O niższych ligach wiem wiele

Rozmowa z Grzegorzem Tomasiewiczem, pomocnikiem Piasta Gliwice

Stracone w samej końcówce dwa punkty z Cracovią jeszcze w was się odzywają?

- Był spory niedosyt, bo w Krakowie zasłużyliśmy na wygraną. Nasza gra wyglądała dobrze, w pierwszej połowie nawet bardzo dobrze, choć słyszałem też opinie, że Cracovia zagrała słabo. Niestety, nie zauważa się, że wytrąciliśmy ich atuty, że to przez naszą dobrą grę Cracovia nie pokazała mocnych punktów i była o krok od porażki. Dlatego chciałbym sprostować tę optykę - to nie „Pasy” zagrały słabo, tylko Piast dobrze.

Sporo krytyki - chyba trochę zasłużonej - spadło na wasz atak. Przy lepszej skuteczności powinniście już do przerwy zamknąć to spotkanie.

- To nie jest tak, że przyczepimy się do napastników, bo nie strzelają, że mamy podzielone zadania na formacje. U nas wszyscy atakują i wszyscy się bronią. Całą drużyną potrafimy też zdobywać bramki. Akurat w tym meczu napastnicy wykonali bardzo dobrą robotę, chociażby w przytrzymywaniu piłki. Dobrze trzymał ją Fabian Piasecki, a to był ważny dodatek w naszej grze, a przy tym jeszcze dochodził do sytuacji bramkowych. Fabian po prostu potrzebuje pierwszej bramki.

Pan jako pomocnik nie ma złych statystyk, jeśli chodzi o strzelone gole.

- Może i tak, ale stać mnie na jeszcze więcej. Brakuje mi trochę bramkowych liczb w protokołach, choć zawsze staram się grać jak najlepiej i zawsze z jak największym zaangażowaniem pomagać drużynie. Naturalnie chciałoby się więcej asystować i częściej wpisywać na listę strzelców.

Przed wami mecz ze Śląskiem. Liczycie na to, że wrocławianie będą zdołowani porażką albo zmęczeni środowym meczem w Rydze?

- To dopiero początek sezonu. Trudno, żeby już po dwóch meczach wrocławianie byli zajechani. Poza tym nie ma sensu patrzeć na to, czy ktoś jest po pucharze, czy przed. Poprzednie sezony pokazały, że z tym różnie bywało. Drużyny potrafiły zdobywać medale po pucharach, przegrywać i wygrywać kolejne ligowe mecze. Śląsk to silny zespół, mający bardzo dobrych zawodników. Ma szeroką kadrę, może swobodnie rotować składem. Musimy być w stu procentach gotowi, ponieważ zapowiada się bardzo dobry i ciężki mecz, ale ja wierzę w nasz zespół.

W czym Piast ma przewagę nad Śląskiem?

- Silni jesteśmy przede wszystkim jako drużyna, jako kolektyw. Nikt z kluczowych zawodników nie odszedł latem. To nasz drugi czy trzeci rok razem, więc coraz lepiej się rozumiemy. Stała kadra jest naszą siłą.

W dwóch najbliższych meczach czekają na was wojskowe zespoły - Śląsk i Legia. Zwłaszcza za tydzień w stolicy będzie pan miał coś do udowodnienia.

- Mecze z Legią zawsze mają dodatkowy smaczek. Paru zawodników oprócz mnie występowało na Łazienkowskiej: Czerwiński, Mosór, Szczepański, także trener Vuković, a teraz dołączył do nas jeszcze Rosołek. Nic dziwnego, że każdy z nas będzie chciał wygrać z Legią. Ale to dopiero w następnej kolejce. Teraz misja Śląsk - chcemy wygrać, by spokojnie z czterema punktami jechać potem na Legię. Jest to początek sezonu, dobrze byłoby mocno zaakcentować zdobywanymi punktami. To nam pokaże, o co będziemy walczyć w tym sezonie.

Bardzo młodo odszedł pan z Ruchu do Legii. Nie za wcześnie trafił pan na Łazienkowską, gdzie szanse na debiut w pierwszej drużynie były niewielkie?

- W tamtym okresie w Legii mocno stawiano na szkolenie młodzieży. Akademia Legii miała wtedy bardzo dobre opinie i świetną markę. Nieprawdą jest, że w pierwszej drużynie nie debiutowali wychowankowie z poszczególnych roczników. Dlatego, gdy ktoś mówi „za szybko", to musielibyśmy się cofnąć do tamtego okresu. Być może dziś podjąłbym inną decyzję, ale tego już się nie dowiem. Różnie w życiu się układa. Jedni wyjeżdżają i wracają. Inni wyjeżdżają i zostają. Jednym się udaje, drugim nie.

Na szczęście udało się panu zaistnieć w kraju i teraz ekstraklasa ma z pana pożytek, choć z drugiej strony długo czekał pan na debiut w najwyższej klasie.

- Długo czekałem na swoją szansę, to fakt. Wiedziałem, że jak sam sobie z jakąś drużyną nie wywalczę awansu, to może być ciężko z tym debiutem.

Gdzie nastąpił przełom? W głowie czy jednak w nogach?

- Wydaje mi się, że cały czas szedłem krok po kroku do przodu. Wykorzystałem w pełni ostatni rok młodzieżowca. będąc na wypożyczeniu w Pogoni Siedlce u trenera Dariusza Banasika. Były to dla mnie dobre miesiące. Trener Banasik mi zaufał i dużo mu zawdzięczam. Kolejny krok zrobiłem w Stali Mielec u trenerów Artura Skowronka i Dawida Szulczka, bo u nich jakościowo poszedłem mocno do przodu. To mi pokazało, że umiem grać. Uwierzyłem w siebie. Wróciłem do swojej „starej”, dobrej gry.

No i jeszcze podobno wzrost (167 cm) miał negatywne oddziaływanie...

- Kiedyś były z tym problemy, dzisiaj nie patrzy się na wzrost, tylko decydują umiejętności i forma. Ja się nie przejmowałem wzrostem, robiłem swoje, bo bardzo chciałem być zawodowym piłkarzem. Piłka to moja pasja, wymarzona praca. Fajnie, że mi się udało, ale nie ma się co zadowalać, bo jeszcze dużo meczów przede mną.

Pana atutem jest technika, dobry przegląd pola. Dużo dała gra na szczeblach juniorskich w reprezentacjach Polski?

- To nie do końca jest tak. Są bowiem zawodnicy, którzy w późniejszym wieku dojrzewali piłkarsko. Nie było ich w młodzieżowych kadrach, za to teraz grają na wysokim poziomie. A byli i tacy, którzy grali w reprezentacjach na początku swojej przygody z piłką, a dziś już nie grają w ogóle. To nie jest reguła, choć akurat mi pomogła gra w reprezentacjach, a byłem powoływany we wszystkich kategoriach młodzieżowych.

Kto z pana rocznika najwyżej się wybił?

- Na pewno największą karierę zrobił Jan Bednarek, który gra w dobrych angielskich klubach (aktualnie w Southamptonie) i jest filarem defensywy pierwszej reprezentacji Polski. Za granicą występują też Paweł Bochniewicz - w SC Heerenven - oraz Mateusz Wieteska, zawodnik Cagliari Calcio.

Pan też grywa dużo i jest silnym punktem Piasta.

- Jestem jeszcze w takim wieku, że nie powiedziałem ostatniego słowa. Mam nadzieję, że wszystko, co najlepsze, jeszcze przede mną. Ciężko pracuję, zawsze daję z siebie wszystko dla drużyny i zapewniam, że mam jeszcze czym wystrzelić w górę.

Na boisku rzuca się w oczy pana śląski charakter...

- No tak, mam śląski charakter i on mi dużo pomógł w tym, że jestem w tym miejscu, w jakim jestem.

Piast jest zespołem w większości polskim. Mało jest w lidze klubów o tak polskim portrecie. Pyrka, Mosór, Chrapek, Szczepański, Kądzior, Dziczek, Piasecki, Kirejczyk, pan...

- W Piaście stawia się w większości na Polaków. Podobnie było w Stali Mielec. Oczywiście też mamy w Gliwicach zagranicznych piłkarzy, którzy dają jakość drużynie i super się dogadują z zespołem i dbają o atmosferę w szatni. Ja jestem z tego faktu zadowolony.

Jaki prywatnie jest Grzegorz Tomasiewicz? Czym poza piłką lubi się pan zajmować?

- Od półtora roku moim oczkiem w głowie jest Janek. Synowi poświęcam cały wolny czas przed treningami i po. Przebywanie z dzieckiem jest wymarzoną, najlepszą rozrywką. Zabawy, spacerki, place zabaw, huśtawki to teraz mój świat poza piłką.

Zaprzecza pan teorii, że po urodzeniu się dziecka sportowiec ma rok w plecy?

- Dlatego na przekór dopowiem, że dzięki Jankowi poszedłem jeszcze bardziej do przodu. A na co dzień lubię śledzić sportowe wydarzenia, zwłaszcza piłkarskie. Interesuję się także niższymi ligami, bo po karierze chciałbym być skautem. To moje hobby. Gdyby ktoś spytał mnie o jakiegoś zawodnika z niższej ligi, spytał o jego klub, to wiem wszystko. Odpowiem na każde pytanie.

Rozmawiał Zbigniew Cieńciała