Trener Napoli w furii rzucał nawet częściami swojej garderoby. Fot. Alfredo Falcone/LaPresse/SIPA USA/PressFocus


Nie wytrzymał ze złości

Walter Mazzarri nie dotrwał na ławce do końca spotkania o Superpuchar. Nie pojawił się także na ceremonii medalowej.


WŁOCHY

Zakończyły się zmagania o Superpuchar Włoch. Choć w ostatnim czasie Napoli nie radzi sobie najlepiej w lidze, udało mu się dostać do finału zmagań, które odbywały się w Arabii Saudyjskiej. Przeciwnikiem neapolitańskiego zespołu był aktualny lider w tabeli Inter Mediolan. Gdy ponad miesiąc temu oba zespoły stanęły naprzeciw siebie w Serie A, lepsza okazała się drużyna Simone Inzaghiego, która wygrała 3:0. Mecz ten był jednak niezwykle wyrównany, Napoli zmarnowało wiele okazji, co w teorii zapowiadało również ciekawe starcie w finale Superpucharu. Tak też było w rzeczywistości – trudno było przewidzieć, kto ostatecznie zakończy mecz zwycięstwem. Wynik 0:0 utrzymywał się bardzo długo, ale czerwona kartka pokazana Giovanniemu Simeone w 60 minucie zmieniła wszystko. Grający w przewadze mediolańczycy za wszelką cenę nie chcieli doprowadzić do karnych i przez ostatnie pół godziny spotkania robili wszystko, żeby trafić do siatki. To udało się dopiero w doliczonym czasie gry. Wtedy dośrodkowanie Benjamina Pavarda wykorzystał Lautaro Martinez i w ten sposób Inter sięgnął po trofeum.


„Wstyd!”

- Jestem zadowolony, oczywiście. Ale gratulować trzeba przede wszystkim chłopakom, którzy pomimo trudności nigdy nie pozwolili nam w nich zwątpić. Szczególne podziękowania należą się kibicom, którzy wspierali nas podczas wymagającego meczu wyjazdowego. Z tego powodu drużyna udała się po spotkaniu pod trybunę fanów, by zadedykować im wygraną – powiedział po spotkaniu trener zwycięskiej drużyny. – Byłem umiarkowanym optymistą. Już trzy dni temu, podczas półfinału, byliśmy zmęczeni, a do finałów zazwyczaj przygotowujemy się 7-8 dni – zauważył Inzaghi, niezwykle zadowolony ze zwycięstwa. W zupełnie innym humorze był opiekun Napoli, Walter Mazzarri. Przez całe spotkanie żywo reagował na to, co dzieje się na murawie. Niejednokrotnie krzyczał wręcz na sędziów, nie mogąc pogodzić się z ich decyzjami. Wybuchł przede wszystkim po tym, jak czerwoną kartkę zobaczył Simeone. Włoskie media wyczytały z ust trenera słowa „Wstyd! Wstyd!” kierowane w stronę arbitra. Zwieńczeniem jego złości była sytuacja po golu Martineza. Mazzarri po prostu opuścił ławkę rezerwowych i udał się do szatni. Nie wyszedł z niej nawet na ceremonię wręczenia medali (wraz ze sztabem szkoleniowym), choć jego podopieczni odebrali srebrne medale. Jest to sytuacja podobna do tej, z którą mieliśmy do czynienia w 2012 roku. Wtedy Mazzarri również był szkoleniowcem Napoli i także doprowadził zespół do finału Superpucharu, który wtedy odbywał się w Pekinie. Po kontrowersyjnych decyzjach sędziowskich neapolitański zespół przegrał z Juventusem, a Mazzarri wraz z całą drużyną zbojkotowali ceremonię medalową.


Liga to wróg

Po poniedziałkowym pojedynku trener wraz z całą drużyną raczej nie udzielali się medialnie. Jedyną osobą, która pozwoliła sobie na komentarz w sprawie Superpucharu, był prezydent klubu Aurelio De Laurentiis. Zauważył, że system, w którym w trakcie sezonu ligowego trzeba wyjechać z Włoch, jest trudny do zaakceptowania i pogodzenia. – Kiedy gra się na kilku frontach, nie można dodawać zespołom kolejnych zmagań i to poza Włochami. Uważam, że te rozgrywki nie powinny mieć racji bytu – stwierdził szef Napoli i dodał: – Ten Superpuchar, który tak naprawdę niewiele znaczy, wpływa na ligę, na mistrzostwo kraju. Nasza liga jest wrogiem klubów – grzmiał De Laurentiis we włoskich mediach. Nie ma w tym nic dziwnego, choć z pewnością na słowa prezydenta miała wpływ forma zespołu w ostatnich tygodniach. Napoli nie tylko przegrało w finale Superpucharu, ale także w lidze nie radzi sobie najlepiej.

Warto zauważyć, że na boisku zabrakło Piotra Zielińskiego. W półfinale turnieju o Superpuchar dostał od trenera kilkanaście minut, ale poniedziałkowemu starciu przez 90 minut przyglądał się zza linii bocznej. Całość meczu z ławki rezerwowych oglądał także inny z Polaków w Neapolu, Hubert Idasiak.

(KJ)