W finale ekstraligi wrocławianom nie zabrakło determinacji, ale widoczna była utrata kontuzjowanych liderów. Fot. Marcin Karczewski/PressFocus


Nierówna walka

W pojedynku finałowym osłabiona Sparta Wrocław musiała uznać wyższość rywali z Lublina.


EKSTRALIGA

Jeszcze przed sezonem było jasne, które dwa zespoły będą miały największe szanse na mistrzostwo Polski. Chodziło oczywiście o Betard Spartę Wrocław oraz Platinum Motor Lublin. Niespodzianek w trakcie rozgrywek nie było, bo oba zespoły zameldowały się w finale play offu. Fazę zasadniczą sezonu na 1. miejscu w tabeli zakończyła ekipa z Dolnego Śląska, jednak nie miało to wielkiego znaczenia. Niefortunnie drużyna dowodzona przez Dariusza Śledzia zmagała się z poważnymi kontuzjami w finałowym etapie sezonu. Podczas pierwszego meczu o złoty medal zabrakło na torze Taia Woffindena oraz Macieja Janowskiego. Ponadto w trakcie zawodów urazu doznał Connor Bailey, który miał być zastępstwem dla jednego z nich. W rewanżu Woffinden na tor wrócił, ale długo na nim nie wytrzymał. Po trzecim biegu nie był w stanie kontynuować jazdy. Ta nierówna walka zakończyła się dominacją lublinian. Ci pewnie wykorzystali problemy kadrowe swoich rywali. Zresztą na przestrzeni całego sezonu spisywali się wyśmienicie, a dream team zbudowany w województwie lubelskim (za pieniądze spółek Skarbu Państwa) spełnił swój cel, zdobywając złoto.


Duma ze srebra

- Walczyliśmy w tym sezonie o mistrzostwo i to się nie udało. Jednak biorąc pod uwagę wszelkie okoliczności, które towarzyszyły nam w najważniejszych momentach, możemy być dumni ze srebra. Jestem dumny z tej drużyny, dumny z tych chłopaków. W najtrudniejszych momentach pokazali, jakimi są ludźmi. Pomimo kontuzji zrobili wszystko, żeby powalczyć w finale - dziękował swoim podopiecznym trener Sparty po przegranym finale. Choć wynik dwumeczu na to nie wskazuje, wrocławianie nie mają się czego wstydzić. Co więcej, ich determinacja na torze może tylko i wyłącznie zaprocentować w przyszłości. W kolejnym sezonie walka z Motorem z pewnością również będzie niezwykle zacięta.

Brązowy medal dość niespodziewanie wywalczyła ekipa z Torunia. For Nature Solutions KS Apator pewnie pokonał w dwumeczu o 3. miejsce Tauron Włókniarza Częstochowa. Na uwagę zasługuje przede wszystkim pierwszy mecz u siebie, w którym toruńska ekipa zapewniła sobie 10-punktową przewagę. Tym samym mogła sobie pozwolić na więcej luzu w rewanżu, a to przyniosło skutek w postaci zaledwie 2-punktowej „zwycięskiej” porażki na wyjeździe. W tym osiągnięciu Apatora największe pochwały należą się Emilowi Sajfutdinowowi. Rosjanin zakończył zmagania z drugą najlepszą średnią biegową w lidze, ustępując jedynie mistrzowi świata Bartoszowi Zmarzlikowi. To właśnie dzięki niemu toruńscy kibice mogli cieszyć się z medalu swojego zespołu.


To tylko przebłyski

- Jestem pewien, że gdybym wiedział, czego nam brakuje, bylibyśmy na podium. Co więcej, walczylibyśmy o złoto. Byliśmy niekonsekwentni. Mieliśmy przebłyski formy, a to było niewystarczające. W dwóch, może trzech spotkaniach pojechaliśmy wszyscy równo, na wysokim poziomie. W kolejnych meczach mieliśmy tylko dwóch, trzech zawodników, którzy byli szybcy, a reszta się męczyła - powiedział po sezonie Mikkel Michelsen, reprezentant Włókniarza, który ostatecznie zajął miejsce poza podium.

Na zaplecze ekstraligi spadły Cellfast Wilki Krosno i nie jest to żadna niespodzianka. Los beniaminków na najwyższym szczeblu rozgrywkowym jest okrutny, a podkarpacka drużyna brutalnie się o tym przekonała w trakcie sezonu. W całych rozgrywkach wygrała zaledwie trzykrotnie i 11 razy przegrywała. Należy zaznaczyć, że o miano najgorszej drużyny „starał się” także GKM Grudziądz, ale to Wilki ostatecznie zaliczyły błyskawiczny spadek zaraz po awansie.

 

Kacper Janoszka