Nigdy nie szukałem innego klubu
Rozmowa z Jerzym Gorgoniem, gwiazdą Górnika Zabrze i reprezentacji Polski
– „Florek” był świetnym obrońcą i świetnym człowiekiem. Kiedy zaczynałem w Górniku, żelazną parę stoperów tworzył wspólnie ze Stanisławem Oślizło. Byli zaawansowani wiekowo, ale zdążyłem się jeszcze od nich bardzo wiele nauczyć. Finał Pucharu Zdobywców Pucharów w 1970 roku w Wiedniu zaliczyliśmy wspólnie.
Z tych wielkich piłkarzy Górnika, którzy błyszczeli w latach 70., jest pan jedynym, który pochodzi z Zabrza.
– Zgadza się (uśmiech). Wielu świetnych zawodników pochodziło z okolicznych miast – Bytomia, Gliwic, Katowic czy Rybnika. A ja jestem z Zabrza, z Mikulczyc (uśmiech).
A przecież w sumie niewiele brakowało, a Górnikowi sprzątnąłby pana sprzed nosa inny ligowy klub. Bardzo interesowała się panem… Pogoń Szczecin, która chciała za wszelką cenę ściągnąć zdolnego juniora do siebie. Górnik zorientował się ponoć w ostatniej chwili.
– Tak było. Już nie pamiętam, jak nazywali się działacze Pogoni, którzy nas odwiedzili i nie mam pojęcia, w jaki sposób Górnik dowiedział się o tym zainteresowaniu. Niedługo potem do mieszkania rodziców wpadli z kolei działacze Górnika z inżynierem Franciszkiem Gładychem na czele. Wręcz z lekkim wyrzutem – chyba wobec samych siebie – pytali, jak to jest możliwe, że mając takiego piłkarza pod nosem, dotąd go nie zauważyli (uśmiech). Oczywiście cieszyłem się z tego zainteresowania. Wszystko odwróciło się błyskawicznie – w ciągu paru dni zostałem piłkarzem Górnika. Było mi w Zabrzu bardzo dobrze, nigdy już nie szukałem innego klubu w Polsce.
Muszę panu powiedzieć, że zawsze kojarzył mi się pan z… serialowym Janosikiem, czyli aktorem Markiem Perepeczko. Obaj potężni, mocno zbudowani, silni, umięśnieni, byliście idolami ówczesnej młodzieży. Siła miała znaczenie, w karierze, którą pan zrobił. Te gole, które pan zdobywał po pierońsko mocnych uderzeniach z 30 metrów, do dziś kibice wspominają z zachwytem. Nawet tutaj, teraz, w Hamm.
– Cóż, muszę przyznać, że słabego strzału to nie miałem… (skromny uśmiech). Ale do Marka Perepeczko porównać się nie mogę, w piłce nożnej chodzi o zupełnie inny rodzaj siły niż w aktorstwie (uśmiech). Perepeczko był świetnie umięśniony, ale piłkarz nie może taki być. Z takimi mięśniami nie miałby aż takiej szybkości i zwrotności, zrywu. W naszym przypadku trzeba to wypośrodkować. Siła w piłce odgrywa dużą rolę, ale nie jest decydująca.
Celował pan w meczu z Haiti?
– To nie karabin maszynowy (uśmiech). Po prostu uderza się w stronę bramki z odległości 30-35 metrów. Co ta piłka zrobi po drodze to już inna sprawa, trochę szczęścia jest potrzebne. Oczywiście, trzeba uderzyć ją w odpowiedni sposób, żeby poszła generalnie tam, gdzie chcemy. I już!
Trenował pan te strzały?
– Uderzenie z dystansu trenowaliśmy wszyscy. Choćby pod koniec treningu, każdy po pięć rzutów wolnych z mniejszej i większej odległości. Z murem i bez muru. Jeden miał większą smykałkę, inny mniejszą.
Jak się panu grało na środku reprezentacyjnej obrony w parze z Władysławem Żmudą?
– Świetnie, świetnie... Był młodszy, ale niezwykle pojętny. Nie trzeba mu było mówić, wszystko chwytał w lot. Był spokojny i nie grał na pokaz. Jego interwencje często nie były widowiskowe, cóż to niby wybić szpicem piłkę, ale to bardzo mylące. Coś, co nie jest efektowne, potrafi być bardzo skuteczne. Tak właśnie grał Władek. Był znakomitym obrońcą. Jego zagrania dawały pewność siebie drużynie, a i partnerowi z formacji (uśmiech).
Niektórzy pewnie będą zaskoczeni, ale jest pan jedynym piłkarzem Górnika, który był zarówno mistrzem, jak i wicemistrzem olimpijskim oraz członkiem drużyny, która zdobyła trzecie miejsce na świecie. Przypadki losowe sprawiły, że Włodzimierza Lubańskiego i Zygfryda Szołtysika zabrakło już na mistrzostwach świata, z kolei Andrzej Szarmach nie zdążył załapać się na igrzyska w Monachium. Był pan jednym z ulubionych piłkarzy Kazimierza Górskiego?
– Uważam, że ewentualne sympatie nie miały tu nic do rzeczy. Trener Górski był sprawiedliwy, był fachowcem. Musiałeś być dobry, musiałeś się sprawdzić, żeby wskoczyć do składu. Dlatego wystawiał tych piłkarzy, którym to miejsce rzeczywiście się należało. Cieszę się oczywiście, że trafiłem do drużyny jego marzeń, nie boję się tak powiedzieć. Miałem niesamowite szczęście grać w tym okresie, gdy – jeśli chodzi o materiał piłkarski – nie było słabych punktów. To była złota drużyna! Lata 1972, 1974 i 1976, wspominam wspaniale. Gorzej było w 1978, ale przecież też dotarliśmy daleko (miejsce 5.-8. podczas mistrzostw świata w Argentynie - przyp. red.).
W 1976 roku w finale olimpijskim przeciw NRD nie wystąpiłem. Dziennikarze pisali potem, że się przestraszyłem odpowiedzialności i w ostatniej chwili zrezygnowałem z gry. To była wielka bzdura!
A jak było naprawdę?
– Prawda jest taka, że doznałem kontuzji w meczu półfinałowym z Brazylią. Rywal uderzył mnie kolanem w żebra. Miałem trzydniową przerwę w treningach i wydawało mi się, że dochodzę do siebie. Przed finałem mówię sobie: „Rozgrzej to miejsce maścią i poćwicz, jakoś to przejdzie”.
Byłem przewidywany do składu, podczas rozgrzewki robiłem intensywne skręty tułowia i nagle znowu zaczęło mnie kłuć z boku. Zastanawiałem się, co robić. Nie mogłem przecież wejść na boisko i po kilku minutach z niego zejść, to byłoby niepoważne. Drużyna straciłaby możliwość ważnej zmiany w dalszej części gry. Powiedziałem więc, powodowany odpowiedzialnością, że nie mogę zagrać. W świat poszła fama, że Gorgoń się bał. Ja nie chciałem grać ze strachu?! Ludzie kochani! To zwyczajnie krzywdzące. Przecież wcześniej grałem w tylu ważnych meczach i nie zawiodłem. Przecież marzeniem każdego piłkarza jest grać w meczach o taką stawkę, po to tym piłkarzem się zostaje. A tu coś takiego…
Jest jeszcze jeden przykry moment w pańskiej karierze. Podczas mundialu w Argentynie Jacek Gmoch nieoczekiwanie nie wystawił pana w meczu z gospodarzami. Zastąpił pana na środku obrony Henryk Kasperczak.
– Gmoch tłumaczył się w ten sposób, że Argentyńczycy mieli grać bardziej dołem niż górą i Kasperczak – wiadomo, że lepszy technicznie ode mnie – miał sobie lepiej poradzić niż ja. Jednak ja byłem zdecydowanie lepszym obrońcą. Grając z gospodarzami, nie można nagle zmieniać linii defensywnych. Powodów, że przegraliśmy tamten mecz, było oczywiście więcej, choćby niewykorzystany karny Deyny. Jakoś to się źle wtedy poukładało…
Najmilej podobno wspomina pan słynny mecz z Anglią na Wembley w 1973 roku. Przez Anglików został pan nazwany „The Telephone Booth”, bo z potężnej postury i w czerwonej koszulce przypominał pan wyspiarzom ich czerwone budki telefoniczne.
– Można powiedzieć, że ten mecz nas stworzył. Jednak... nie chciałbym go powtórzyć! Jego przebieg był niezwykły, szczęśliwy dla nas, ale to była taka walka, taka nerwowość, że trudno uwierzyć. Ale właśnie bez tego meczu nie byłoby tamtej reprezentacji Polski. Porażka sprawiłaby, że wszystko potoczyłoby się inaczej. Drużyna prawdopodobnie by się rozpadła, nie byłoby mowy o sukcesach. Świetnie wspominam też mecz z Brazylią o trzecie miejsce. Wygraliśmy z ustępującym mistrzem świata, nie tracąc gola, co dla mnie jako obrońcy jest powodem do satysfakcji.
Rozmawiał Paweł Czado
Jedyny taki turniej
W weekend w niemieckim Hamm odbył się turniej im. Stefana Florenskiego. Właśnie tam mieszka rodzina tego zmarłego w 2020 roku obrońcy. Mecze odbywały się na boisku TuS Germanii Lohauserholz. Zwyciężyła trzeci raz z rzędu drużyna Sośnicy Gliwice, której wychowankiem był Stefan Florenski. Impreza była pretekstem do zjazdu piłkarskich sław. W Hamm, oprócz Gorgonia, pojawili się m.in. Włodzimierz Lubański, Zygfryd Szołtysik, Werner Leśnik, Tomasz Wałdoch, czy Waldemar Podolski, ojciec Lukasa. Kibice, którzy zjechali z Niemiec i nie tylko, mieli ich na wyciągnięcie ręki. Atmosfera była rodzinna, grill, piwko… Przeprowadzono licytację na rzecz Akademii Piłkarskiej Górnika Zabrze, mistrz świata oddał na nią koszulkę Arsenalu – klubu, w którym grał, i buty piłkarskie. Goście nie żałowali grosza. Turniej zorganizował Mariusz Latusek, zagorzały fan Górnika, a pomagała mu Zuzanna Florenska-Mróz, córka piłkarza.
Jerzy Gorgoń
Ur. 18 lipca 1949 r. w Mikulczycach
Kluby: MGKS Mikulczyce (1961-66), Górnik Zabrze (1967-80), FC Sankt-Gallen (1980-83).W polskiej ekstraklasie – 220 meczów/17 goli, w szwajcarskiej lidze – 78 meczów/4 gole
Reprezentacja: 55 meczów/6 goli (1970-78).
Sukcesy: 3. miejsce na MŚ’74, 5-8. miejsce na MŚ’78, mistrz olimpijski 1972, wicemistrz olimpijski 1976, mistrz Polski z Górnikiem - 1971, 1972, Puchar Polski z Górnikiem - 1968, 1969, 1970, 1971, 1972.
Geny, geny
Jerzy Gorgoń ma następcę! Jego kuzynem jest Jan (Johann) Gorgon, mieszkaniec Hamm, z którym rozmawialiśmy w trakcie turnieju. W latach 70. grał on w Sparcie Zabrze, potem w drugoligowym Chemiku Kędzierzyn, z reguły na prawej obronie. Tymczasem wnuk Jana, czyli syn kuzyna Jerzego – Felix Gorgon, choć ma dopiero 16 lat , to mierzy już 194 cm i gra w juniorskich drużynach Bochum. To zdolny – jakżeby inaczej – obrońca!