Sport

Nie ścinajcie nam głów!

Z DRUGIEJ STRONY - Paweł Czado

Futbol jest na swój sposób odbiciem rzeczywistości, a w rzeczywistości trudno znieść przesadę. Oczywiście rzeczywistość jest na tyle przewrotna, że to, co dziś wydaje się umiarem, jutro będzie przesadą i… na odwrót: to, co dziś uznajemy za gwałtowną falę rozedrganą bryzą, jutro wyda się nam spokojną morską tonią. Ma to miejsce zarówno podczas wielkich dziejowych procesów, jak i… w polskiej lidze piłkarskiej. Niespełna ćwierć tysiąclecia temu kierowany chęcią sprawiedliwości społecznej zmyślny lekarz Józef Ignacy Guillotin zaproponował nową, humanitarną metodę dekapitacji dla wszystkich niezależnie od statusu społecznego, a ledwie dwa lata później francuskie Zgromadzenie Narodowe nakazało przymusowy powrót do kraju wszystkim emigrantom, bo jak nie – to wywłaszczenie i zaoczny wyrok śmierci (w tym czasie w popłochu uciekają z kraju dziesiątki tysięcy arystokratów). Wyobrażacie sobie dzisiaj taką ustawę?

Panta rhei… Pamiętam polską ligę z przełomu lat 80. i 90. Była wyjątkowo ciekawa, ale i… trochę zgrzebna. Brakowało jej jakiegoś atrakcyjnego elementu, takim w moim przekonaniu byli gracze cudzoziemscy, wzbogacający ligę własnym talentem, dający powiew innego świata. Nie znaliśmy wtedy niczego poza naszym grajdołem i właśnie dlatego wielki zachwyt wzbudził we mnie fakt pojawienia się pierwszych cudzoziemców. W 1989 roku byli to Litwini w Jagiellonii Białystok – Valdas Kasparavicius i Algis Mackievicius. A na Śląsku? W GieKSie – w 1991 roku Argentyńczyk (sic!) Guillermo Coppola, w Ruchu – w 1995 roku Białorusin Oleg Kononow, w Górniku – w 1996 roku inny Białorusin Władimir Łomako. Wrażenie zrobił pierwszy Afrykańczyk – kilka miesięcy później na Roosevelta trafił nigeryjski napastnik Cornelius Udebuluzor. Potem już poszło – w 1997 roku zabrałem do studenckiego klubu „Akant” na tańce testowanych wówczas w Ruchu Kameruńczyka Rogera Mouyeme i Nigeryjczyka Emmanuela Olisadebe. Tamte sprawdziany nie zakończyły się jednak powodzeniem – „Oli” trafił do Polonii, z którą wkrótce zrobił mistrza.

Po latach wszystko się zmieniło. Obecnie w polskiej lidze obcokrajowcy stanowią już liczebną większość! Wiadomo, że dla trenerów i właścicieli klubów narodowość nie ma dziś znaczenia, liczy się jedynie futbolowa przydatność. Nie musisz szkolić, wystarczy, że masz pieniądze i kupisz sobie gotowego do gry obcokrajowca. Rozumiem to. Jesteśmy w Unii Europejskiej, a każdy jej obywatel ma swobodę poszukiwania pracy i wykonywania jej gdzie chce. Ograniczanie kadr dla unijnych obcokrajowców w polskich klubach piłkarskich byłoby dziś wręcz łamaniem prawa. Piłkarzy spoza Unii też jest zresztą coraz więcej. W zeszłym roku PZPN uchwalił zwiększenie liczby obcokrajowców spoza UE, którzy mogą występować w wyjściowej jedenastce w zespołach drugiej i trzeciej ligi. Zmiana weszła w życie 1 lipca 2024 roku, czyli od obecnego sezonu 2024/25. Można już wstawiać do pierwszego składu dwóch takich zawodników, a nie jak dotychczas – jednego. Zjawisko umiędzynarodowienia niższych lig również więc postępuje.

Koledzy przygotowali dziś w „Sporcie” raport dotyczący obcokrajowców* w naszej ekstraklasie. Jako miłośnik polskiej ligi uważam jednak za przesadę fakt, że jest w niej dziś więcej graczy z zewnątrz niż Polaków. Niech nikt nie robi ze mnie przy tej okazji ksenofoba. To zbyt ordynarny chwyt erystyczny, osobiście uwielbiam ligi, w których można ujrzeć międzynarodowe towarzystwo skrzące się bogactwem talentów… W mojej opinii polska ekstraklasa zaczyna jednak wchodzić w przestrzeń wspomnianej na początku przesady. Oczywiście nie znam sposobów sprawiających, że rozkład narodowościowy stałby się bardziej racjonalny z punktu widzenia interesu polskiej piłki, nie tylko zresztą klubowej, ale i reprezentacyjnej. Chciałbym mieć jednak nadzieję, że za pół wieku nie będziemy nad polską piłką klubową płakać i tęsknić za przeszłością.

________________________________
* mam nadzieję, że słowo „obcokrajowiec” nie zostanie niedługo wymazane ze słowników jako niepoprawne politycznie