Sport

Obraz nędzy i rozpaczy

Mistrz Polski pokazał, jak nie powinno się grać w obronie.

Lechici przez całe spotkanie mieli spuszczone głowy… Fot. Paweł Jaskółka/PressFocus

LECH POZNAŃ

Większość kibiców Lecha zdawała sobie sprawę z siły belgijskiego Genku. Nikt jednak nie przypuszczał, że wybierając się na stadion przy ul. Bułgarskiej zobaczy dramat w pięciu aktach. A jakby tego było mało, to doszła, a jakże, kolejna kontuzja w zespole. Plagi egipskie unoszą się nad Poznaniem…

Houston, mamy problem

Lechici przegrywając 1:5 wyrównali swój najgorszy domowy wynik w europejskich pucharach w historii — w 1993 r., w eliminacjach Ligi Mistrzów, przegrali u siebie ze Spartakiem Moskwa takim samym rezultatem. Jeszcze bardziej brutalny jest fakt, że Genk wymierzył Kolejorzowi najmniejszą możliwą karę. Gdyby nie słupki i w niektórych momentach świetne parady Bartosza Mrozka, który w pocie czoła naprawiał błędy swoich kolegów, to czwartkowy wieczór byłby jeszcze większym koszmarem.

– Będziemy potrzebowali cudu, żeby odwrócić losy rywalizacji, ale zrobimy wszystko, żeby w Belgii zagrać dobry mecz i go wygrać – powiedział po meczu trener Niels Frederiksen. I ciężko nie zgodzić się z takim stwierdzeniem. Tym bardziej że podopieczni duńskiego szkoleniowca nie dali żadnych argumentów, popełniali mnóstwo błędów w obronie, a dodatkowo prawdopodobnie stracili… kolejnego zawodnika. Chodzi o Antonio Milicia, który po niecałych 30 minutach musiał opuścić boisko. Frederiksen po raz kolejny może powiedzieć, „Houston, mamy problem”, bo nie dość, że wypada środkowy obrońca, to nie ma pewności, że Joel Pereira wykuruje się na rewanżowe starcie. W meczu z Genk można było zobaczyć dwa warianty, w pierwszej połowie po prawej stronie defensywy grał Alex Douglas, ale to rozwiązanie kompletnie nie wypaliło, a w drugiej części przesunął się tam nominalny lewy obrońca, czyli Joao Moutinho. Portugalczyk miał już dość po 60 minutach , ale jest dla niego pozytywna informacja. Zespół w ten weekend będzie zbierał siły, ponieważ mecz z Rakowem Częstochowa został przełożony.

Wychowankowie rozczarowaniem

Gra obronna Lecha to prawdziwe kuriozum. Mistrz Polski stracił aż 21 goli w dotychczasowych 10 spotkaniach tego sezonu. Jedyny mecz, w którym zachował czyste konto, to rewanżowe starcie z Breidablik. Niels Frederiksen nie szczędził chłodnych słów po tym spotkaniu – Możemy mówić o aspekcie taktycznym, być może mogliśmy w pierwszej połowie stanąć niżej i bronić dostępu do bramki. Może chodziło o taktykę, może o błędy indywidualne, które znowu popełnialiśmy. W drugiej połowie chcieliśmy jak najmniej się wykrwawiać. Gdybyśmy po przerwie nadal grali tak jak w pierwszej połowie, to mogłoby się skoczyć nawet 1:10 – podsumował Duńczyk.

Wszyscy defensorzy popełniają kuriozalne błędy. Największe rozczarowanie kibiców to jednak Mateusz Skrzypczak, bo i oczekiwania wobec niego były spore. Wychowanek wracał do Poznania, żeby stać się liderem, ale jednak na razie nie spełnia pokładanych w nim oczekiwań. Spotkanie z Genk to kolejny występ, w którym 25-latek był zapalnikiem i „pomagał” zawodnikom belgijskiego klubu. Jednak to nie jest jedyny piłkarz z akademii poznańskiego klubu, który nie dźwiga ciężaru ostatnich tygodni. Antoni Kozubal zamiast progresu od pół roku notuje regres. Młody pomocnik w rundzie jesiennej poprzedniego sezonu popisywał się świetnymi otwierającymi podaniami, a teraz większość z nich kończy się prostymi stratami, które napędzają akcje rywali. Michał Gurgul? Lewy obrońca przegrał rywalizację z Joao Moutinho, w spotkaniu z Genk wszedł w przerwie po tym, jak Portugalczyk przesunął się na prawą stronę i popisał się… golem samobójczym. Czas zatem się obudzić. 

Miłosz Cebo