Sport

Nie widzę światełka w tunelu

Rozmowa z Zygfrydem Szołtysikiem, złotym medalistą igrzysk olimpijskich z Monachium z 1972 roku, 46-krotnym reprezentantem Polski

Zygfryd Szoltysik ze złotym medalem olimpijskim w swoim mieszkaniu w Hamm. Fot. Michał Zichlarz




Nie widzę światełka w tunelu

Rozmowa z Zygfrydem Szołtysikiem, złotym medalistą igrzysk olimpijskich z Monachium z 1972 roku, 46-krotnym reprezentantem Polski


Reprezentacja Polski przegrała z Holandią i Austrią, Euro mamy z głowy. Ocena Zygfryda Szołtysika?

- Jeszcze przed mistrzostwami czytałem wypowiedź Lewandowskiego, który mówił, że z drużyną zrobi wszystko, żeby grać, żeby były wyniki i żeby, jak się to po naszymu godo, klapło. No i nie klapło. Jednak nie ma co się dziwić.

Dlaczego?

- Brakuje nam jakości. Popatrzymy na zawodników, jakich mamy w kadrze. Z polskiej ligi nie ma prawie nikogo, bo poziom naszej ligowej piłki jest, jaki jest. Mam polską telewizję, oglądam mecze –głównie Górnika – i widzę, jak to wygląda. Nie da się ekstraklasy porównać z Europą. Oglądam też mecze z Anglii. To jest inny poziom.

Większość naszych reprezentantów jest za granicą, ale ilu z nich gra regularnie i stanowi o sile swoich drużyn? Lewandowski, Zieliński… a co z resztą? Jeden na zgrupowanie przyjedzie z jednego miejsca, drugi z innego. Kadra nie funkcjonuje, jak powinna. To nie te czasy, kiedy na zgrupowaniach byli sami zawodnicy z naszej ligi, wszystko było zgrane i dobrze funkcjonowało.

Z Holandią w meczu otwarcia w Hamburgu nie było źle. Piłkarze narobili nam apetytów...

- Może tak było, ale przegraliśmy ten mecz. Decydujące było spotkanie z Austrią, z którą też niestet

y polegliśmy. Żałuję, że tak się stało. Realistycznie patrząc, nikt nie zakładał wygranej z Holandią i Francją. Powalczyć mieliśmy z Austrią, ale nie wyszło.


Pojawiają się głosy, że reprezentacją powinna pożegnać Roberta Lewandowskiego, bo ma już prawie 36 lat. Pan natomiast grał do 42. roku życia!

- Tak, ale to było w ówczesnej II lidze, w Górniku Knurów. Lewandowskiemu lata lecą i nie gra już tak, jak choćby dwa lata temu. Nie ma już tej szybkości, zwrotności czy refleksu. Jak był wcześniej w Bayernie, wszyscy na niego

grali. W Barcelonie jest podobnie, strzelał i strzela bramki. W reprezentacji to ostatnio nie wychodzi.

Jakie jest pana zdanie o selekcjonerze Michale Probierzu?

- Nie znam go, niewiele mogę o nim powiedzieć. Chciał dobrze, ale mu nie wyszło. Miałem nadzieję,  że po pierwszym meczu w grupie coś ruszy, ale niestety. Ewentualna zmiana trenera w jednym przypadku zdaję egzamin, w innym nie.

Pan sam w swojej karierze miał wielu wybitnych szkoleniowców. W Zrywie Chorzów, gdzie dwa razy zdobywał pan mistrzostwo Polski juniorów był profesor Murgot. Do tego należy doliczyć trenera Dziwisza, Matyasa, Brzeżańczyka czy Węgrów Kalocsaya i Szuszę. Który z nich był najlepszy?

- Wspominam dobrze Kalocsaya i jego metody treningowe. Wcześniej liczyliśmy się w Polsce, zdobywając mistrzostwa i krajowe puchary. Podczas jego obecności zaczęliśmy się liczyć w europejskich pucharach. Wprowadził gierki 1 na 1, 2 na 2 i 3 na 3. Gdy w parze z Włodkiem Lubańskim przyszło nam grać przeciwko duetowi Oślizło-Florenski, później łatwiej grało się z przeciwnikami. Trener był wymagający i dokładny. Stąd

nasze sukcesy w europejskich pucharach.

Wspomnę jeszcze jednego szkoleniowca – Helmuta Schona. Na turnieju w Portugalii w 1961 roku, kiedy zajęliśmy drugie miejsce, przegrywając w finale z Portugalią (Szołtysik miał wtedy 19 lat - red.), zaproponował mnie i Jerzemu Musiałkowi, że załatwi nam kluby w Niemczech. Nie zdecydowaliśmy się jednak na taki wyjazd.

Widzi pan dla polskiej piłki reprezentacyjnej światełko w tunelu?

- Wątpię. Mówię tak przez pryzmat tego, jaki jest poziom naszej ligowej piłki. Druga rzecz – nie wiem jak to jest, że do polskiej ligi nie trafia młodzież. Ekstraklasa nie jest konkurencyjna, bo nasze kluby nie mają takich możliwości, żeby kupić klasowych zawodników. Coś tu nie gra.

A jak się panu podobają mistrzostwa Europy?

- Staram się oglądać wszystkie mecze. Jest na co patrzeć, poziom jest wysoki. Spotkaniem, które na razie najbardziej mnie zafascynowało, był pojedynek Turcji z Gruzją. W tym meczu było wszystko! Szybkość, akcje, bramki, walka do ostatniej minuty. Chciało się na to patrzeć. Największym faworytem wydają się Hiszpanie. Wygrywają, dobrze operują piłką,  mają w składzie młodych i utalentowanych zawodników. To jednak długi turniej,

zobaczymy jak w dalszych fazach będzie się toczył.

Co z gospodarzami?

- Widzę, jak to tutaj wygląda. Niemcy robią sobie nadzieję, dmuchają balon, chwalą się, ale na razie grają ze słabszymi rywalami. Z tymi mocniejszymi dopiero przyjdzie im się zmierzyć i wtedy dopiero zobaczymy, jak są mocni. Trener Nagelsmann ma wysokie notowania. Jest bardzo młody, a już był w kilku miejscach, z Bayernem na czele. Coś musi mieć w głowie. Na razie młodzi niemieccy zawodnicy grają dobrze, ale będą jeszcze grać z bardziej doświadczonymi. Wtedy może być tak, że nie ugrają sztycha.

Kadra, w której pan grał podczas turnieju olimpijskiego w Monachium w 1972 także musiała zmagać się z trudniejszymi momentami.

- Tak było, ale mieliśmy trochę szczęścia. Mecz z ZSRR i pytania o moją bramkę w tym meczu nie męczą mnie. Raz

Włodkowi Lubańskiemu dzwoniłem na urodziny i dziękowałem za jego asystę przy zwycięskim golu na 2:1. Strasznie się śmiał, bo takich asyst przy jego trafieniach zaliczyłem setki.

A przecież na boisko miał wtedy wejść zmarły niedawno Andrzej Jarosik. Był pan świadkiem tego, jak odmówił trenerowi Górskiemu wejścia na murawę?

-Tak, siedziałem wtedy przecież na ławce rezerwowych. Jarosik obraził się, że nie grał od początku.

Pan się nie obraził?

- Nie, bo chciałem grać. Było mi obojętne, kiedy wejdę, byleby wybiec na boisko. Byłem zresztą wtedy po kontuzji łydki. 10 lat grałem w reprezentacji i to było szczęście, że wszedłem na boisko w meczu z ZSRR i w końcówce zdobyłem decydującego gola.

Wśród piłkarzy na Euro jest ktoś, kto stylem gry przypomina pana? Może Piotr Zieliński?

- Nie, jest za wysoki (Zygfryd Szołtysik ma 162 cm wzrostu – red.). Jeśli miałbym kogoś wskazać, byłby to Florian Wirtz z niemieckiej reprezentacji. Świetny technicznie, szybki. Ma papiery, żeby zostać wielkim zawodnikiem.

W październiku skończy pan 82 lata, ale dobrze się pan trzyma i wygląda. Jest pan długowieczny. Zresztą tak, jak na boisku, przecież grał w Górniku Knurów do 42. roku życia.

- Zanim jeszcze wybuchła pandemia, chodziłem u siebie w Hamm do klubu fitness. Teraz w piwnicy mam swoje miejsce, gdzie ćwiczę raz w tygodniu. Mam swój zestaw ćwiczeń. Brakuje mi Stefana Florenskiego (były świetny piłkarz Górnika, zmarł w Hamm w lutym 2020 roku - przyp. red.), z którym co wtorek spotykaliśmy się na ogródku działkowym, a potem z jeszcze jednym znajomym graliśmy w skata.

Rozmawiał w Hamm Michał Zichlarz


Robert Lewandowski w 2024 roku nie zdobył ani jednego gola dla reprezentacji. Fot. PAP/Leszek Szymański