Sport

Nie złamali Stali

To typowa Wisła Kraków. Z wyjazdów wróciła z wysokimi wygranymi, ale u siebie nie potrafiła pokonać Stali Rzeszów.

Wczorajszy mecz pod Wawelem toczył sie w iście zimowej aurze... Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus

Kraków był pierwszym miastem na trasie Betclic Trophy Tour, czyli objazdu po dziewięciu pierwszoligowych stadionach nowego trofeum za zwycięstwo w I lidze. Nowy puchar dla najlepszego zespołu waży niespełna 6 kg i mierzy 70 cm. Został ręcznie wykonany ze stali szczotkowanej i składa się z dwóch wstęg i emblematu Pierwszej Ligi Piłkarskiej. Odpowiedzialna za stworzenie trofeum jest Grupa Glasso, która w przeszłości współpracowała m.in. z FIFA. Kibice Wisły mogli mu się przyjrzeć z bliska przed wczorajszym spotkaniem, czekały na nich też inne atrakcje przygotowane przez sponsora tytularnego rozgrywek. Wielu fanów żartowało w mediach społecznościowych, że trofeum powinno już zostać przy ulicy Reymonta, zamiast w ten weekend jechać jeszcze do Głogowa i Warszawy, a w kolejne weekendy do innych regionów. To marzenia fanów, natomiast fakty są takie, że nie trzeba być pierwszym, żeby awansować. Na razie „Biała gwiazda” wciąż traci sporo punktów do lidera.

Słaba połowa Wisły

Przed meczem uczczono pamięć dwóch wiślaków, których pogrzeby odbyły się w tym tygodniu: Artura Sarnata i Andrzeja Sykty. Choć w planach była minuta ciszy, to wypełniły ją brawa. Dodatkowo gospodarze zagrali z czarnymi opaskami na ramionach. Osaczyli rywali z Podkarpacia na ich połowie, ale w kluczowych momentach byli blokowani, mieli też sporo niecelnych zagrań. Rzeszowianie pierwszy raz wyszli z szybkim atakiem w 12 min, ale kończący go Tomasz Bała przestrzelił. Był to moment, w którym poczuli, że krakowian można „ugryźć” i przejęli inicjatywę. Na efekt nie trzeba było długo czekać – przejęli piłkę w okolicach środka i ruszyli lewą stroną. W polu karnym Bała dośrodkował na głowę Szymona Łyczki i Stal została pierwszym zespołem gości, którzy strzelił gola na stadionie przy ulicy Reymonta, odkąd pod koniec września Wisłę przejął Mariusz Jop. „Biała gwiazda” pierwszego celnego strzału doczekała się w 33 min i od razu przyniósł od wyrównanie. Po podaniu Rafała Mikulca, Łukasz Zwoliński z rywalem na plecach sam podbił sobie piłkę przed polem karnym, a kolejnym dotknięciem skierował ją do bramki. Chwilę wcześniej Mikulec powinien mieć asystę z rożnego przy golu Mariusza Kutwy, jednak środkowy obrońca nie trafił po strzale bez przyjęcia, choć był sam jak palec.

Głową w mur

Po przerwie Wisła napierała, ale nie wynikały z tego szczególnie groźne akcje, po których kunszt bramkarki musiałby pokazać Krzysztof Bąkowski. Gdy w końcu strzałem przy słupku próbował go zaskoczyć Angel Rodado, spisał się bez zarzutu, choć nie musiał, bo Hiszpan był na spalonym. Młody zespół z Rzeszowa, na bokach obrony z dwoma byłymi graczami „Białej gwiazdy”, Patrykiem Warczakiem i Krystianem Wachowakiem dobrze przesuwał, zamykał przestrzenie, a od czasu do czasu próbował wychodzić z kontratakami. Nie mieli ich dużo, za to szczęście na pewno im dopisywało, gdy w ostatnim momencie blokowali piłkę lub wiślacy w nich trafiali (jak Alan Uryga głową w bramkarza). A Wisła? Farta zabrakło, jak i dokładności oraz szybszej gry. Ten zespół znów pokazał, że gdy mecz nie ułoży mu się dobrze, to ma problemy. W doliczonym czasie był jeszcze słupek po próbie Giannisa Kiakosa.

Michał Knura