Natalia chyba nie ma swojego sufitu
Rozmowa z Markiem Rożejem, trenerem trzykrotnej medalistki olimpijskiej, Natalii Bukowieckej (z domu Kaczmarek)
Udało się wesele Natalii i Konrada?
– Zabawa była przednia, atmosfera rewelacyjna. Schodziłem z parkietu grubo po północy, ale byli tacy, co bawili się do rana.
Oswoił się pan z nowym nazwiskiem Natalii?
– To nie była niespodzianka, decyzja została podjęta dużo wcześniej, a Natalia nie chciała długiego nazwiska. W polskiej tradycji tak się utarło, że żona przyjmuje nazwisko męża. Jestem przekonany, że będzie osiągać kolejne sukcesy także jako Bukowiecka.
Nie obawiał się pan, że chłopak, a potem narzeczony będzie dla Natalii – nomen omen – kulą u nogi w osiąganiu sukcesów?
– Nie miałem żadnych obaw. To byli i są przecież dorośli ludzie, od początku im kibicowałem. Znałem doskonale tatę Konrada, Irka Bukowieckiego, wiedziałem, że to fajny, poukładany chłopak. I cieszę się, gdy widzę, jaką są świetną parą.
Jak długo razem pracujecie?
– Będzie już osiem lat.
Czy Natalia od początku rokowała na sprinterkę światowej klasy?
– Przyszła do mnie jako 18-latka, rok później podjęła studia na wrocławskiej AWF. Na pewno była bardzo utalentowana. Przy krótkim, bo zaledwie dwuletnim stażu treningowym, już była najlepsza w swoich kategoriach, zapowiadała się na dużej klasy zawodniczkę.
Powiedział pan dwuletni staż – naprawdę tak krótki?
– Tak, lekkoatletykę Natalia zaczęła uprawiać dopiero w wieku 16 lat. Wcześniej na poważnie nie uprawiała żadnego sportu, grała trochę w siatkówkę, ale tylko w szkolnych rozgrywkach. Oczywiście była bardzo sprawna.
Trenował pan już wcześniej medalistów mistrzostw Europy, m.in. Joannę Linkiewicz i Rafała Omelkę. Dlaczego Natalia jest tak wyjątkowa w polskiej lekkoatletyce?
– Przemawiają za tym wyniki. Za nimi stoją jednak nie tylko duży talent do biegania, ale też bardzo ciężka praca, wiele wyrzeczeń. Natalia jest oddana w stu procentach temu, co robi, nie tylko na treningu, ale 24 godziny na dobę, dba o regenerację, odżywianie, odpowiednią ilość snu. Te wszystkie składowe w efekcie kształtują zawodniczkę światowego formatu. Na świecie na tym najwyższym, zbliżonym do siebie poziomie, jest wielu sportowców, ale o medalach decydują właśnie detale, niuanse. Przyjeżdżając na docelową imprezę, Natalia jest przygotowana nie na jeden bieg, ale na kilka, każdy następny szybszy, na startowanie turniejowe.
Każdemu trenerowi życzę tak profesjonalnie podchodzącego do obowiązków i tak oddanego pracy podopiecznego. Nie męczymy się w swoim towarzystwie, Natalia lubi się za to męczyć na treningach, ale pracujemy w przyjaznej atmosferze, mamy poczucie humoru.
Trener reprezentacyjnej sztafety Aleksander Matusiński też nie może się nachwalić Natalii i jej profesjonalizmu. Naprawdę jest tak idealnie?
– Każdemu trenerowi życzę tak profesjonalnie podchodzącego do obowiązków i tak oddanego pracy podopiecznego.
Chce mnie pan przekonać, że między wami nie ma żadnych nieporozumień?
– Jakieś niedopowiedzenia czasem się zdarzają, ale w końcu grubo ponad 200 dni w roku spędzamy na zgrupowaniach, w wąskim gronie zawodniczka, trener, fizjoterapeuta. Mimo to nie męczymy się w swoim towarzystwie, mogę powiedzieć, że nasze relacje są wzorcowe. Natalia lubi się za to męczyć na treningach, ale pracujemy w przyjaznej atmosferze, mamy poczucie humoru. Przez ostatnie dwa lata mieliśmy komfort pracy. Nie szukamy na siłę dużych zgrupowań, raczej mniejszych grup, jedziemy tam, gdzie wiemy z doświadczenia, że Natalia czuje się rewelacyjnie. Lubimy RPA, gdzie pracowaliśmy miesiąc w styczniu, a potem jeszcze trzy tygodnie w kwietniu.
Kto jeszcze stoi za sukcesem Natalii?
– Przede wszystkim fizjoterapeuta Rafał Miaskowski, który jeździ z nami na wszystkie zgrupowania. Wykonuje rewelacyjną pracę, na niektórych treningach biegowych potrafi też dotrzymywać kroku Natalii, jest takim nieoficjalnym sparingpartnerem. Natalia współpracuje też z psycholożką, Małgorzatą Szewczyk-Nowak.
Jak długo pracował pan na zaufanie zawodniczki?
– Ono przychodziło z czasem, bo przez pierwsze dwa-trzy lata naszej współpracy wyniki nie były takie, jak Natalia by chciała. Prosiłem, żeby była cierpliwa, wiedziałem, że mocno trenujemy, że idziemy w dobrą stronę. Przełomowy był rok 2019, gdy została młodzieżową mistrzynią Europy na 400 metrów, choć miała dopiero 4-5 wynik w gronie startujących. To ją przekonało, że nasza droga jest właściwa.
Natalia uratowała na igrzyskach honor polskiej lekkoatletyki. Była kandydatką do medalu, ale co pan przeżywał, gdy na ostatniej prostej w finale na 400 metrów była jeszcze poza medalową trójką?
– Zdecydowanie wierzyłem w medal. Spodziewałem się, że poziom w Paryżu będzie bardzo wysoki, rezultaty poniżej 49 sekund miało więcej niż trzy zawodniczki. Gdy zobaczyłem jednak, jaką Natalia ma stratę na tej prostej i kto biegnie na trzecim miejscu, wiedziałem, że w bezpośredniej walce da radę, bo jest na to fizycznie i mentalnie gotowa.
Natalia już na początku czerwca na mistrzostwach Europy w Rzymie złamała barierę 49 sekund – czasem 48,98 pobiła 48-letni rekord Polski 49,29 Ireny Szewińskiej. Plany, zdaje się, były nieco inne?
– Faktycznie, 49 miało pęknąć dopiero na igrzyskach, ale z perspektywy czasu, cieszę się, że tę granicę pokonała wcześniej, bo pozwoliło jej to uwierzyć, że jest gotowa do tak szybkiego biegania i na igrzyskach nie stanowiło to już dla niej bariery mentalnej.
W polskiej ekipie nie wszyscy podołali roli faworytów. Natalia świetnie sobie radzi ze związaną z tym presją.
– Ta umiejętność kształtuje się przez kilka lat. Dlatego nie odmawiamy startów na Diamentowej Lidze, bo tam zawsze biegi są na najwyższym poziomie, można się otrzaskać z rywalkami, nabierać rutyny, mimo że nie zawsze forma jest najwyższa, bo przygotowania ustawione są pod imprezę docelową. Ale właśnie na takich mityngach Natalia nauczyła się wygrywać z groźnymi rywalkami, czy to z Lieke Klaver, czy z Rhasidat Adeleke, którą pokonała na finiszu o olimpijski brąz. W ten sposób zbudowała pewność siebie.
W Paryżu Natalia nie miała okazji pobiec w sztafecie, bo eliminacje 4x400 były w tym samym dniu, co finał indywidualny na 400 metrów, a koleżanki nie zdołały awansować do finału. Był żal?
– Na pewno jest smutek z tego powodu, trochę żałujemy. Natalia jest zawsze dyspozycyjna dla sztafety. Ale w Paryżu musieliśmy zrezygnować i ze sztafety mieszanej i z żeńskiej, w których na igrzyskach w Tokio zdobyła złoto i srebro. Podobnie zrobiły wszystkie najgroźniejsze rywalki. Program igrzysk został ułożony bardzo niefortunnie, a czasem wręcz niezrozumiale. Ale nie mamy na to wpływu. To, że Polek zabrakło w finale sztafety, nie jest wielką niespodzianką, bo i wynikowo, i rankingowo byliśmy zdecydowanie dalej niż choćby przed Tokio, gdzie dziewczyny zdobyły srebro.
Sztafetę czeka zmiana pokoleń, choć na przykład Justyna Święty-Ersetic nie zamierza wcale składać broni. Czy po całej dekadzie obfitości będziemy musieli poczekać dłużej na medale w tej konkurencji?
– Ja nie widzę naszej sztafety w czarnych kolorach, uważam, że będą szanse, mam tylko nadzieję, że jej trenerem pozostanie Olek Matusiński. Mamy sporo obiecujących dziewczyn, które są już w swojej kategorii wybitne, jak 17-letnia Anastazja Kuś czy o rok młodsza Zofia Tomczyk. Poza tym wierzę, że będą się rozwijać Kinga Gacka, Karolina Łozowska, Aleksandra Formella, Kornelia Lesiewicz.
Żadna z tych sprinterek nie pukała już do pana drzwi, jako gwaranta medali najważniejszych imprez?
– (śmiech) Jeszcze nie, może jakieś decyzje zapadną niebawem. Dziewczyny mają swoich trenerów, każdy ma wolną wolę. My się nie izolujemy, ani nie zabraniamy trenować z nami, niektóre zajęcia robimy zresztą wspólnie z innymi. Ale nie wszyscy mogliby jeździć z nami na zagraniczne zgrupowania, bo dla lekkoatletów nieobjętych szkoleniem centralnym barierą są finanse.
A jaka wynikowo jest bariera Natalii?
– Nie jestem w stanie tego określić, jeszcze niedawno złamanie 50 sekund wydawało się szczytem możliwości, a w tym roku już trzy razy zeszła poniżej 49. Treningowo i fizycznie ma jeszcze rezerwy i wydaje mi się, że dziś nie ma dla niej sufitu.
Podopieczna jest właśnie w podróży poślubnej. Kiedy wracacie do pracy?
– W drugiej połowie października, a już w listopadzie, czyli wyjątkowo wcześnie, lecimy na zgrupowanie do RPA. Ale jeszcze nie rozmawialiśmy o konkretach przygotowań i celach. Na razie Natalia musi odpocząć i fizycznie, i psychicznie, jak najdalej od mediów i wielu innych projektów, które zaprzątały jej głowę i czas. To będzie najlepsza rehabilitacja po wyczerpującym sezonie. Mam nadzieję, że nabierze chęci do pracy i wróci z nową motywacją. Ma jeszcze wiele celów przed sobą.
Rozmawiał Tomasz Mucha