W minioną niedzielę Raków rozegrał pierwszy mecz rundy wiosennej. Z Grodziska Wielkopolskiego wrócił z zerowym dorobkiem punktowym, co spowodowało wielką frustrację wśród kibiców. Porażka z Wartą Poznań boli, ale styl, w jaki została poniesiona, był tylko... gwoździem do trumny. Statyczność w defensywie to jedno, ale warto skupić się na ocenie gry ofensywnej. Kreowanie ataków do pewnego momentu wychodziło, ale niemoc w ich finalizowaniu była niemiłosierna. Przy niekorzystnym wyniku jest to jeszcze bardziej widoczne dla kibica, który oczekuje odrobienia strat i każda „spalona” akcja wywołuje w nim wylew negatywnych emocji. Często zdania kibiców nie mają większego przełożenia na rzeczywistość, ale w tym przypadku owa frustracja może znaleźć uzasadnienie.

Myślę, że jakby zliczyć ile razy piłkarze Rakowa znajdowali się w dogodnej sytuacji w polu karnym, nie finalizując jej poprzez oddanie strzału, to można byłoby się złapać za głowę. Niejednokrotnie po oblężeniu pola karnego Warty akcja została przerywana przez niecelne podanie czy dośrodkowanie. Wielokrotnie piłkarze Rakowa znajdowali się w dogodnej sytuacji do oddania strzału z dystansu i praktycznie w ogóle się na niego nie decydowali.

Teoretyczny zakaz oddawania strzałów z dystansu przez czerwono-niebieskich istniał już za czasów Marka Papszuna. Szkoleniowiec ten powtarzał: „im bliżej bramki rywala się znajdujesz, tym większe jest prawdopodobieństwo zdobycia gola”. Z pewnością coś w tych słowach jest, ale jeśli piłkarze sami nie dają sobie szans na zdobycie gola z dystansu lub szans na pomyłkę przeciwnika, to wspominane przez byłego trenera częstochowian prawdopodobieństwo maleje. We wspomnianym meczu to rywale częściej decydowali się na oddawania strzałów z nie najbliższej odległości i to oni zdobyli dwie bramki, które zapewniły im w tym sezonie drugie zwycięstwo na własnym stadionie.

 

Jarosław Kłak