O co Biega?
REMANENT - Jerzy Chromik
Pamiętam sporo śmiesznych kwestii i błyskotliwych odpowiedzi sportowców. Od dziesięcioleci mam z przodu głowy (dziś większość redaktorów ma wszystko nie wiadomo dlaczego z tyłu, a przecież wtedy trudniej po to sięgnąć) pytanie zadane po etapie Wyścigu Pokoju:
– Panie Staszku, dlaczego nie udało się dziś wygrać?
– Szłem, jak mogłem, ale nie szło...
A po ceremonii nagradzania zwycięzców w olimpijskich zawodach wioślarskich inny rezolutny dziennikarz zapytał bez wahania:
– Co czułeś, stojąc na najwyższym stopniu podium?
– Wiatr we włosach – padła jakże szczera odpowiedź nad wodą.
A tak na marginesie. Nie wiem i już się pewnie nie dowiem, dlaczego prawie dla każdego przedstawiciela mediów jest oczywiste, że może, a nawet powinien zwracać się do sportowca, a co gorsze sportsmenki, „per ty”. Zaczepieni mówią grzecznie – panie redaktorze, ale są bezradni, bo przecież nie zapytają przed kamerą: od kiedy to razem trenujemy i czujemy się jak przy kuflu napoju z pianką?
Zakończony w niedzielę turniej Australian Open dostarczył kilku nowych przykładów. Po pytaniu do Madison Keys, jak się czuje w glorii zwyciężczyni, ta odpowiedziała po prostu:
– Dobrze!
A pewnie większość widzów oczekiwała odpowiedzi:
– Mam tego serdecznie dosyć, jestem wściekła po tej wygranej.
Poza pytaniami, które ośmieszają zadających je dziennikarzy lub byłych zawodników obsadzanych na kortach w roli „wywiadowców”, są też niestety także takie, które drażnią, a nawet bolą pytanych. Nie ma w nich taktu, krzty dobrego wychowania, bo są albo objawem głupoty, albo sposobem na wyprowadzenie sportowca z równowagi. Pisał o tym ostatnio na sport.pl Michał Kiedrowski. Przytoczę tylko jeden przykład: John Fitzgerald postawił 19-latka Learnera Tiena po zwycięstwie z Daniiłem Miedwiediewem pod dziwną ścianą zarzutów.
– Ktoś tak młody nie może być tak dobry!
W skrócie: – Jak tak możesz, tobie po prostu nie wypada wygrywać z tak znanymi i utytułowanymi graczami! Przesada czy prowokacja? A może zwykły brak szacunku dla rozmówcy...
I na koniec historyjka brzmiąca jak anegdota. Trafiłem do tygodnika „Sportowiec” pełen zapału. Jak każdy adept chciałem zaimponować starszym w fachu. Rozumiem więc dobrze dzisiejszych początkujących, gotowych do zaistnienia w zawodzie za wszelką cenę. W 1984 roku wysłano mnie na pierwszą konferencję prasową do Polskiego Związku Piłki Nożnej, wtedy jeszcze mającego siedzibę w Alejach Ujazdowskich. Wróciłem dumny, bo zadałem podczas niej dwa mądre pytania, tak mi się przynajmniej wydawało, i to samemu prezesowi.
Mój redakcyjny kolega i mistrz, Maciek Biega, spojrzał na mnie z politowaniem i powiedział:
– Żeby mi się więcej to nie powtórzyło! Młody, pomyśl trochę, jesteś w sali, a obok ciebie kilkunastu cymbałów, przypadkowych w zawodzie. Wymyśliłeś dobre pytanie i je zadajesz głośno. Pada ciekawa odpowiedź, wszyscy spisują ją gorliwie i drukują nazajutrz w gazetach. A ty pisujesz do tygodnika, więc przegrywasz! Zapamiętaj – rozmowa tylko w cztery oczy, konferencje prasowe są dla niezbyt lotnych i leniwych.
Kto pyta, nie błądzi? Owszem, ale są całkiem liczni tacy, którzy błądzą... pytając.
Jan Urban przy Roosevelta w latach 80. (po prawej Marek Majka). „Od zawsze” był wdzięcznym rozmówcą, więc warto było poczekać na zadanie mu trudnych pytań. Ale... już bez świadków. Fot. Archiwum rodzinne