W meczu Podbeskidzia z Odrą nie brakowało ostrych starć. Fot. Krzysztof Dzierżawa/Pressfocus.pl

 

Nie przebierał w słowach

Przez blisko 70 minut „górale” grali w przewadze po czerwonej kartce Artura Pikka, a mimo to nie zdołali zdobyć choćby punktu.

 

Po nieudanej inauguracji w ekipie gości doszło do dwóch zmian w składzie. Maksymilian Hebel zastąpił Dina Sulę, a w miejsce Jakuba Antczaka pojawił się Maciej Wróbel. Dariusz Marzec poza wymuszoną zmianą Mateusza Ziółkowskiego - w jego miejsce Michał Willmann - posadził na ławce Tomasza Jodłowca i Marco Siverio Toro, który w meczu z Resovią zmarnował rzut karny. W ich miejsce wybiegli Matej Senić i Maksymylian Sitek, ale w rolę „10” wcielił się Maksymilian Banaszewski. Mecz z większym animuszem rozpoczęli goście. Już w 5 minucie długą piłkę uruchomiony został Jean Sarmiento, który strzelił wprost w Patryka Procka. Dwie minuty później mieliśmy niemal kopię tej samej akcji, ale tym razem strzał Kolumbijczyka w górny róg bramki sparował bramkarz. Po dośrodkowaniu z narożnika boiska w polu karnym padło trzech piłkarzy Odry i sędzia wskazał na „wapno”. Rafał Niziołek pewnym strzałem wyprowadził gości na prowadzenie.


Drugi gol powinien paść w 15 minucie, gdy Odra znów przeprowadziła szybki kontratak zakończony strzałem Macieja Wróbla z kilku metrów, ale uderzenie było zbyt słabe i przede wszystkim leciało wprost w bramkarza. Siedem minut później Artur Pikk zbyt wysoko uniesioną nogą trafił w twarz Sitka i sędzia pokazał czerwoną kartkę. Gospodarze mimo gry z przewagę mieli nadal duże trudności w kreowani sytuacji. Jedyną godną odnotowaną okazję wypracował sobie w Sitek. Zbiegł z prawej strony boiska do środka i uderzył lewą nogą z ponad 20 metrów, ale bez efektu.


Od początku drugiej części Podbeskidzie praktycznie nie opuszczało połowy gości, ale niewiele z tego wynikało. Miejscowi mieli bardzo duży problem ze znalezieniem sposobu na przedarcie się przez dobrze zorganizowaną i stojącą blisko siebie defensywę Odry.


Szukający okazji do gola prostopadłymi podaniami bielszczanie w końcu jednak wyrównali. Jakub Kisiel zachował się w polu karnym jak rasowy snajper i płaskim strzałem pokonał bramkarza opolan. Radość kibiców trwała raptem 120 sekund. Szybka akcja prawą stroną została wykończona strzałem Adriana Purzyckiego, który niepilnowany wbiegł w pole karne. W końcówce szczęścia szukał jeszcze główkujący Bartosz Bida i ponownie Kisiel, ale wynik nie uległ zmianie. – Jesteśmy frajerami – powiedział po meczu trener bielszczan Dariusz Marzec.



GŁOS TRENERÓW

Adam NOCOŃ: - Szalony mecz. Strzelony gol i wszystko było pod naszą kontrolą, nagle czerwona kartka i sytuacja zmieniła się diametralnie. Mądrze się broniliśmy, chyba najgroźniejsze były dośrodkowania, które były jednak kasowane przez nasz zespół. Zaryzykowałem ze zmianami. Straciliśmy bramkę, miałem czarne myśli, ale szybka odpowiedź po kontrze. Wygraliśmy zasłużenie!


Dariusz MARZEC: - Powiedzieć, że jesteśmy frajerami, to tak jakbyśmy nic nie powiedzieli. Dostaliśmy bramkę po stałym fragmencie, przeanalizowaliśmy to sobie, dzisiaj jest VAR, wszystko widać. Nie ma odpowiedzialności u niektórych zawodników i to się ciągnie od rundy jesiennej. Zdobywamy gola na 1:1 po czym oddajemy pole, cofamy się, a potem dostajemy bramkę z niczego. Nie wszystkie zmiany, które przeprowadziłem, były udane. (gru)