tym medalem, oddać go w słusznej sprawia, by także inni mogli się z niego cieszyć. To da mi więcej satysfakcji niż położenie go na półce. Chcę spełniać się nie tylko jako sportowiec, ale i jako człowiek.

Jak wyglądało powitanie przygotowane przez najbliższych, sąsiadów, znajomych po powrocie z Paryża?

- W Nowym Sączu była kilkudniowa impreza. Przez moją wieś Kłodne jechałam wozem ciągniętym przez przyozdobione konie. Nie zabrakło pań z koła gospodyń wiejskich i orkiestry. Pod mój dom przybyło kilkaset osób.

Czy sukces już coś zmienił w pani sportowym życiu?

- Jeszcze nie podpisałam żadnej umowy sponsorskiej. Zbieram oferty i się zastanawiam, kogo i co wybrać. Pod koniec września coś powinno się wyjaśnić. Gdy miałam medale mistrzostw świata i Europy, szukałam sponsorów, ale nie było szans na podpisanie kontraktu. I to było przykre. Medal olimpijski robi robotę.

Nie straciła pani formy, o czym świadczy pięć krążków mistrzostw Polski...

- Cztery złote i srebrny... Szkoda mi tego srebrnego w C1, ale wszystkiego nie da się wygrywać. W przyszłym roku na takie potknięcie sobie jednak nie pozwolę.

Jak przedstawiają się pani plany startowe?

- Jestem już bardzo zmęczona, a czekają mnie jeszcze dwa występy w Pucharze Świata, we Włoszech i finałowy - w Hiszpanii. Potem polecę do Chin na superpuchar z udziałem 10 zawodniczek. Dopiero w październiku będę miała wolne. A za rok ważne będą mistrzostwa świata w Australii. Czterolecie szybko minie i będę chciała się dobrze przygotować do igrzysk w Los Angeles.

Ostatnio głośna jest dyskusja na temat szkolenia w Polsce. Jak pani to postrzega z perspektywy medalistki olimpijskiej?

- Mam wykształcenie pedagogiczne, ale nie wiem, czy ktoś będzie chciał mnie słuchać... Teraz mam dużo większe możliwości. Jestem w stanie przejść się po szkołach i zachęcić dzieci do sportu, ale z nimi jest najmniejszy problem. W klubach nie ma szkoleniowców i pieniędzy. Jeżeli po zakończeniu kariery chciałabym zostać trenerem, to mogę co najwyżej liczyć na 2000 złotych. Jak utrzymać rodzinę za takie pieniądze? Dużo moich kolegów i koleżanek mogło poświęcić się roli szkoleniowca, lecz zrezygnowali ze względów finansowych. Słyszałem o projekcie „100 milionów złotych dla 600 klubów”, ale to powinny być rozwiązania systemowe, a nie jednorazowe akcje.

Rozmawiał Marek Skorupski/PAP