Sport

Nie lubią remisów u siebie

W najbliższej kolejce na boiskach raczej nie zobaczymy Jordiego Sancheza. Fot. Artur Kraszewski/PressFocus


Nie lubią remisów u siebie

 

W ciągu ostatnich kilku dni Widzew dostał dwa potężne ciosy: przegrał w Krakowie z Wisłą i we Wrocławiu ze Śląskiem w okolicznościach, które wywołały oburzenie w Łodzi i dyskusję wśród kibiców i sędziów w całym kraju. VAR nic tu nie pomoże: są sytuacje na boisku wymagające sędziowskiej interpretacji, która może być różna w zależności od tego, w jakim sektorze (gospodarzy czy gości) siedzimy na stadionie. Nawet po setnym obejrzeniu fragmentu z wyrównującym golem dla Wisły nikt ze stuprocentową pewnością nie odważy się stwierdzić, „jak było na pewno”. Wszelkie protesty są więc tylko demonstracją, a tłumaczenie, że Gikiewicz (mowa już o meczu wrocławskim) nie uderzył napastnika Śląska w głowę, tylko „opadła mu ręka”, są wręcz żenujące. Oba te mecze to jeszcze jeden dowód na to, że VAR powinien być bardziej transparentny (na przykład poprzez pokazywanie powtórek widzom na stadionie na telebimie z jednoczesnym uzasadnieniem decyzji arbitrów), a czas gry powinien być mierzony publicznie na tablicy świetlnej, a nie na prywatnym zegarku w kieszeni sędziego. Wyrównująca bramka Rodado dla Wisły w 19 doliczonej minucie jest – według mojej wiedzy – najpóźniej strzelonym golem w polskich rozgrywkach na szczeblu centralnym.


Na meczach Widzewa zawsze dzieje się coś ciekawego i niezwykłego, a co dopiero, gdy Widzew gra z Legią. To już wprawdzie nie ten „klasyk” co kiedyś, ale otoczka i atmosfera jest zawsze niezwykła. Pociąg specjalny z Warszawy znów przywiezie kibiców na stację Łódź-Niciarniana i stąd zabierze ich później do domu. Nie zawsze udawało im się tam dotrzeć na czas. W maju 1981 roku mecz był nudny (0:0), ale później było „ciekawie”, bo miejscowi kibice zaatakowali przyjezdnych, którzy uciekli do pobliskiego parku, gdzie szukali ratunku w stawie. Siedzieli w wodzie, dopóki miejscowym znudziło się „oblężenie” i poszli do domu…


Warto przypomnieć, że jednym z mitów założycielskich wielkiego Widzewa z połowy lat siedemdziesiątych było ligowe spotkanie z 14 sierpnia 1977 roku, gdy Widzew na swoim boisku przegrał z Legią 1:4. Widzew (z Bońkiem, Janasem, Rozborskim, Tłokińskim i Burzyńskim) zaczął ten sezon wyjątkowo marnie. Po tym meczu zwolniono Pawła Kowalskiego, a trenerem został Bronisław Waligóra. Drużyna pojechała do Anglii jako ostatni zespół w tabeli, ale już z takim animuszem, który pozwolił wyrzucić Manchester City z Pucharu UEFA.


Daniel Myśliwiec latem minionego roku nie myślał nawet o tym, że kilka miesięcy później będzie trenerem Widzewa, gdy był z ekipą Legii na obozie w Austrii jako jeden z asystentów Kosty Runjaicia. Musi więc dużo wiedzieć o tym zespole, ale pewnie bardziej martwi się o luki w swojej drużynie. Aż siedmiu zawodników zobaczyło w poprzedniej kolejce żółte kartki, nie były to jednak kartki eliminujące ich z kolejnego meczu. Mógłby więc grać w niedzielę Jordi Sanchez, który dostał piątą kartkę (wszystkie za… wymachiwania rękoma w stronę sędziego), ale na jednym z treningów w tym tygodniu doznał on kontuzji i jego udział w meczu z Legią jest mało prawdopodobny.


Lista kontuzjowanych w Widzewie jest niepokojąco długa: oprócz Sancheza są na niej Ciganiks, Hanousek, Zieliński, Ibiza, Kerk, Shehu, a nie grał ostatnio i nie trenował też Alvarez. Trzeba będzie sztukować skład młodzieżą.


Tych, co szukają porady na kogo stawiać, informujemy, że Widzew bardzo nie lubi remisów na swoim boisku. Albo wygrywa, albo przegrywa, remis padł po raz ostatni ponad roku temu – 3 lutego 2023 1:1 z Jagiellonią.

Wojciech Filipiak


POWTÓRKI NIE BĘDZIE

PZPN wydał komunikat ws. meczu Wisła Kraków – Widzew Łódź. Komisja ds. Rozgrywek i Piłkarstwa Profesjonalnego podjęła decyzję o oddaleniu protestu Widzewa w sprawie powtórki meczu w ćwierćfinale Pucharu Polski.