Nie ma patentu
Druga część rozmowy z Kazimierzem Moskalem, nowym trenerem Wisły Kraków (przeczytane)
Nie ma patentu
Druga część rozmowy z Kazimierzem Moskalem, nowym trenerem Wisły Kraków
Dwukrotnie wprowadzał pan do ekstraklasy ŁKS Łódź. Który awans smakował lepiej - w 2019 czy w 2023 roku?
- Wydaje mi się, że drugi. Powtórzyć to w takim stylu, w jakim tego dokonaliśmy, było trudne i jednocześnie wyjątkowe. Za pierwszym razem w planach była budowa zespołu, a o czołowe miejsca ewentualnie mieliśmy spróbować walczyć w kolejnym sezonie. Posiadaliśmy zawodników, którzy w większości nie grali wyżej niż w 2. lidze. Awans był w pierwszym sezonie, potem odszedłem z klubu, wróciłem i znów była mowa o dwóch latach, a my ponownie byliśmy niemal bezkonkurencyjni. Osiągnięcia były podobne, ale w ubiegłym roku było trudniej ze względu na lepszych rywali,a do tego klub borykał się z problemami. Założeniem było ograniczenie kadry, zmniejszenie budżetu i powolne przygotowanie do odbudowy zespołu.
Nie jest sztuką zrobić sukces, gdy ma się nieograniczone środki finansowe. Zdarza się, że to nie daje żadnej gwarancji, bo pieniądze nie grają.
- Łatwiej funkcjonuje się bez większych ograniczeń, ale to nie zawsze przynosi sukces. Gdy w jednym czasie zbierze się grupa, która wie, czego chce, dobrze ze sobą współpracuje, to uda się zrobić coś fajnego, choć sytuacja organizacyjno-finansowa nie jest zbyt dobra. To było kluczowe w mojej pracy dla ŁKS-u. Na sukces nie pracuje tylko 25 zawodników z kadry i sztab trenerski. Równie ważni są prezes, biuro prasowe, marketing, skauci, kibice. Jeżeli zespół ma gorszy moment, media zaczynają pisać, że posada trenera jest zagrożona. Proszę wierzyć, że my mamy świadomość, gdzie pracujemy, jaka jest nasza sytuacja. Wyciekające informacje, że na meczu był widziany inny trener, albo przyjechał na rozmowy, destabilizują zespół. Trener, który jeszcze jest w szatni, ma mniejszy wpływ na zawodników, jego słowa brzmią mniej wiarygodnie. Piłkarze zaczynają wątpić, zespół się stacza.
Blisko ekstraklasy był pan także 11 lat temu z Bruk-Betem Termalicą Nieciecza. Straciliście awans, bo w końcówce meczu przedostatniej kolejki gola na 1:1 strzelił wam bramkarz Michał Wróbel. Po tym remisie z Olimpią Grudziądz już się nie podnieśliście.
- Przeżywałem to bardzo długo. Najgorsza była długa podróż powrotna ze Świnoujścia po meczu ostatniej kolejki. Jeszcze mieliśmy szansę, ale przegraliśmy i powrót był męką. Może nie wszyscy znają okoliczności spotkania z Olimpią. Poprzedziła je ulewa, trochę wody stało na boisku i trudno nam było grać w stylu, który wypracowaliśmy. W końcu strzeliliśmy gola i w końcówce sędzia odgwizdał faul, którego moim zdaniem nie było, bo napastnik z boku zagarnął piłkę na trudnym boisku. Zwróciłem też uwagę sędziemu technicznemu, że rywale przesunęli piłkę do przodu, a on powiedział: „Trenerze, przecież zyskał pan 30 sekund, po co się pan denerwuje?” I straciliśmy bramkę, marzenia prysły. To były trudne momenty, bo tak naprawdę nie było kogo winić. Piłka odbiła się od bramkarza, to nie był planowany strzał. Trudno, takie rzeczy się dzieją, ale wtedy naprawdę jest ciężko. W minionym sezonie podobny los spotkał Arkę Gdynia. Była blisko, miała kilka szans, ale finalnie ekstraklasa nie była jej dana.
Sytuacja Wisły bardzo przypomina tę ŁKS-u sprzed sześciu i dwóch lat. Dziś prezes Jarosław Królewski nie mówi, że awans jest celem, zgodził się na dwuletni kontrakt, by trener zbudował zespół, a potem go rozwijał. Ma pan doświadczenie w tworzeniu czego pozytywnego, pracując w nie do końca komfortowych warunkach.
- Jest wiele podobieństw, ale nikt nie ma patentu. Tylko dobra atmosfera, wspólne działanie wszystkich i praca mogą przynieść efekty. Po drugie - cokolwiek byśmy nie powiedzieli, to od Wisły i tak będzie się wiele oczekiwać. Dla mnie kluczowe jest, że bez względu na okoliczności startuje się z myślą o zajęciu jak najwyższego miejsca. Każdy kolejny mecz będzie dla nas najważniejszy, nie będziemy myśleć o tym, co nas czeka na końcu drogi. To wielka niewiadoma i krok po kroku trzeba robić swoje.
Mówił pan, że dłużej zastanawiał się nad pomysłem na Wisłę, niż nad przyjęciem propozycji.
- Chcę stworzyć drużynę grającą ofensywnie, by dopasować się do dobrej atmosfery stwarzanej przez kibiców na stadionie. Będą dalej przychodzić, jeżeli zespół będzie grał atrakcyjnie, intensywnie, strzelał gole. Cotygodniowe partie szachów raczej nie będą się nikomu podobać. Zawsze uczę swoje drużyny, by starały się wysoko odbierać piłkę, a nie czekały, aż przeciwnicy popełnią błąd. My mamy ich do tego zmuszać. Będą momenty, gdy trzeba będzie się bronić. Bronienie się nie musi być nudne, zapowiadać nieuchronnej katastrofy. Możemy wziąć przykład z Igi Świątek, która, będąc w defensywie, atakuje, gra agresywnie, mocno. To jest obrona, która ma szansę odwrócić losy konkretnej akcji lub meczu.
Jak się uczyć, to od najlepszych.
- Możemy dużo mówić, ale nie lubię dywagacji. Interesuje mnie praktyka, praca na treningach. Największym problemem jest brak czasu, który jest potrzebny na doskonalenie tego, co się zaproponuje. Gdybym miał taką moc, przesunąłbym start jednych czy drugich rozgrywek. Gdyby nasz pierwszy mecz wypadł 21 lipca, to już byłoby dobrze. Pierwsze spotkania, o Superpuchar, w europejskich pucharach, będą formą przygotowań. Wzmacnianie zespołu trochę potrwa. Ktoś może odejść, bo piłka to też biznes i może być tak, że pojawi się oferta, która uniemożliwi zatrzymanie jednego czy drugiego piłkarza. Oczywiście nie zamierzamy nikogo blokować, bo każdy ma prawo występować na wyższym poziomie.
W dwóch sezonach po spadku Wisła często miała piłkę, ale nie radziła sobie z przebijaniem muru, który postawili rywale. Jak to zmienić?
- Są sytuacje, gdy zespół przyjezdny ustawi się nisko, nastawi się tylko na bronienie. Wtedy naprawdę bardzo trudno jest coś stworzyć, poza stałym fragmentem, uderzeniem z dystansu czy przypadkowym zagraniem. Komentatorzy w telewizji często mówią, że jest mało ruchu, zespół gra na stojąco. To nie zawsze prawda, bo często nie ma przestrzeni, by zagrać piłkę. Jeżeli dwa zespoły chcą grać ofensywnie, to wtedy gra jest szybsza, ciekawsza. Na inne sytuacje trzeba mieć przygotowane sposoby budowania akcji, ale przede wszystkim właśnie w takich meczach kluczowe są indywidualności, które zrobią różnicę. Czasem nawet Manchester City ma kłopoty i nie może się przebić na połowę przeciwnika bez błysku jednego piłkarza.
Jak pan podchodzi do młodych szkoleniowców? Boi się pan, że wygryzą bardziej doświadczonych? Przykład Jana Urbana pokazuje, że się nie poddajecie.
- Zmiana pokoleniowa jest nieunikniona w każdej dziedzinie. To naturalne i nie ma co kręcić nosem. Wydaje mi się, że nowa generacja za bardzo poszła w stronę detali, które czasem przerysowują futbol. Ktoś kiedyś powiedział, że piłka to prosta gra i nie ma co jej przebarwiać. Czasem na odprawach i treningach przekazuje się zbyt dużo informacji, które mogą „przepalać styki” zawodników. Później wychodzą na boisko i tak tego nie pamiętają. Im prościej, tym lepiej. Jeśli przekaz nie jest skomplikowany, to łatwiej jest go zapamiętać. Czasem widzimy, jak trener stoi przy zawodniku i pokazuje mu 20 kartek ze stałymi fragmentami, a do tego powinien jeszcze myśleć o zadaniach na mecz, odpowiednim poruszaniu się po boisku. Kiedyś jeden trener mentalny powiedział, że po stracie bramki zawodnik też powinien coś zrobić. Oni nie są w stanie tego zapamiętać, do tego dochodzą bodźce od kibiców. Musimy pamiętać, że mecz często jest sytuacją stresową, mało komfortową. O niektórych rzeczach nie da się prościej powiedzieć, ale trzeba do tego dążyć.
Rozmawiał Michał Knura
KOLEJNE POŻEGNANIE
Zespół Kazimierza Moskala wznawia dziś treningi, a we wtorek pozna rywala w 1. rundzie eliminacji Ligi Europy. Od 20 do 28 czerwca „Biała gwiazda” będzie szykować się do sezonu na zgrupowaniu w Woli Chorzelowskiej. Z zespołem nie będzie już hiszpańskiego bramkarza Alvaro Ratona, który rozwiązał umowę z klubem za porozumieniem stron. 31-letni piłkarz trafił pod Wawel rok temu. Rozegrał 27 meczów w 1.lidze i dwa w Pucharze Polski. Czyste konto zachował w pięciu spotkaniach na zapleczu ekstraklasy. W kwietniu okazało się, że umowa Ratona została przedłużona o kolejny rok po rozegraniu ustalonej liczby minut.
Hiszpan został dziewiątym zawodnikiem, który po sezonie opuścił Wisłę. W tym gronie jest także trzech jego rodaków: David Junca, Eneko Satrustegui, Miki Villar, Albańczycy Vullnet Basha i Dejvi Bregu, Polacy Szymon Sobczak i Michał Żyto oraz Algierczyk Billel Omrani. Ważne kontrakty z klubem ma jeszcze pięciu Hiszpanów: Marc Carbo, Jesus Alfaro, Goku, Angel Baena i Angel Rodado.