O sztuce budowania legendy

BEZ ROZGRZEWKI

Kilkanaście dni temu starsze pokolenie sympatyków piłki nożnej, a także zawodnicy, trenerzy i oczywiście działacze, wspominali 3 lipca 1974 roku, kiedy to nasza reprezentacja, dowodzona przez Kazimierza Górskiego, we Frankfurcie nad Menem przegrała z Niemcami 0:1 mecz decydujący o awansie do finału mistrzostw świata. Gdyby nie koszmarne warunki - murawa zalana wodą - kto wie, jak zakończyłaby się ta konfrontacja, bo Polska grała w piłkę bodaj najpiękniej i najskuteczniej na tych mistrzostwach. Kilka dni później, w spotkaniu o 3. miejsce, pokonała Brazylię, czym tamta ekipa zbudowała sobie fantastyczną legendę. Można przypuszczać, że co niektórzy kibice z pokolenia ówczesnych nasto- czy dwudziestolatków łatwiej wymienią nazwiska zawodników tworzących tamtą drużynę niż tych, którzy tworzą reprezentację współcześnie. Podobną legendę zbudowała sobie w 1982 roku ekipa Antoniego Piechniczka, która również zajęła 3. miejsce, a jednym z jej elementów nie była (nie jest) wyłącznie prezentowana przez ówczesnych reprezentantów klasa piłkarska, ale okoliczności, w których się to działo. Czyli stan wojenny, bojkot naszej ekipy przez potencjalnych sparingpartnerów i w ogóle - bolesny, dojmująco ponury czas beznadziei, w którym przyszło nam wtedy żyć.

Te legendy - Anno Domini 1974 i 1982 - pozostaną żywe już na zawsze, ale trudno nie ubolewać nad tym, że nie powstały następne, że kolejne pokolenia naszych reprezentantów nic na arenie międzynarodowej nie zdziałały (nie licząc medali grup juniorskich i młodzieżowych, co tylko świadczy, że mieliśmy talenty i... talenty do ich marnowania), może co najwyżej cieszyły się grą i zarabianiem pieniędzy w średniej klasy klubach europejskich.

Trzeba nad tym boleć tym bardziej że świat mamy otwarty jak nigdy wcześniej, że można podglądać wszystko i wszystkich, gdzie i kiedy tylko się chce, uczyć się na każdym kroku i przenosić cudze doświadczenia na rodzimy grunt. Wygląda jednak na to, że tak się nie dzieje, choć trenerzy jeżdżą na rozmaite staże, choć powstają jedna po drugiej akademie, czy to przy klubach, czy to prywatne, choć co roku dyplomy UEFA otrzymują dziesiątki - jeśli nie setki - nowych trenerów, choć stale poprawia się szkoleniowa baza. No więc, w czym tkwi problem? W głowach? Ale dlaczego? Tego już nie jestem w stanie określić; być może trzeba byłoby się odwołać choć w drobnej części do rozważań o „psychice narodu polskiego”.

Popatrzmy w tym momencie na Hiszpanię, czterokrotnego już mistrza Europy (1964, 2008, 2012, 2024), a i mistrza świata z 2010 roku. Ileż oni legendarnych pokoleń zdołali zbudować w tych czasach, w których myśmy co rusz przeżywali rozczarowania, obchodzili się smakiem, gorzko płakali lub ironizowali, odnosząc się do stanu polskiego futbolu. A przecież było kiedyś tak, że o Hiszpanach mówiło się, iż grają jak nigdy, a przegrywają jak zawsze, co dotyczyło również 1982 roku i mistrzostw rozgrywanych na ich terenie; i - o czym była mowa wyżej - bardzo znaczącej wówczas roli polskiego zespołu.

Co zatem dobrego zrobiono w Hiszpanii, czego nie udało się zrobić w Polsce? Różnice widać najlepiej po wspomnianych globalnych sukcesach, jakie zawodnicy i drużyny z tego kraju, zarówno reprezentacyjne, jak i klubowe, odnoszą, ale również po tym, że przyjeżdżają stamtąd i doskonale się u nas aklimatyzują zawodnicy z tamtejszego trzeciego poziomu rozgrywkowego, bardzo często dając dużą jakość. Coś na ten temat mogliby powiedzieć na przykład w Jagiellonii Białystok, gdzie gra Jesus Imaz; albo w Piaście Gliwice, gdzie grał Gerard Badia; albo w Śląsku Wrocław, w którym szalał Erik Exposito. Kluby te - z niebagatelnym udziałem wspomnianych piłkarzy - zdobywały cenne (najcenniejsze) laury. U siebie w kraju o takich zaszczytach mogliby co najwyżej pomarzyć. A pewnie i o takich pieniądzach, jakie u nas zarabiają (zarabiali); i o takiej sławie.

No więc trzeba ponowić pytanie, co tam robią tak bardzo dobrze, a co u nas robi się tak bardzo byle jak, że różnice niemal z każdym rokiem zdają się powiększać; że oni sobie budują wciąż nowe legendy, a my musimy się cieszyć, trzymać i bazować wyłącznie na tych zbudowanych w latach 1974 i 1982? Czy ktoś (wreszcie) udzieli odpowiedzi?

Andrzej Grygierczyk