Obca szkoła koszykówki
BEZ ROZGRZEWKI - Andrzej Grygierczyk
Nie będę oryginalny: rządzą mną mieszane uczucia, kiedy patrzę na zawodników pokroju Jordana Loyda, lat 32, Amerykanina, koszykarza, który parę tygodni wcześniej odebrał (?) akt nadania polskiego obywatelstwa i zaraz potem biegał po boisku w Spodku i w Rydze w biało-czerwonym (białym, czerwonym) stroju jako członek reprezentacji Polski. Fakt, ważny członek. Tak jak kiedyś Anthony Darrell Slaughter, który – i owszem – sporo dla polskiej koszykówki zrobił, dużo meczów rozegrał, ale w kraju nad Wisłą szczególnego miejsca sobie nie wymościł. Nie chciał, nie musiał; w Hiszpanii cieplej...
W kolejce do polskiej kadry czeka jeszcze jeden zawodnik, Amerykanin oczywiście. Jeremiego Sochana nie liczę, bo jego polskie korzenie zahaczają o autentyczność, podobnie jak choćby Matty Casha.
No więc rządzą mną mieszane uczucia, bo wszyscy wymienieni nie mają nic wspólnego z polską szkołą koszykówki. Pisząc z lekka złośliwie, ich szczęście, ale ową drobną złośliwość uzasadnia fakt, że mniej więcej to samo – aczkolwiek innymi słowy – mówi na przykład trener naszej kadry Igor Milicić, też zresztą niewywodzący się z polskiej myśli szkoleniowej. Otóż mówi on, że... „Mam (…) duże obiekcje do szkolenia, które na pewno może być na wyższym poziomie. Ale przyczyn tego jest mnóstwo, to temat rzeka. Uważam, że mamy mnóstwo talentów, naprawdę. Jednak niekoniecznie pracuje się z nimi w taki sposób, by oni później stali się zawodnikami na poziomie tego talentu, który prezentowali w młodych latach” (dla weszło.com).
Ważne, ciekawe, ale i smutne spostrzeżenia, bo zwracają uwagę na to, że źle szkolimy, a jak już młody człowiek – za sprawą swojego talentu i uporu – mimo wszystko z tą kiepską szkołą sobie poradzi i dojdzie do wysokiego poziomu, to na etapie dorosłego sportowego życia ów potencjał często-gęsto się sypie.
Skądinąd Milicić to też polski obywatel, a nie Polak z krwi i kości (acz mocno w Polsce zakorzeniony, ze świetną znajomością języka), co mogłoby świadczyć o tym, że również wśród trenerów nie mamy dostatecznie dużo indywidualności zdolnych unosić ciężary szkolenia kadry narodowej. No ale czy w klubach jest inaczej, lepiej?
Co oczywiste, koszykówka nie jest jedyną dyscypliną w Polsce, która kuleje pod względem szkolenia, mniej więcej to samo można powiedzieć w odniesieniu do innych dyscyplin, nie tylko zresztą zespołowych. Można zatem rzec, że mamy problem systemowy, a nie jednostkowy.
Był niedawno w naszej redakcji Michał Kubisztal, w niedalekiej przeszłości wybitny zawodnik, a dzisiaj trener – w piłce ręcznej oczywiście – który bardzo dobitnie wyrażał się o słabościach organizacyjno-szkoleniowych, nie tylko w jego ulubionej dyscyplinie. Uderzała z jego strony smutna refleksja, że nie ma jakiejś szczególnej woli w całym środowisku, by doprowadzić do zmian, by pracować wspólnie solidarnie, a przede wszystkim w innych, wyższych standardach. Niestety, dominuje coś w rodzaju prywaty, stosowania zasady „moja chata z kraja”, ja jestem najmądrzejszy itd., itp. Samozadowolenie poniekąd jest jedną z przyczyn, dla których jesteśmy w męskiej odmianie handballu triumfatorami pucharu prezydenta, oznaczającego, że mieścimy się około 25. miejsca w świecie. Katastrofa, jeśli zestawić to z nie tak przecież dawnymi srebrno-brązowymi czasami Bogdana Wenty. I Michała Kubisztala.
Tenże zwrócił też uwagę na to, że jego dyscyplina – i inne zespołowe także – nie bierze przykładu z siatkówki, która opracowała taki system, że talent pogania talent, a z samych tylko szkół mistrzostwa sportowego rodzime kluby wyciągają co roku kilkadziesiąt zawodniczek i zawodników.
Wróćmy do koszykówki. Jak wspominają starsze generacje ludzi z nią związanych, było niegdyś tak, że wśród wysokich młodych ludzi – kandydatów na sportowców – znajdowała się ona na pierwszym planie. A było ich tak dużo, że nie wszyscy mogli do niej trafić; trafiali zatem do... siatkówki jako dyscypliny drugiego wyboru.
Czy w dzisiejszych czasach jest odwrotnie? Że do koszykarskiej reprezentacji Polski trafiają ci, którzy nie zmieścili się w siatkówce? Jak widać, na pewno trafiają do niej cudzoziemcy, wychowani i wykształceni sportowo w innych krajach. Taka to droga na skróty do sukcesów. Czy satysfakcjonująca? No! Mam mieszane uczucia.
Urodzony w Chorwacji Igor Milicić uważa, że Polska ma wielu utalentowanych zawodników, ale niekoniecznie dobrze się ich szkoli. Fot. Marcin Bulanda / Press Focus
