Sport

Niesamowity bilans

Bogdan Nather

Nie mam żadnych wątpliwości, że trener Jagiellonii Białystok Adrian Siemieniec jest w tej chwili dumny z postawy swojej drużyny w europejskich pucharach. Dał temu wyraz w pomeczowej wypowiedzi przed telewizyjną kamerą. - Czy odczuwam po spotkaniu z Celje umiarkowaną radość, czy raczej niedosyt? Już dawno wyleczyłem się z niedosytów po takich meczach - odparł 32-letni szkoleniowiec. - Nie wszystko oczywiście zrobiliśmy jak należy, o czym świadczą trzy stracone gole. Chwała jednak drużynie, że po straconych bramkach potrafiła do tego meczu wracać, bo to był trudny i wymagający przeciwnik.

Zgadzając się w lwiej części z trenerem Siemieńcem, ośmielę się jednak postawić kontrowersyjną tezę, że mistrz Polski w Słowenii pokpił sprawę. Zgoda, nie przegrał z Celje, ale mógł wracać w domowe pielesze z kompletem punktów. Jagiellonia zachowała wprawdzie status drużyny niepokonanej w Lidze Konferencji Europy, ale niedosyt mimo wszystko pozostał. Podopieczni Adriana Siemieńca katastrofalnie spisywali się w obronie, zwłaszcza we własnym polu karnym, gdzie ich nieudolność momentami wołała o pomstę do nieba. Niemal każde dośrodkowanie rywali w pole karne wywoływało u nich ataki paniki. Czyżby defensorzy „Dumy Podlasia” cierpieli na anoreksję? W wielu fragmentach spotkania autentycznie było mi żal obrońców z Białegostoku, bo wyglądali na tak zakręconych, że chyba nie byli pewni nawet swojego kodu pocztowego. Nie wiem, czym to tłumaczyć, ale obydwie połowy spotkania z Celje rozpoczynali od straty bramki po zaledwie kilkuminutowym pobycie na boisku. Czyżby potrzebowali właśnie takiego bodźca, by wziąć się w garść i zakasać rękawy? Nigdy nie łudziłem się, że mistrz Polski na długim dystansie jest w stanie dotrzymać kroku Chelsea Londyn, ale byłoby miło oglądać tabelę, w której polski zespół depcze po piętach renomowanemu klubowi z Wysp Brytyjskich.

Skoro nie udało się drużynie z Białegostoku, to trzymałem kciuki za ekipę z Łazienkowskiej. Wprawdzie opiekun stołecznej jedenastki Goncalo Feio nie jest uosobieniem taktu, wdzięku i kultury osobistej (znane powiedzenie „chamstwo jest miernikiem kultury”), ale skoro odnosi sukcesy na arenie międzynarodowej, to gotów jestem przymknąć oko na niektóre pozaboiskowe wybryki Portugalczyka. Ale tylko do pewnego stopnia, są bowiem granice, których przekraczać po prostu nie wolno.

W Nikozji Legia do przerwy radziła sobie lepiej niż przyzwoicie, a gol Japończyka Morishity dodatkowo załadował jej baterie. Gdyby bułgarski arbiter w 33 minucie podyktował rzut karny dla stołecznej jedenastki po faulu na Pawle Wszołku, wówczas - w przypadku zdobycia gola - moglibyśmy mówić o pełni szczęścia. W drugiej połowie był wyścig z czasem, dowiozą korzystny wynik do końcowego gwizdka sędziego, czy też polegną na ostatniej prostej? Nie tylko nie polegli, ale dzięki trafieniom Mateusza Szczepaniaka i Wszołka powiększyli zaliczkę. Teraz legioniści stoją w jednym szeregu ze wspomnianą wcześniej Chelsea, a ja zastanawiam się, czy znajdzie się na tym etapie LKE śmiałek, który zmusi do kapitulacji bramkarza Legii? Na razie bilans jest imponujący - 11:0!