Sport

O co pytać i za co przepraszać, czyli terroryści na korcie

MUCHA NIE SIADA - Tomasz Mucha

I znowu lament nad spsiałym dziennikarstwem. Dobiegł tym razem zza wielkiej wody, bo reporterzy akredytowani na US Open konferencję Igi Świątek śmieli zacząć od pytań nie o właśnie wygrany mecz, tylko o piosenkarkę Taylor Swift. Jak powszechnie wiadomo (jak komu oczywiście) Iga jest zagorzałą fanką mega gwiazdy popu, bywa na jej koncertach, nuci pod nosem jej piosenki, zna wszystkie płyty i nic dziwnego, że dziennikarzy (a więc miliony ich czytelników, słuchaczy, widzów) ciekawi, co jedna ikona popkultury myśli o innej, albo inaczej: co zwyczajna dziewczyna z niebywałym talentem sportowym myśli o zaręczynach idolki i jej zapowiedzi nowego albumu. Ja się akurat nie dziwię tym pytaniom, ot, życie - to poza kortem bywa czasem naprawdę ciekawsze od nudy wiejącej często z tenisowego kwadratu.

Ale oburzeni terroryści - tenisa i rzekomych dziennikarskich standardów - chcieliby najpierw usłyszeć sto któreś to samo banalne pytanie o sto któryś taki sam zwycięski mecz - z bajglem lub z bagietką, czyli do zera lub do jednego. Cóż za hipokryzja! Sport i przestrzeń wokół niego są pełne takich absurdów, to oczywiście nic odkrywczego - rzeczywistość nigdy nie jest idealna. Ciekawe jednak, że najwięcej głupich sądów i przekonań wynika nie z przepisów i regulaminów, lecz reguł niepisanych, umownych, które wydają się powszechnie obowiązujące niejako same przez się, utwardzone siłą tradycji, zaślepionej, że świat się zmienia. Zamiatać to!

Taką niepisaną, durną regułą (?) jest niby ta, że w kontakcie ze sportowymi bohaterami naszych czasów środki masowego przekazu muszą odklepać formułki typu „jak się grało, jak się czuło, dlaczego odbiłaś w prawo, a nie w lewo, co sądzisz o rywalce” i inne podobne michałki zamiast - skoro nadarza się okazja! - zapytać o sprawy autentycznie ich pasjonujące. Absurd! Najwięksi w światowym sporcie to przede wszystkim ludzie, tacy sami jak ich kibice, z krwi i kości, pełni pasji i emocji, a nie maszyny, nawet jeżeli większość z nich chce być tak postrzegana. Więc przybliżajmy ich do żywych, a nie czyńmy z nich bezdusznych robotów, bo oni nie zasypiają, licząc w głowie punkty zamiast barany.

Innym absurdem w tenisie jest przepraszanie za tzw. net cord, czyli punkt zdobyty po siatce, gdy piłka, zahaczając o nią, spada na stronę przeciwnika. Ma być tak: szczęśliwiec, czyli tak naprawdę - umówmy się! - pospolity prymityw, który w tak niehonorowy sposób wygrał wymianę, powinien od razu i bezwzględnie podnieść rękę w ramach przeprosin, no bo popełnił straszne przestępstwo. I to tak, aby „oszukanemu” gest czasem nie umknął i raczył go łaskawie przyjąć. Nie zaszkodziłoby oczywiście, by w akcie samobiczowania winowajca się jeszcze pokłonił, najlepiej uderzając czołem w kolano, po czym poddał mecz z powodu rozwalonej łepetyny, oczywiście na własne życzenie. Tak byłoby sprawiedliwie! No ale już dobra, nie wymagajmy za wiele… Nic to, że siatkowego łobuza w duchu rozpiera szczęście, bo okazał się lepszy (sprytniejszy) od rywala, a może nawet - gdy akurat go nie lubi (a co, ma prawo!) - w sekrecie zrywa boki, że zrobił przeciwnika „w ciula”, choć niechcący...

Do takiej mniej więcej dramy doszło wczoraj w nocy, gdy Jelena Ostapienko po przegranym meczu zarzuciła nomen-omen Taylor (już nie Swift) Townsend brak klasy, bo Amerykanka nie przeprosiła za wspomniany net cord. Taylor - tenisistka - argumentowała, dlaczego ma przepraszać za nieumyślne zagranie, przecież nie celowała w siatkę z intencją oszukania Jeleny - ale i tak jak grochem o ścianę. Oburzona Ostapienko wciągnęła w tę gównoburzę także Igę Świątek, podając ją - oraz Arynę Sabalenkę - za wzorcowy przykład tenisistek, które „z automatu” zawsze przepraszają za net cord. Miałby być to dowód, że tak jest właściwie.

Jasne, przepraszają, ale - generalnie - głupszej, bardziej bezsensownej i pełnej hipokryzji sytuacji kortowej chyba już nie znajdziemy. Czyli podążając za tokiem rozumowania „terrorystów przeprosin” tacy siatkarze powinni błagać o wybaczenie za każde obicie piłką siatki (a przecież serwując, specjalnie wręcz w nią celują!), a piłkarze, hokeiści czy laskarze za każdego gola zdobytego po odbiciu piłki lub krążka od nogi rywala, poprzeczki lub słupka... Aha.

Zdaje mi się, że w tenisie - i nie tylko zawodowym - są znacznie cięższe „przestępstwa” niż net cord, na przykład: wcelowanie piłką w ciało rywala w grze przy siatce - z premedytacją, bo wtedy ten nie ma szans odbić piłki; prowokowanie i werbalne obrażanie konkurenta - bo jest lepszy; wyzywanie sędziów od najgorszych - za „niesprawiedliwe” werdykty; nie wspominając już o autodestrukcji w łamaniu własnych rakiet i, w skrajnych przypadkach, grzmoceniu nimi w siebie, modelowo jak Andriej Rublow.

Sport jest częścią naszego życia i bardzo proszę nie kreujmy się na błądzących w chmurkach ignorantów, że go nie dotyczy - nie udawajmy idiotów, że młoda tenisistka nie pasjonuje się życiem gwiazd popkultury, a inna ma przepraszać za to, że żyje, że jest sprytna i że wygrała mecz. Przynajmniej w tym nie było nudy.