Sport

Niespełniona trasa pożegnalna

MUCHA NIE SIADA - Tomasz Mucha

Fot. Mateusz Porzucek/PressFocus

Michał Probierz to jest gość! Selekcjoner już miesiąc temu przewidział, że Wojtek długo nie wytrzyma na emeryturze, jest za młody i szybko wróci na boisko. Jak powiedział, tak się stało, a że Barcelonie się nie odmawia, już wkrótce będziemy mieć dwóch Polaków w barwach „Blaugrany”, pewnie będą mecze, gdy będzie ich na murawie liczebnie więcej niż Hiszpanów albo przynajmniej Katalończyków. I to jakich Polaków! Jeden odpowiedzialny za goli strzelanie, drugi za ich niewpuszczanie, no już ważniejszych stanowisk w drużynie być nie może! To będzie istne Barcopolo w LaLiga i Champions League. Jak się nie ma, co się lubi (czytaj polskich drużyn), to się lubi, co się ma (czytaj polskie rodzynki)!

Kolejny niespodziewany zwrot w życiu „Szczeny” to naprawdę fajna sprawa na każdym gruncie: stricte piłkarskim, swojsko-polskim, obyczajowym i – nie da się ukryć – medialnym, ożywczy powiew dla wszystkich pasjonatów futbolu znudzonych ekstraklasowo-pucharową sieczką i reprezentacją bez widoków na cud (niestety, panie Michale…). Ileż to na temat transferu do Barcy przez ostatnie dni newsów powstało, ileż memów wyprodukowano, ileż dowcipów wymyślono! Jest ruch w interesie! Bo wielkieś nam pustki uczynił swoim odejściem, Wojtku Szczęsny! Aleś zmądrzał i Bóg Ci zapłać!

Umówmy się – koniec kariery, który piłkarz ogłasza w wieku 34 lat, tym bardziej na pozycji bramkarskiej, z natury długowiecznej, i wcale nie na marginesie futbolu, lecz wciąż na topie – był wstrząsem społecznym dla kibicowskiego narodu. Nie wspominając już o narodzie polskim, któremu „Szczena” regularnie dostarczał nie tylko emocji stadionowych i świetnych parad, ale i barwnych przeżyć pozaboiskowych. Mało wszak stąpa po naszym padole sportowców tak inteligentnych, tak wyszczekanych, z takim luzem i poczuciem humoru nieoszczędzającym nawet przyjaciół, ale też z takim dystansem do siebie. Słowem sportowców tak „wdzięcznych”. Powstający właśnie film o Szczęsnym – inaczej niż pamiętna laurka dla Lewandowskiego, w której pominięto Czarka Kucharskiego – zapowiada się naprawdę fascynująco! „Każdy powinien mieć coś ze Szczęsnego” – padło niedawno w programie „Foot Truck” i należałoby się z tym bezwarunkowo zgodzić. I fajnie, że ten obdarzy nas jeszcze paroma pikantnymi refleksjami z brzucha wieloryba, a nie tylko z leżaka na plaży.

Ale żeby nie było tak różowo, to casus Szczęsnego przypomina mi nieco zwyczaje pomarszczonych dinozaurów rocka, reklamujących swoje występy jako „ostatnią trasę koncertową” przed emeryturą. Tłumy walą na stadiony, kluby i hale trzeszczą w szwach, fani są happy, że rzutem na taśmę zdążyli jeszcze zobaczyć w akcji wymiataczy X, Y, Z – nawet jeżeli wokalista z drżącym głosem zapomina tekstu, gitarzysta nie nadąża za rytmem basisty, bębniarz wypuszcza z rąk pałeczkę, a gdy ją podnosi, nagle coś mu strzyka w plecach, na szczęście pod bokiem ma automat perkusyjny… Uff, kto by się czepiał szczegółów, chodzi o wspólnotę przeżycia! Po czym za dwa lata dinozaury wychodzą z klinik urody ponaciągani niczym oseski, ogłaszają znowu trasę pożegnalną i tak piłują przez kolejne dekady. A że, jak wiadomo, rockman to stan ducha, granicę ostatniej i pożegnalnej trasy wyznacza dopiero ducha wyzionięcie, corpus hominis mortui.

Oczywiście przypadki piłkarzy dokonujących żywota w miejscu pracy – aczkolwiek się zdarzają – są ewenementem. W żaden sposób nie posądzam też naszego bohatera o tak interesowne jak wyżej intencje niezakończonego zakończenia kariery. Myślę, że była to jego autentycznie uczciwa i dobrze przemyślana decyzja. Trudno było w końcu przewidzieć, że ter Stegen się skontuzjuje i klub pokroju Barcelony będzie potrzebować klasowego golkipera na gwałt.

Leszek Orłowski, jeden z kolegów po fachu, powiedział gdzieś, że jak dostaje się propozycję z Realu lub Barcelony, a żona mówi „nie”, to trzeba zmienić żonę. Mimo wszystko nie sądzę, by Marina chciała realnie testować taki scenariusz, a na decyzję małżonka nie wpłynęło ani na jotę rzekome przerażenie codzienną zmianą pieluch najmłodszego potomstwa, pichcenie kaszek i makaronów czy jazda wózkiem z zakupami, którymi to jakże pożytecznymi czynnościami w gospodarstwie domowym mogła obarczyć go wspomniana w tym kontekście małżonka. Jakkolwiek by było, mamy błyskawiczny come back „Szczeny” i życzmy mu długotrwałego szczęśliwego pożycia. A kariera wziętego architekta może jeszcze poczekać.