Najgorszy w sezonie
Wisła miała już w tym sezonie słabe występy, ale w piątek w Warszawie przebiła je wszystkie.
Bartosz Jaroch będzie chciał szybko zapomnieć o rundzie jesiennej. Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus
WISŁA KRAKÓW
Im dalej w las, tym było gorzej. Krakowianie poprawnie rozpoczęli mecz z Polonią, ale trwało to góra kilkanaście minut. Z każdą kolejną minutą zarysowywała się przewaga warszawian w niemal wszystkich elementach, aż w końcu w niespełna kwadrans obnażyli grę obronną rywala i strzelili dwa gole głową po dośrodkowaniach. Po przerwie gospodarze zrobili to, czego trzy dni wcześniej w rywalizacji pucharowej nie udało się zrobić Wiślakom. Mądrze się bronili, a przy większej dozie szczęścia mogli strzelić jeszcze dwa gole. A Wisła? Prezentowała się tak, jakby ktoś wyssał z niej wszystko, co najlepsze.
Najsłabszy wśród słabych
Wiśle nic nie wychodziło. Kacper Duda, który dał świetną zmianę z ŁKS-em Łódź, tym razem też był najlepszy, ale niewiele dobrego musiał pokazać, by zostać tak oceniony. W drużynie gości nie działały też skrzydła, a kolejny mecz potwierdził, że Angel Rodado do końca wyczerpującej pierwszej części sezonu dojeżdża już na niemal pustym baku. Największa winę za stratę obu bramek ponosi Bartosz Jaroch, który całą rundę miał co najwyżej poprawną. Prawy obrońca źle krył przy rożnym, po którym wynik otworzył Michał Kołodziejski i po akcji prawą stroną, gdy nie zatrzymał Łukasza Zjawińskiego. Wściekli kibice uderzali nie tylko w zespół i trenera, ale też w dział marketingu. Czysty przypadek sprawił, że wcześniej zaplanował, by na grafice promującej następny mecz postanowił umieścić Jarocha. Po jego występie w stolicy nie mogło się spotkać z nawet neutralną reakcją, natomiast trudno było od niego oczekiwać profetycznych umiejętności.
Gorzka pigułka
Wisła, nie tylko w tym sezonie, potrafi zaskakiwać negatywnie, gdy wydaje się, że już „złapała” serię. Tak było w piątek, kiedy bez cienia wątpliwości rozegrała najsłabszy mecz w sezonie. Wcześniejsze na wyjeździe - z ŁKS-em i Górnikiem Łęczna - czy u siebie z Wartą Poznań nie były tak słabe. Podopieczni Mariusza Jopa muszą przełknąć dużą gorzką pigułkę, jaką był ich kilkudniowy pobyt w Warszawie. Szkoleniowiec mówił o zbyt małej liczbie stworzonych sytuacji, nerwowości. Między wierszami wspomniał też o jakości boiska o tej porze roku, ale od razu dodał, że nie chce w tym szukać wytłumaczenia. - Im więcej podań przy troszeczkę gorszej jakości murawy, tym bardziej rośnie ryzyko niedokładności i błędu. Czasami były to błędne decyzje, czasami był to brak wyczucia partnera, który oczekiwał innego podania, a zawodnicy szukali innego. Czasami zbyt długo trzymaliśmy piłkę w linii środkowej, zbyt wolno zmienialiśmy stronę. To dawało rywalowi też czas do odbudowania swoich pozycji, do ustawienia się, do tego, żeby z niższej pozycji wypychać nas, żeby nas atakować, wchodzić w pojedynki - analizował spotkanie.
Nadal w szpitalu
Zawodnicy Wisły będą mieli szansę zakończyć rok pozytywnie, bo czeka ich jeszcze jeden mecz. W czwartek o godz. 21.00 na Reymonta przyjedzie Miedź Legnica, do której tracą osiem punktów, by rozegrać zaległe spotkanie 7. kolejki. Poza kadrą znajdzie się Igor Łasicki, który zarobił żółtą kartkę bez gry - sędzia ukarał środkowego obrońcę za protesty na ławce rezerwowych. Raczej nie ma się też co spodziewać udziału w meczu Jamesa Igbekeme, który nadal jest diagnozowany po czwartkowym bólu w klatce piersiowej. Nigeryjski pomocnik obecnie jest już w jednym z krakowskich szpitali i przechodzi dodatkowe badania.
Michał Knura