Sport

Nic do stracenia

Rozmowa z Janem Urbanem, 57-krotnym reprezentantem Polski, uczestnikiem MŚ 1986, obecnie trenerem Górnika Zabrze

Robert Lewandowski w formie to gwarancja kolejnych goli. Fot. Paweł Bejnarowicz/PressFocus

Polska reprezentacja wygrała z Portugalią w swojej historii trzy razy. Raz w 1986 roku na mundialu w Meksyku, kiedy był pan w składzie.  Co zostało w pamięci z tego meczu?

– To było tak dawno temu, że nie ma już co do tego wracać. Takie pytania przypominają mi tylko, że jestem już stary (śmiech). To był wtedy mecz z zespołem, który wydawał się faworytem naszej grupy. Grali w nim tacy piłkarze jak choćby Futre. Potem okazało się, że z Portugalią zdobyliśmy jedyną bramkę, a ona w ogóle nie wyszła z grupy. To była niespodzianka. Wtedy i tak zapieprzyliśmy. Z grupy wyszliśmy z trzeciego miejsca i trafiliśmy na Brazylię. Wcześniej mecz z Marokiem mogliśmy rozstrzygnąć na swoją korzyść.

A „piekło” Monterrey pan jeszcze pamięta?

– Nie bardzo. Pamiętam, że tamtejsze boisko pozostawiało wiele do życzenia. Byłem zawiedziony. Na trybunach tylko 10-15 tysięcy kibiców, nie czuło się atmosfery mistrzostw. Dopiero jak pojechaliśmy do Guadalajary na mecz z Brazylią, było inaczej, bo i boisko – takie europejskie, a nie szorstka trawa jak to bywa w Ameryce Południowej, która hamowała piłkę, no i przede wszystkim atmosfera w mieście.

Teraz gramy z Portugalią w Lidze Narodów. Czego pan oczekuje?

– Oczekuję, że będziemy grali piłkę ofensywną. Nasz zespół ma ku temu predyspozycje, bo jest złożony z zawodników kreatywnych, którzy lubią techniczną, kombinacyjną piłkę. Inną kwestią jest to, czy jeden lub drugi zawodnik gra na co dzień w klubie. Jeżeli tak nie jest, to nie pomaga, bo trudno wymagać potem, żeby grał na najwyższym poziomie w reprezentacji. To może być nasz problem.

Po Portugalii jest Chorwacja. Zapunktujemy w rywalizacji z faworytami naszej grupy?

– Nie mamy nic do stracenia. Dobre wyniki z naszymi najbliższymi rywalami mogą oznaczać, że wcale nie musimy grać ze Szkotami o trzecie miejsce. Wygrana odniesiona w Glasgow też coś znaczy, bo na Wyspach wygrać nie jest łatwo. Dodajmy, że przed mistrzostwami Europy Hiszpanie przegrali jedno spotkanie. Stało się to na wyjeździe, właśnie ze Szkotami (wygrali z Hiszpanami 2:0 w marcu 2023 - przyp. red.). Owszem, mieliśmy tam trudne momenty, ale w końcówce strzeliliśmy zwycięską bramkę.

Wygrana z jednym z najbliższych rywali może nas wywindować na drugie miejsce i wówczas będziemy mieli gwarancję utrzymania. Do tego powiedzmy też, że Liga Narodów przez najmożniejszych nie jest traktowana tak jak mecze eliminacji mistrzostw Europy czy świata. Są różne próby, piłkarze są oszczędzani. Mamy duże szanse, żeby którąś z tych dwóch ekip teraz pokonać. Chorwacja gra bardzo dobrze w piłkę, ale to nie jest ta sama drużyna, która w ostatnich latach zdobywała medale w mistrzostwach świata.

W sobotę zobaczymy w akcji dwóch superstrzelców. Kto wyjdzie zwycięsko z rywalizacji Robert Lewandowski – Cristiano Ronaldo?

– Nieważne, kto będzie górą. Cieszy przede wszystkim to, że będziemy mogli zobaczyć w akcji dwóch takich piłkarzy. Dlatego też zainteresowanie tym meczem i u nas, i w Portugalii jest bardzo duże. Media portugalskie piszą, że od dawna nie było takiego zainteresowania meczem kadry, jak ma to miejsce teraz. Lewandowski i Ronaldo to kozacy, ale na boisku pełnią inne role. Ronaldo jest bardziej widowiskowy, natomiast Robert jako egzekutor jest niesamowity. Oby tylko drużyna stworzyła mu sytuacje, bo to się przekłada na wyniki. Weźmy przykład z Barcelony. Przyszedł tam, drużyna grała dobrze, zdobyła mistrzostwo, a Lewandowski został królem strzelców. Kiedy trafiał do Hiszpanii, udzieliłem kilku wywiadów, w których stwierdziłem, że jeżeli drużyna będzie stwarzać sytuacje, to Robert będzie je wykorzystywał. I tak było. W drugim sezonie było inaczej, zespół nie grał, a i Robert też strzelał dużo mniej bramek. Teraz jest podobnie jak w pierwszym sezonie „Lewego” w Barcy. Drużyna gra, więc Robert strzela. Oby równie dobrze było też w reprezentacji.

Rozmawiał Michał Zichlarz   

Jan Urban. Fot. Marcin Bulanda/PressFocus