Nie mogą grać, bo… przeszkadzają
KOMENTARZ „SPORTU” - Michał Zichlarz
Jak jedzie się na mecze do Goczałkowic, do tamtejszej Akademii BVB im. Łukasza Piszczka, to widać - choć teraz już mniej - banery odnoszące się do akademii, że przeszkadza, że nie można tam spokojnie funkcjonować czy żyć. Takich niestety dożyliśmy czasów, że dzieci niektórym przeszkadzają. A boisko w Żorach-Roju, o którym ostatnio pisaliśmy? Tam też dzieci nie mogą wejść, bo tak zarządził MOSiR. Trzeba słać pisma do administracji z prośbą o zgodę na wejście na obiekt, który przez prawie cały dzień jest pusty. Wiem, bo mieszkam niedaleko.
W innych miejscach nie jest lepiej. Nierzadko pobudowane za publiczne pieniądze obiekty stoją pozamykane. Wejść na nie z ulicy ot tak, żeby sobie pograć, nie można. Zresztą tych grających jakby też z roku na rok ubywa. Dzieciom coraz rzadziej chce się wychodzić z domu, mając do wyboru konsolę, ekran, a z drugiej strony zimne powietrze. Wybiorą pierwszą opcję, tym bardziej że przykładu ze strony rodziców często nie ma żadnego (też o tym pisaliśmy). W tej sytuacji zostają treningi w klubach. Tutaj dźwięczą mi w uszach słowa wypowiedziane przed laty przez Jana Wosia, świetnego ligowego piłkarza - 324 mecze, 31 goli - a dziś trenera. Powiedział mi: „Nie nauczysz synka grać w piłkę trzema, czterema treningami na orliku”. Nic dodać, nic ująć.
Na koniec podeprę się jeszcze słowami 20-krotnego reprezentanta Polski, uczestnika mistrzostw świata 1986 Ryszarda Komornickiego, który pod tekstem o zamkniętych boiskach napisał. „Boisk powinno przybywać i powinny być ogólnodostępne. To na boiskach i podwórkach kształtują się osobowości młodych piłkarzy”. Święte słowa.