Sport

Nocni włóczędzy

Sędzia Tomasz Musiał dopiero w listopadzie będzie mógł powrócić na ligowe boiska. Fot. PressFocus

PODWÓJNY NELSON - Bogdan Nather

Załóżmy, że sędziowie Bartosz Frankowski i Tomasz Musiał po nocnej eskapadzie ulicami Lublina ze znakiem drogowym (nomen-omen zakazu) pod pachą nie zostali zatrzymani przez policjantów. Czy wtedy wszystko byłoby w porządku? Nic podobnego! Obaj wieczorem, będąc „na fleku”, usiedliby przed monitorami telewizorów i podejmowali decyzje w ważnych momentach meczu Dynamo Kijów - Glasgow FC.

W tym momencie aż ciśnie się na usta pytanie i wątpliwość, czy to był pierwszy taki „wyskok” wspomnianych arbitrów (znak drogowy sobie darujmy, bo to nieistotne, ale promile alkoholu już tak)? Kto nam zaręczy, że tak właśnie było? Wielu kierowców złapanych przez stróżów prawa na prowadzeniu samochodów „na podwójnym gazie” zarzeka się na wszystkie świętości, że pierwszy raz prowadzili po spożyciu alkoholu. Nigdy nie daję wiary takim delikwentom, powiem więcej - nawet gdybym na pustyni konał z pragnienia nie daliby oni rady przekonać mnie, że łyk wody dobrze mi zrobi.

Ze wzruszenia łzy ścisnęły mi gardło, gdy przeczytałem oświadczenie arbitra z Krakowa, że „nie zostały mi postawione żadne zarzuty, zostałem natomiast faktycznie ukarany mandatem”. Tyle tylko, że w sporządzonej przez policjantów notatce stało jak byk, że obaj winowajcy dopuścili się uszkodzenia infrastruktury drogowej, tj. naruszyli artykuł 85 Kodeksu Wykroczeń. Wina panów Frankowskiego i Musiała była bezsporna. Zachowanie obu naszych międzynarodowych (sic!) rozjemców było skrajną nieodpowiedzialnością, chyba naiwnie sądzili, że sprawa rozejdzie się po kościach. A przecież nie ciska się cegłą w szybę wystawową sklepu jubilera, gdy metr obok stoi policjant. Przed laty zasugerowałem sędziemu Musiałowi, by dla dobra polskiego futbolu zakopał w ziemi swój gwizdek. W świetle ostatnich wydarzeń wychodzi na to, że była to dobra rada, bo uniknąłby skandalu i wstydu na całą Polskę oraz pół Europy, którym okrył nie tylko środowisko sędziowskie. Jego kolega, Bartosz Frankowski, nie pozostawił na sobie suchej nitki. „To była głupota, ułańska fantazja, nawet nie wiem, jakiego użyć określenia” - powiedział w rozmowie w "TVP Sport" arbiter z Torunia. Zaś w "Kanale Sportowym" dodał, że „zakończył swoją przygodę z trunkami”. Chciałoby się powiedzieć lepiej późno niż wcale...

Nie dowierzałem własnym oczom, gdy w środę zapoznałem się z komunikatem rzecznika dyscyplinarnego Polskiego Związku Piłki Nożnej Adama Gilarskiego. Mianowicie postanowił on zastosować wobec wymienionych arbitrów środek zapobiegawczy w postaci zakazu prowadzenia zawodów piłkarskich organizowanych przez PZPN oraz Wojewódzkie ZPN ze skutkiem natychmiastowym na okres 90 dni. Dla mnie jest to żart w kiepskim guście, by nie powiedzieć kpina, ponieważ nałożona kara jest niewspółmierna do popełnionego przewinienia. Czego lub kogo boi się futbolowa centrala? Werdykt ów oznacza, że w listopadzie panowie Frankowski i Musiał w majestacie prawa będą mogli wrócić do sędziowania. Czy zatem należy się dziwić, że do władz PZPN-u i Kolegium Sędziów PZPN przylgnęła etykietka „leśne dziadki”? W tym konkretnym przypadku nie uznaję kompromisów i oświadczam, że po powrocie obu panów do sędziowania owszem, będą wystawiane im oceny, lecz ja nie będę uwzględniał ich w rankingu „Kryształowy gwizdek”. Trzeba mieć zasady i nie udawać, że nic się nie stało. A przede wszystkim byłoby to nieuczciwe wobec pozostałych rozjemców, którzy nie uczestniczą w nocnych wycieczkach zakrapianych alkoholem.

Na zakończenie niniejszego felietonu przytoczę pewne zdarzenie sprzed lat. Na jednym z meczów poznałem młodego i ambitnego arbitra, który w cywilu był lekarzem. Kiedy kilka dni później przypadkowo spotkałem szefa sędziów jego okręgu i niezobowiązująco zapytałem, czy mógłby sprawdzić kwalifikacje mojego „protegowanego”. Kiedy kilka tygodni później znowu na siebie wpadliśmy, zapytałem go o opinię na temat owego sędziego. Wypalił prosto z mostu: „Panie Bogdanie, pański kandydat chcąc piąć się,musi nauczyć się przynajmniej jednej z dwóch rzeczy, albo nauczy się sędziować, albo pić”. Czyżby w Polsce czas zatrzymał się w miejscu?