Sport

Nie jestem klakierem

Rozmowa z Janem Wosiem, trenerem Unii Turza Śląska

Jan Woś podjął się trudnej misji ratowania Unii Turza Śląska przed degradacją do IV ligi. Fot. uniaturza.pl

Ile meczów Unii Turza Śląska w III lidze obejrzał pan na żywo, zanim zdecydował się przejąć drużynę?

– W tym sezonie obejrzałem wszystkie mecze ligowe mojego zespołu. Rozegrane na własnym boisku na żywo, wyjazdowe w internecie dzięki telewizjom klubowym bądź innym kanałom sportowym. Wcześniej też oglądałem mecze Unii, bo grał w niej mój syn Arek (w tej chwili jest kapitanem drużyny rezerw – przyp. red.), chociaż przyznaję, że od tego czasu drużyna została znacząco przebudowana.

Gra pan w pokera?

– A dlaczego pan pyta?

Proszę odpowiedzieć, to panu wyjaśnię.

– Kiedyś, jako piłkarz, grałem w autobusie z kolegami dla zabicia czasu. Od razu uprzedzam, że to nie był hazard, bo stawki były znikome. Po prostu była to zabawa, żeby czas podróży na mecz lub z meczu się nie dłużył.

Już mówię, o „co biega”. Zespół dowodzony przez pana poprzedników, Adriana Koniecznego i Dawida Skrzyszowskiego, poniósł pięć porażek z rzędu, ale – jak widać – nie zniechęciło to pana do przejęcia sterów drużyny. Dla mnie to czytelny sygnał, że lubi pan ryzykować.

– Propozycję objęcia drużyny od prezesa klubu Zenona Reka otrzymałem już siedem tygodni wcześniej. Patrząc jednak na okoliczności odejścia z klubu ówczesnego trenera Dariusza Kłusa, odmówiłem. Umówiłem się z prezesem, że zajmę się budowaniem fundamentów sportowych klubu, dlatego pozostałem szkoleniowcem zespołu juniorów.

Dlaczego teraz zmienił pan zdanie? Przecież wyniki następców trenera Dariusza Kłusa były – nazwijmy rzecz po imieniu – katastrofalne.

– Zmieniły się okoliczności, to po pierwsze. Pałeczkę od trenera Kłusa przejął jego asystent, ale – jak widać – jego misja zakończyła się fiaskiem. Wyniki rzeczywiście były niezadowalające, uznałem więc, że spróbuję wyciągnąć drużynę z tego marazmu. Dlaczego to zrobiłem? Mój przyjaciel, Zbyszek Błąkała, z którym kiedyś grałem w Odrze Wodzisław, ma taką maksymę: „Można umrzeć na wszystkie choroby świata, tylko nie ze strachu”. I podjąłem wyzwanie. Warunek był jeden – moim asystentem musiał zostać Marcin Malinowski.

Prezes Rek nie miał oporów? Marcin Malinowski prowadzi przecież drużynę rezerw.

– Miał wątpliwości, ale byłem nieugięty. Albo będzie ze mną pracował trener Malinowski, albo w to nie wchodzę. Na razie układ jest taki, że Marcin równolegle poprowadzi rezerwy, ale tylko do końca tej rundy.

Widzę, że nie należy pan do ludzi przesądnych.

– Znamy się całe wieki, ale znowu pana nie rozumiem.

Wyjaśniam: Gorzów Wielkopolski raczej nie jest miastem, które chętnie pan odwiedza. 14 kwietnia 2018 roku, prowadząc Pniówek 74 Pawłowice, przegrał pan tam ze Stilonem aż 0:6. Po tym spotkaniu rozstał się pan z klubem z Pawłowic. Teraz nie miał pan obaw, że może dojść do powtórki, chociaż przeciwnikiem Unii był nie Stilon, tylko Warta?

– Rzeczywiście, doszło wtedy do „egzekucji” i podczas pomeczowej konferencji prasowej złożyłem rezygnację z prowadzenia Pniówka. Moja deklaracja była ostateczna. Teraz wróciły stare demony, ale tylko na chwilę, bo okazało się, że Warta gra na tym samym stadionie, co Stilon. Na tym jednak podobieństwa skończyły się, bo pokonaliśmy Wartę 2:1.

Co może zrobić trener, gdy ma tylko trzy dni na przygotowanie drużyny do następnego meczu? Bo właśnie tyle czasu mieliście z trenerem Malinowskim.

– Zgadza się. Przejęliśmy zespół w poniedziałek, a już w środę ruszyliśmy w podróż do Gorzowa Wielkopolskiego. Co można w takiej sytuacji zrobić? Można dotrzeć do głów zawodników i liczyć na efekt „nowej miotły”. Drużyna miała 13 punktów, w pamięci pięć kolejnych porażek, a zawodnicy strach w oczach, strach przed odpowiedzialnością. Praktycznie wszystkie treningi z „Maliną” poświęciliśmy na szlifowanie taktyki i... regenerację, którą zrobiliśmy w formie taktycznej. Poza tym powiedzieliśmy piłkarzom głośno i wyraźnie, czego od nich oczekujemy. Jak widać, zadziałało.

Oczywiście zna pan powiedzenie, że „jedna jaskółka wiosny nie czyni”...

– Znam i dlatego nie popadamy z trenerem Malinowskim w hurraoptymizm, ponieważ doskonale zdajemy sobie sprawę, jaki ogrom pracy nas czeka. W poprzednich meczach traciliśmy mnóstwo bramek (24 w 15 spotkaniach – przyp. red.) i najwyższa pora, by zmienić tę tendencję. Sytuacji nie ułatwia fakt, że dwaj podstawowi środkowi obrońcy, Jakub Baran i Mateusz Bodzioch, zmagają się z poważnym kontuzjami i do końca rundy jesiennej nie będziemy mogli z nich skorzystać. Bodzioch ma pęknięte żebra, natomiast Baran problemy z kręgosłupem. Dlatego w meczu z Wartą musieliśmy przebudować defensywę. Dodam, że Unia grała w systemie z trzema środkowymi obrońcami, a tę funkcję pełnili Marcel Wramba z rocznika 2006 oraz 22-letni Oskar Wala. Dlatego po konsultacji z trenerem rezerw Górnika Zabrze, Arkadiuszem Przybyłą, podjęliśmy decyzję o przesunięciu na środek obrony 22-letniego Mateusza Pawlaka. Dlaczego akurat pytaliśmy o opinię trenera Przybyłę? Ponieważ Pawlak jest wypożyczony właśnie z Górnika Zabrze. Jest bocznym obrońcą, ale czasami grywał tam na stoperze. Zaryzykowaliśmy, wstawiając go na środek obrony i był to strzał w „dziesiątkę”. Chłopak grał bardzo dojrzale, inteligentnie, a przede wszystkim skutecznie. Na boisku dokonywał trafnych wyborów. Z kolei Wramba, który w poprzednich meczach bardzo często się mylił, przeciwko Warcie zagrał bezbłędnie.

Szczerze, jak czekista z czekistą, jaki znaleźliście wytrych, że potrafiliście ograć Wartę na jej boisku? To czołowa drużyna trzeciej grupy III ligi.

– Przede wszystkim zaczęliśmy podnosić morale zespołu, przekonywać piłkarzy, że potrafią grać w piłkę. W końcu mają do czynienia z nowym sztabem, który zaprezentował nowe spojrzenie na drużynę jako taką. W meczu z Wartą zaryzykowaliśmy i zagraliśmy wysokim pressingiem. W pierwszej połowie wyglądało to bardzo obiecująco, ale po przerwie wróciły stare demony. Mieliśmy furę szczęścia, że nie straciliśmy drugiego gola i dowieźliśmy korzystny wynik.

Jakim cudem trafił do was 24-letni pomocnik Papu Diocabre Mendes z Gwinei Bissau? W jego CV są takie kluby jak francuski Racing Strasbourg, gdzie grał w zespole U-19 i rezerwach, szwajcarski Servette Genewa, czy Zemplin Michalovce ze Słowacji.

– O takie szczegóły proszę pytać moich zwierzchników. Wiem tylko tyle, że był w kadrze reprezentacji Portugalii U-17 i U-18, a przed przyjściem do nas trenował w Goczałkowicach. Mogę odnieść się tylko do jego umiejętności piłkarskich. Przeszedł z nami tylko jeden pełny mikrocykl, zagrał w drugiej połowie meczu z Lechią Zielona Góra (0:3), przeciwko Warcie wyszedł w podstawowej jedenastce. Najpierw grał na „8”, potem przesunęliśmy go na „10”. Jest zawodnikiem obunożnym, strzelił cudowną bramkę lewą nogą; piłka, nim ugrzęzła w siatce, odbiła się od słupka. Jest przy tym bardzo szybki z piłką i bez niej. W Gorzowie „nawinął” rywala i mimo że holował futbolówkę, ten nie mógł do dogonić. Miejscowi kibice, oglądający tę akcję, mieli ubaw po pachy. Rzadko mówię takie rzeczy, ale Mendes przerasta III ligę o głowę i prawie jestem pewien, że zimą go stracimy, bo da sobie radę wyżej.

Zimą należy się spodziewać w pańskim zespole nowych twarzy? Jakie są priorytety transferowe?

– Jeżeli prezes naszego klubu chce utrzymać Unię w III lidze, a wierzę, że chce, to musi zdać sobie sprawę z kilku rzeczy. W II lidze zagrożonych spadkiem jest kilka zespołów, które w takim przypadku trafią do naszej grupy. Mam na myśli Skrę Częstochowa, Rekord Bielsko-Biała i GKS Jastrzębie. Wtedy z naszej grupy „polecą” nie trzy zespoły, ale cztery, pięć lub nawet sześć. By uniknąć czarnego scenariusza, musimy zimą wzmocnić skład, powtarzam – wzmocnić, a nie uzupełnić. A to wymaga nakładów finansowych. Na pewno priorytetem jest dla mnie pozyskanie stopera, niezależnie od tego, czy będziemy grali w systemie 3-4-3 czy 3-5-2, a może jeszcze innym, na przykład 4-4-2 lub 4-5-1. Musimy również poszukać środkowego napastnika, chociaż gdyby spełniły się prognozy menedżera Papu Mendesa, to „9” mamy na miejscu.

Co takiego powiedział agent Gwinejczyka?

– Że jego podopieczny w pięciu meczach strzeli siedem goli. Na razie ma jednego w dwóch spotkaniach...

Jeżeli prezes Zenon Rek będzie próbował ingerować w pańskie decyzje natury personalnej, to będzie pan na tyle twardy, żeby mu się przeciwstawić? Obecny trener Pogoni Grodzisk Mazowiecki Marcin Sasal powiedział, że trener musi być trenerem, a nie klakierem. Co pan na to?

– Myślę, że prezes Rek ma do mnie zaufanie, skoro powierzył mi tę funkcję. Poza tym pragnę przypomnieć, że ten zawód wykonuję już 14 lat. Na poziomie III ligi prowadziłem drużyny w 185 meczach, mam staż – jako asystent i pierwszy trener – w II lidze, w I oraz w ekstraklasie. Dlatego, jeżeli mam odpowiadać za wyniki zespołu, muszę mieć swobodę podejmowania decyzji. Nie zamierzam być bezmyślnym klakierem, dlatego jeżeli prezes Rek próbowałby mnie „nagiąć”, decyzja będzie jedna – odejdę z Unii.

Rozmawiał Bogdan Nather