Sport

O bramkę nie trzeba się martwić

Rozmowa z Edwardem Ambrosiewiczem, byłym bramkarzem Szombierek, dziś trenerem bramkarzy

Według Edwarda Ambrosiewicza, Łukasz Skorupski powinien być numerem 1 w bramce reprezentacji. Fot. Paweł Andrachiewicz/PressFocus

Można chyba powiedzieć, że polska piłka bramkarzami stoi. Obsada innych pozycji często stanowiła problem, za to bramkarze z reguły należeli do najlepszych.

- Rzeczywiście, w Polsce nie brakowało i nie brakuje świetnych bramkarzy, grających często w topowych ligach. Mamy bardzo duży wybór… Wydaje mi się, że najlepiej by było, gdyby w reprezentacyjnej bramce stał fachowiec, który nie tylko ma talent, klasę, ale i doświadczenie. Takie, jakie miał Szczęsny. Doświadczenie jest superważne, bo daje pewność siebie, której zwyczajnie nie da się nauczyć. Ten czas i ilość meczów rozegranych są po prostu niezbędne. Za tym idzie akceptacja zespołu i trenera, które dają spokój. Spokój przynosi też pewność, że nie jest się ocenianym zbyt krytycznie, kiedy popełni się błąd. Oczywiście chodzi mi o sztab trenerski, a nie o opinię publiczną. Wydaje mi się, że z obecnymi bramkarzami w reprezentacyjnymi jest zbyt duże zamieszanie.

Chodzi o rotację na tej pozycji?

- Tak. To nie jest dobre. W tej chwili powinien być już wybrany pierwszy bramkarz. Już w ostatnich meczach Ligi Narodów grać powinien ten sam zawodnik. Bramkarze grają, ale do końca nie wiedzą, na kogo w końcu postawi selekcjoner. Bramkarz głupieje, towarzyszy mu nerwowość, że jakiś błąd może pozbawić go miejsca w bramce. Tymczasem powinien czuć, że jest jedynką. Paradoksalnie, po słabym meczu, jakiejś fatalnej interwencji, można takiemu bramkarzowi… zawierzyć. Tak było ze mną (uśmiech). Gdy puściłem jakiegoś  babola, to była pewność, że przez najbliższe miesiące to się nie powtórzy! Stabilnemu, dobrze wyszkolonemu bramkarzowi, koncentracja wtedy rośnie!

Pan doskonale o tym wie, bo pana bramkarska kariera była niezwykła.

- Faktem jest, że rozegrałem jako bramkarz około 1000 meczów ligowych. W ekstraklasie dokładnie 100, na jej zapleczu 280. Resztę w niższych klasach - trzeciej, czwartej lidze, choć zdarzyło mi się zagrać też w B-klasie. Znam więc wszystkie klasy od podszewki (uśmiech). Poziom gry jest różny, ale pasja do piłki w tych niższych ligach jest często większa niż w wyższych, gdzie przede wszystkim gra się za pieniądze.

Szczęsny mógł coś jeszcze tej reprezentacji dać?

- Mógł. Trudno jednak podważać jego decyzję, może była ona podyktowana uwarunkowaniami rodzinnymi, może przesytem. Osiągnął dużo, może nie widział sensu ciągnięcia dalej kariery w kadrze, widział, że poziom reprezentacji trochę się obniżył, jest coraz starsza, coraz gorsza i nie chciał uczestniczyć w tej zmianie pokoleniowej. Ale gdyby został, niczego by nie zmienił i byłby tak samo mieszany z błotem, jak obecni reprezentanci. Po prostu - wyczuł moment, kiedy trzeba było odejść.

A który z jego następców powinien być bramkarzem nr 1 w reprezentacji?

- Uważam, że Skorupski. Choć Bułka ma świetne warunki fizyczne, Skorupski jest bardziej elastyczny. Bułka momentami boi się wychodzić na przedpole. Źle zachował się przy pięknej bramce Cristiano Ronaldo wbitej przewrotką. Portugalczyk fajnie strzelił, ale nasz bramkarz wpadł do bramki, nie starał się dobrze ustawić, „przeczytać tego dośrodkowania”, nie przewidział toru lotu piłki. Oglądałem powtórki kilkakrotnie i Bułka wręcz zachował się tak, jakby nie chciał podjąć próby obronienia tego strzału. Choć ten strzał był ładny, to nie był fantastyczny i sytuacja była do uratowania. W takich momentach Bułce brakuje tego wyczucia…

A Skorupski potrafi wybronić strzał w sytuacji, gdy powinna paść bramka.

- Dokładnie tak. Po tych wszystkich meczach postawiłbym właśnie na niego i nie szukał kwadratowych jaj. Wiem, że są inni, ale Skorupski jest w tej chwili gotowy, żeby zostać pierwszym bramkarzem reprezentacji na stałe.  Grabarę można wypróbować nawet prędzej niż Bułkę, ale z nim jest problem innego rodzaju. Jego wypowiedzi, cięty język, nieoglądanie się na innych mogą wprowadzać w reprezentacji nerwową atmosferę.

Przez ostatnie dekady szkolenie bramkarzy chyba się zmieniło?

- Owszem. Przede wszystkim zmieniła się gra, bo od początku lat 90. bramkarz nie może łapać piłki po podaniu od własnego zawodnika. To była rewolucja.

Wiem, że kilku bramkarzy nie umiało się przystosować i zakończyło karierę!

- Ja akurat z tym nie miałem problemu, bo na treningach dużo grałem w polu i byłem nieźle zaawansowany technicznie. To była dla mnie nawet trochę radość, że mogłem bardziej się wykazać. Przejście u mnie na nowy styl gry odbyło się bezboleśnie.

Dziś jest pan fachowcem od szkolenia młodych chłopaków na bramkarzy. Ma pan wielu podopiecznych w różnych klubach. Mamy talenty wśród dzieci na podwórkach?

- Zdecydowanie! Dam przykład dziewczynki, którą trenowałem w Rudzie Śląskiej. Nazywa się Lena Latacz. Ma 14 lat, gra w U-15 i teraz na Stadionie Narodowym wygrała z UKKS Katowice w tej kategorii wiekowej finał turnieju dziewczęcego „Z Orlika na Stadion”. Została wybrana najlepszą bramkarką tego turnieju. To wielki talent. Przez wiele lat pokazywała charakter i umiejętność ciężkiej pracy. Prowadziłem ją w Gwieździe Ruda Śląska, potem przejęli ją inni trenerzy.  Jest coraz więcej specjalistów od szkolenia bramkarzy, którzy potrafią uczyć i przekazywać to, co w grze bramkarza jest najważniejsze. To dobrze, bo kształcenie nawyków u najmłodszych jest bardzo ważne. Miałem i mam też starszych podopiecznych. 19-latka Patryka Letkiewicza trenowałem gdy grał w Silesii Piekary Śląskie, dziś jest pierwszym bramkarzem Wisły Kraków. Trenowałem Kubę Bieleckiego, który z Szombierek przeniósł się do Ruchu. Nadawałem mu jako dzieciaczkowi pierwsze szlify. Marcel Potoczny też jest dziś w kadrze Ruchu i robi stałe postępy. Muszę powiedzieć, że lubię to zajęcie. Angażuję się pod każdym względem. Zależy mi na moich podopiecznych. Ich rodzice to doceniają, pamiętają o mnie, ślą życzenia na święta (uśmiech), nawet gdy ich dzieckiem zajmuje się już ktoś inny. To miłe.

Ilu ma pan teraz podopiecznych, z którymi pracuje indywidualnie?

- Około dwudziestu. W różnych klubach, różnych rocznikach. Mamy wielu chłopaków do 14. roku życia, najmłodszy chłopiec ma 7 lat. Rzuca się dobrze w obie strony i chce pracować.

Jak to „w obie strony?” Można rzucać się w jedną?

- Można. To kwestia nawyków. Zdarza się, że chłopiec rzuca się tylko w jedną, a w drugą… w ogóle! Tylko podbiega i łapie piłkę na stojąco. Albo potrafi się rzucić na przykład w prawo, a w lewo przekręca najpierw ciało całym obwodem i broniąc spada przodem do bramki, a tyłem do boiska! Tak mu pasuje!

Ale przecież w dorosłej piłce tak się nie da.

- Nie da. Dlatego trzeba pracować nad wykorzenieniem tego rodzaju nawyków. Są różne metody na to i jest wielka radość u mojego podopiecznego, ale i u mnie, gdy po kilku tygodniach albo miesiącach da się to przezwyciężyć. Satysfakcja wielka, a radość trudna do opisania, gdy wreszcie rzuci się prawidłowo (uśmiech).

Zawsze się udaje przezwyciężyć złe nawyki?

- Nie zawsze, niektórzy rezygnują z tego powodu z dalszego szkolenia. Chłopak widzi swoją niemoc i uznaje, że woli grać w polu. Nie ma w tym nic złego, nie ma co dzieci szufladkować w tym wieku. Nie wyszło na bramce, ale w polu może być zupełnie inaczej. U mnie było odwrotnie, do bramki wszedłem dopiero gdy miałem 13 lat. Dziś zaczyna się szkolenie znacznie wcześniej. Gdy masz dziś 10 lat, już musisz być bramkarzem, jeśli rzeczywiście chcesz nim być.

Czyli jeśli chodzi o polską bramkę – jest pan spokojny.

- Tak. Jestem przekonany, że wkrótce w reprezentacji pojawi się ktoś kolejny, nowy, zdolny. Dziś w ekstraklasie mamy zdolnych golkiperów. Trelowski czy Mrozek - to rokujący bramkarze. Jest tylko jeden problem.

Jaki?

- Zbyt wcześnie, moim zdaniem, młodzi bramkarze wyjeżdżają zagranicę. Powinni pograć więcej u nas, ustabilizować formę, okrzepnąć, nabrać doświadczenia. Po to, żeby po wyjeździe nie przepaść. To jest niecierpliwość menedżerów i chęć zarobku.  A jest dużo przykładów, że zagraniczne kluby kupują naszych bramkarzy, a potem oni wracają do Polski, gdy nie udaje się wywalczyć miejsca w składzie. Szkoda tych chłopaków… Na koniec chcę powiedzieć, że ciężko trenować warto nie tylko za dzieciaka. Mam zajęcia ze znacznie starszymi. Przykładem jest bramkarz Michał Ochałek z grającej w „okręgówce” Unii Strzybnica. Jest lekarzem pogotowia ratunkowego w Cieszynie. Ma 34 lata. Ciężko pracuje, ale jeszcze nie opuścił u mnie treningu. Trenujemy indywidualnie dwa razy w tygodniu. Przyjeżdża prosto z dyżuru. Dla mnie to przykład tytana pracy. Wielu bramkarzy w wyższych ligach mogłoby trenować tak ciężko, jak on. Dodatkowo gra w reprezentacji polskich lekarzy, w tym roku zdobyli 3. miejsce na mistrzostwach świata w Australii. To się nazywa pasja!

Rozmawiał Paweł Czado

Edward Ambrosiewicz: całe życie na bramce! Fot. Paweł Czado

Edward Ambrosiewicz

Ur. 20 listopada 1964 roku.

Rozegrał w barwach Szombierek i Śląska Wrocław dokładnie 100 meczów w ekstraklasie. W Szombierkach spędził łącznie 14 sezonów. Karierę zakończył w wieku 53 lat.

Kluby: Wigry Suwałki, Szombierki Bytom, Śląsk Wrocław, Szombierki, Polonia/Szombierki Bytom, Janina Libiąż, Polonia/Szombierki, Concordia Knurów, Hutnik Kraków, Proszowianka Proszowice, Wigry Suwałki, Odra Miasteczko Śląskie, Slavia Ruda Śląska, Koszarawa Żywiec, Źródło Kromołów, Orzeł Miedary, Szombierki, Zryw Radonia, Drama Zbrosławice, MKS Sławków, Jedność Strzyżowice, Olimpia Boruszowice, Silesia Piekary Śląskie.