Od baraży do sukcesu?
Wśród fachowców nie brakuje zwolenników przyznania miana „czarnego konia” reprezentacji Ukrainy.
Artem Dowbyk jest niewątpliwą gwiazdą swojej reprezentacji. Fot. Alessio Marini/IPA/SIPA/PressFocus
Od baraży do sukcesu?
Wśród fachowców nie brakuje zwolenników przyznania miana „czarnego konia” reprezentacji Ukrainy.
Wprawdzie rosyjska telewizja nie pokaże meczów naszego wschodniego sąsiada, ale to jest zła wiadomość tylko dla miłośników piłki nożnej w kraju agresora. Warto bowiem zaznaczyć, że drużyna Serhija Rebrowa, choć awansowała na Euro dopiero po wygranych barażach, w których na koniec zmagań 2:1 pokonała na wrocławskim stadionie Islandię, to jest wysoko notowana. W rankingu FIFA zajmuje 22. miejsce, a jej pierwszy rywal w Grupie E, czyli Rumunia, jest sklasyfikowany na 46. pozycji.
Lepszy od „Lewego”
Nie samymi notowaniami jednak kierują się specjaliści. Mają bardzo ważki argument w postaci gwiazdy, a bez wątpienia postacią numer 1 na murawie Allianz Arena w Monachium będzie w poniedziałek Artem Dowbyk. Napastnik, który przyszedł na świat w Czerkasach, będzie 4 dni przed 27. urodzinami i ma chrapkę na zrobienie sobie oraz fanom w swoim kraju miłej niespodzianki.
Snajper Girony, do której przeszedł rok temu z SK Dnipro-1 za 15 milionów euro i podpisał kontrakt do 30 czerwca 2028 roku, w trakcie ostatnich 12 miesięcy podwoił swoją wartość. Trudno się jednak dziwić potencjalnym nabywcom z wymienianym na pierwszym miejscu Atletico. Dowbyk to bowiem autor 24 goli i 8 asyst. Został królem strzelców La Liga, a za jego plecami znaleźli się m.in. Alexander Sorloth, Robert Lewandowski czy Jude Bellingham.
Zresztą o tym, jakim zawodnikiem jest zdobywca Trofeo Pichichi, polscy kibice mieli okazję przekonać się na Stadionie Narodowym w Warszawie, bo to właśnie wychowanek OPFK Czerkaszyna po solowej akcji zdobył honorową bramkę dla Ukrainy, która przegrała z Polską 1:3. Strzelił także gola w ostatniej próbie Ukraińców przed mistrzostwami Europy, w spotkaniu z Mołdawią zakończonym zwycięstwem ekipy Serhijha Rebrowa 4:0.
Syn gwiazdy
Nie znaczy to jednak, że Rumuni są skazani na porażkę. Edward Iordanescu przeprowadził swój zespół przez eliminacje bez porażki. 22 punkty na 30 możliwych w grupie ze Szwajcarią, Izraelem, Białorusią, Kosowem i Andorą nie zostawia cienia wątpliwości, że Rumuni potrafią walczyć o punkty. Jednak humory kibiców „Tricolorii” mocno zepsuł tegoroczny bilans. Ich ulubieńcy bezbramkowo zremisowali 4 czerwca z Bułgarią i 7 czerwca z Lichtensteinem. Padały nawet słowa „żenada” i „wstyd”, a jeżeli do tego dodamy marcowy remis 1:1 z Irlandią Północną i porażkę 2:3 z Kolumbią, to stanie się jasne, że w zawodnikach rośnie chęć rehabilitacji.
A warto dodać, że w zespole Rumunów, choć nie ma gwiazd, to są słynne… nazwiska. Najsłynniejsze to Hagi, bo Ianis to syn Gheorge, czyli 125-krotnego reprezentanta kraju z lat 1983-2000, zdobywcy Superpucharu Europy ze Steauą Bukareszt w 1986 i z Galatasaray w 2000 roku, z którym sięgnął po triumf w Pucharze UEFA. Był też rozgrywającym m.in.Realu Madryt i Barcelony. Nic więc dziwnego, że jego syn, mający 35 występów w drużynie narodowej, ostatni sezon spędził na Półwyspie Iberyjskim, grając w Deportivo Alaves, do którego został wypożyczony z Glasgow Rangers.
Obecnie jednak najwartościowszym zawodnikiem reprezentacji Rumunii jest środkowy obrońca Radu Dragusin. W styczniu tego roku za 20 milionów euro przeszedł z Genoi, której był filarem, do Tottenhamu i musiał walczyć o miejsce w składzie 5. drużyny Premier League. Zakończył sezon w podstawowej jedenastce i na mistrzostwach Europy będzie miał okazję udowodnić, że jest skałą defensywy.
Jerzy Dusik